Serial "Matki, żony i kochanki" w latach 90. oglądała niemal cała Polska. Choć produkcja była emitowana jedynie przez dwa lata, stała się prawdziwym fenomenem. Grająca w serialu jedną z głównych ról Elżbieta Zającówna, już wcześniej dała się poznać szerokiej publiczności dzięki występom w takich hitach jak "Vabank", "Seksmisja", czy "CK Dezerterzy". Mimo to, właśnie bijący rekordy popularności serial przyniósł pani Elżbiecie największą popularność. Ale choć nigdy nie narzekała na brak propozycji zawodowych i spełniała się nie tylko na planie filmowym, ale też na scenie i estradzie, nigdy nie chciała życia na świeczniku i w blasku fleszy. Zawsze chroniła swoją prywatność, a w pewnym momencie postanowiła usunąć się w cień. Wielu fanów tworzyło wówczas dramatyczne scenariusze i hipotezy, tymczasem prawda okazała się znacznie bardziej prozaiczna.
Elżbieta Zającówna przyszła na świat w Krakowie 14 lipca 1958 roku jako druga córka swoich rodziców. Narodziny kolejnej dziewczynki zamiast chłopca ponoć lekko rozczarowały jej ojca, który marzył o synu. Ale wkrótce doszedł do wniosku, że z córką może robić dokładnie to samo, co z chłopcem. Mała Ela rosła więc, pomagając tacie w majsterkowaniu i przeróżnych, stereotypowo uważanych za męskie pracach.
Miałam być chłopcem. Tata, choć urodziła mu się dziewczynka, lubił mieć we mnie pomocnika. Dzięki temu umiem się posługiwać wiertarką, wbić gwóźdź i wymienić koło w samochodzie - wspominała Elżbieta Zającówna w jednym z wywiadów.
Elżbieta rosła na silną i niezależną chłopczycę, jej wielką pasją był sport. Zamiast bawić się z innymi dziewczynkami lalkami, wolała wraz z kolegami grać w piłkę nożną. Miała ku temu talent - zdobywała na zajęciach WF-u najlepsze oceny, wygrywała też liczne zawody. Nic wiec dziwnego, że szybko podjęła decyzję o sportowej karierze. Chciała zdawać do Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Niestety, los przekreślił jej szansę na karierę sportsmenki. Jeszcze przed egzaminami na studia, Elżbiecie zlecono wykonane rutynowych badań kwalifikacyjnych. I wtedy przyszedł cios - diagnoza była bezlitosna. U Elżbiety wykryto ciężkie schorzenie, związane z krzepliwością krwi - chorobę Von Willebranda. Regularne, związane z intensywnym wysiłkiem fizycznym treningi nie wchodziły więc dłużej w grę. To sprawiło, że Elżbieta musiała definitywnie zrezygnować ze sportowych planów.
Wielu na miejscu Elżbiety Zającówny w obliczu takiej diagnozy załamałoby się. Ale ona miała na tyle silny charakter, by z sukcesem wcielić w życie plan B. Postanowiła zdawać do krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Nie tylko dostała się za pierwszym razem, ale też szybko zyskała miano jednej z najzdolniejszych studentek. Oprócz talentu, mogła się poszczycić ciekawą urodą. To na takie jak ona czekał wówczas świat filmu.
Pomimo sukcesu, jakim niewątpliwie była możliwość studiowania na prestiżowej uczelni, Elżbieta Zającówna nie do końca wierzyła w swój talent aktorski. Życie szybko jednak pokazało jej, że inni doceniają jej umiejętności. Jeszcze jako studentka czwartego roku krakowskiej PWST Elżbieta została na uczelnianym korytarzu wypatrzona przez reżysera, Juliusza Machulskiego. Za jego sprawą młoda aktorka zaliczyła swój aktorski debiut. I to nie byle gdzie, bo na dużym ekranie i w filmie, który okazał się prawdziwym hitem. W komedii "Vabank" Elżbieta Zającówna wypadła tak dobrze, że wkrótce później Machulski znów zaprosił ją do współpracy. I choć w "Seksmisji" zagrała niewielką rolę, ogromny sukces filmu zrobił swoje. Wkrótce Elżbieta Zającówna, pomimo bardzo młodego wieku i niewielkiego doświadczenia zawodowego, stała się rozchwytywaną aktorką.
Miałam dużo szczęścia w życiu zawodowym, nigdy nie należałam do osób, które desperacko szukają zajęcia, bo kiedy kończyłam pracę nad jednym filmem, od razu dostawałam propozycję kolejnej roli - wspominała Elżbieta Zającówna w jednym z wywiadów, dodając, że lata 80. i 90. były dla niej niezwykle pracowite. - Rzeczywiście, wtedy pracowałam praktycznie non stop.
