• Link został skopiowany

Żona Krzysztofa Krauze pierwszy raz tak szczerze o jego chorobie i śmierci. "Bardzo pilnowałam, żeby w szpitalu nikt przy nim nie płakał"

W wigilię wypada pierwsza rocznica śmierci Krzysztofa Krauzego, który rok temu przegrał walkę z rakiem. O tym, jak reżyserka radzi sobie po jego odejściu, opowiedziała w wywiadzie dla "VIVY!".
Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze
AKPA

W wigilię 2014 roku, po 7-letnich zmaganiach z rakiem zmarł  Krzysztof Krauze . On i Joanna Kos-Krauze stanowili nie tylko kochające małżeństwo, ale też zgrany i doceniany duet reżyserów, więc stratę artystka odczuła podwójnie. Mimo to, jak zapewnia w "VIVIE!", starała się być silna przez cały okres choroby męża i do dziś nie potrafi płakać:

Nigdy, przez cały czas choroby Krzysia, nie korzystałam z farmakologii, żadnych lekarstw, antydepresantów. Do dzisiaj nie potrafię płakać. On by tego nie chciał, nie znosił sentymentalizmu. Bardzo pilnowałam, żeby w szpitalu nikt przy nim nie płakał. Jeden raz, w nocy, rozkleiłam się przy Krzyśku. Usłyszałam: "Tego to już nie wytrzymam, że ty ryczysz". Wytłumaczyłam, że chodzi o kłopoty z produkcją, żeby nie brał tego do siebie. I nie płakałam więcej. Myślę też, że odchodzenie najbliższej osoby rozłożone na raty, odchodzenie, które trwa wiele lat, ma też swoją cenę. Swoje przez te lata wypłakałam. To, na co naprawdę nie możesz patrzeć, to cierpienie - ból, na który nie ma już lekarstwa. I świadomość, że będzie coraz gorzej, a ty, chociaż bardzo kogoś kochasz, nie masz już na to żadnego wpływu, choćbyś poruszył niebo i ziemię. Czekanie na finał. To bardzo bolało.

Mimo zaawansowanego stadium raka, Krauze uparł się, żeby zacząć tworzyć z żoną nowy film. Chociaż była przeciwna temu pomysłowi, dziś wie, że praca nad obrazem "Ptaki śpiewają w Kigali" zajęła jej myśli i była rodzajem terapii.

Nie chciałam zaczynać "Ptaków...", wiedziałam, w jakim jest stanie, zaczęły się przerzuty do mózgu, stracił wzrok w jednym oku. Krzysiek się uparł. "Zaczynamy, robimy", mówił kategorycznie. Ocalił mnie. Wiem, że muszę wstać codziennie rano, żeby robić film. Ten film jest jak pożegnanie, ale wcale nie sentymentalne, bez cienia egzaltacji, oboje tego nie znosimy. A w pewnym momencie uzmysłowiłam sobie, że nakręciłam sceny, które wydarzyły się potem naprawdę w moim życiu, że filmowa Anna, ornitolog, którą gra Jowita Budnik, to naprawdę ja sama. Anna to ja.

Ta "terapia", zdaniem Kos-Krauze, to był ostatni przejaw troski jej męża, który przygotowywał ją na swoje odejście:

Czasami w nocy, kiedy nie mogę spać, a w ogóle śpię tutaj mało, oglądam zdjęcia. Są tego tony. Wtedy się dziwię, jak wiele jednak czasu spędzaliśmy oddzielnie. W zeszłym roku Krzysio został w Polsce, nie miał już siły na długie wyjazdy, ja na trzy miesiące zamieszkałam w Ruandzie, żeby przygotowywać film. Teraz wydaje mi się, że on to wszystko zaplanował. Że to było dobre. Uczyłam się życia bez niego, krok po kroku. Ja w zasadzie prawie nie pamiętam ostatniego roku. Jeździłam na dokumentację "Ptaków ", bo on już nie mógł, równolegle trwała promocja "Papuszy". Celowo nie pojechałem na festiwal do Gdyni, chciałam, żeby wszystko skupiło się na Krzysiu.

"Ptaki śpiewają w Kigali" to film opowiadający o ludobójstwie w Ruandzie. Reżyserka zdaje sobie sprawę, że ten projekt stanowi dla niej ogromne wyzwanie. Jeśli będzie udany - usłyszy, że to zasługa Krzysztofa Krauzego, wybitnego reżysera. Jeśli nie - wina będzie po jej stronie. Źle dokończyła dzieło.

Zdaję sobie z tego sprawę. Na to też przygotował mnie Krzysztof. Bardzo poważnie o tym rozmawialiśmy. Zresztą przewidział wiele rzeczy, które zdarzyły się po jego śmierci. Wiele zawdzięczam Krzysiowi w życiu, ale nie wszystko. W ogóle wiele zawdzięczam mężczyznom w moim życiu. Dziękuję za to.

Premiera "Ptaków..." jest przewidziana na wiosnę.

WJ

Pobierz nową aplikację Plotek na telefony z Androidem

Więcej o: