Tony Appleton ma 71 lat i nie jest co prawda londyńskim krzykaczem, ale to dzięki jego obecności pod szpitalem St. Mary w Londynie, świat dowiedział się o narodzinach dziecka w tak niecodzienny sposób. Nie ma w tym bowiem zasługi dworu. Krzykacza nikt nie zatrudnił, sam wykazał inicjatywę.
Jestem rojalistą. Kocham rodzinę królewską! - powiedział .
Tony rzeczywiście pracuje jako krzykacz, ale nie w Londynie, a w małym mieście Romford. Kiedy usłyszał o tym, ze księżna Kate jest w szpitalu i rodzi, założył swój "roboczy" kostium i natychmiast udał się do Londynu. Kiedy przyszła wielka chwila i dowiedział się o narodzinach dziecka, przebił się przez tłum dziennikarzy, stanął na schodach przed wejściem do skrzydła Lindo i trzymając w jednej ręce dzwonek, w drugie pismo, obwieścił Londyńczykom radosną nowinę.
Straż, która uznała, że został zatrudniony przez Pałac Buckingham, nie powstrzymała go. Reporterzy całego świata pokazali go w telewizji i na pierwszych stron gazet. Nazwali go "oficjalnym krzykaczem rodziny królewskiej". A co na to wszystko Tony?
Nie mogłem w to uwierzyć. Moja twarz była we wszystkich gazetach!
Nie byłem zaproszony, można powiedzieć, że "wbiłem się" na tę imprezę - żartował Tony. - To było wspaniałe. Panowała tam świetna atmosfera, jak na Olimpiadzie!
Pałac Buckingham nie skomentował dotąd sprawy, za to Londyńczycy owszem. Występ krzykacza komentują na forach internetowych.
To było ekstra! Pałac sam powinien na to wpaść!
Bardzo mi się to podobało. To powrót do tradycji, do przeszłości.
A wy co o tym myślicie? My jesteśmy zachwyceni :)
aga