Na swoją miłość Elżbieta Zającówna trafiła jednak nie na planie filmowym, a na deskach teatru. Tuż po studiach Elżbieta dostała stały angaż w warszawskim Teatrze Syrena. Pracowała w nim cztery lata. To właśnie wówczas poznała wziętego satyryka, Krzysztofa Jaroszyńskiego, który miał przygotować przedstawienie z jej udziałem. Problem polegał na tym, że aktorka co prawda wpadła mu w oko, ale do sztuki nijak mu nie pasowała, więc kiedy zaproponowano ją do obsady, stanowczo zaprotestował. Swoją decyzję tłumaczył faktem, że Elżbieta Zającówna była zbyt młoda i niedoświadczona, by udźwignąć taką rolę. Aktorka długo nie mogła mu tego wybaczyć. Ale ich relacja nie była łatwa nie tylko z tego powodu. Choć Jaroszyński zakochał się w młodej aktorce i starał się ją zdobyć, zasypując kwiatami i zapraszając na romantyczne randki, i on, i Zającówna mieli za sobą nieudane związki. Poza tym, niewiele osób dawało parze szansę. Czas pokazał jednak, że niedowiarkowie bardzo się mylili - para jest ze sobą do dziś i doczekała się córki, Gabrieli.
Jestem niepoprawną optymistką, on to typowy choleryk. Na szczęście reaguje błyskawicznie i potrafi przeprosić za swoje zachowanie, choć przyznanie się do winy przychodzi mu z wiekiem coraz trudniej. I jak to zwykle z satyrykami bywa, poczuciem humoru tryska w pracy, prywatnie natomiast jest raczej poważny - opisywała swój związek po latach aktorka.
Elżbieta Zającówna w latach 90. była aktorką rozchwytywaną, ale popularność, jaką przyniósł jej serial "Matki, żony i kochanki", przerosła jej oczekiwania. Historia czterech przyjaciółek - absolwentek szkoły pielęgniarskiej i ich miłosnych oraz życiowych perypetii - przyciągnęła przed ekrany tłumy widzów. Każda z aktorek natychmiast stała się gwiazdą. Ale Elżbieta Zającówna, która w serialu zagrała energiczną, przebojową Hankę, wcale nie była zachwycona ogromnym zainteresowaniem, które nagle zaczęła wzbudzać. Nie chciała być na świeczniku, męczył ją nieustanny blask fleszy i zainteresowanie fanów i mediów. To sprawiło, że po premierze serialu coraz rzadziej pokazywała się na salonach i praktycznie przestała uczestniczyć w życiu filmowego światka.
Choć propozycji udziału w kolejnych propozycjach nie brakowało, Elżbieta Zającówna postanowiła skupić się na czym innym. Poświęciła się życiu rodzinnemu, najważniejsza dla niej stała się córeczka. Nie znaczy to jednak, że zupełnie zrezygnowała w pracy. Realizowała się zawodowo m.in. jako prezenterka w telewizji Polsat. Prowadziła takie programy jak "Rodzinne sekrety" i "Najzabawniejsze zwierzęta świata". Na ekranie jako aktorka pojawiała się sporadycznie, występując gościnnie w serialach takich jak "Graczykowie" czy "Na dobre i na złe". Sporo czasu spędziła też na estradzie. Pod koniec lat 90. występowała wraz z orkiestrą Zbigniewa Górnego. Fani mogli ją też zobaczyć na deskach teatru.
W nowym milenium Elżbieta Zającówna postanowiła odsunąć się od show-biznesu. Wówczas fani zaczęli się zastanawiać, dlaczego tak lubiana przez nich aktorka "zapadła się pod ziemię", jak pisały niektóre tabloidy. Tworzono wówczas najróżniejsze teorie spiskowe, tymczasem Elżbieta Zającówna po prostu pragnęła prywatności. Również dlatego, że choroba, na którą cierpiała od dawna, teraz coraz bardziej zaczęła dawać się aktorce we znaki.
Kiedy poważnie zachorowałam, zrozumiałam, co jest w życiu najważniejsze. Zmieniło się moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie - opowiadała Elżbieta Zającówna w jednym z wywiadów.
Elżbieta Zającówna wcale jednak nie próżnuje. Od 12 lat jest wiceprezeską Fundacji Polsat. Prowadzi też wraz z córką firmę produkcyjną Gabi. Kilka lat temu musiała stawić czoła chorobie męża. W obliczu zagrożenia życia Krzysztofa Jaroszyńskiego, relacje pary, która tuż po narodzinach dziecka przechodziła poważny kryzys, na nowo się zacieśniły. Ich związek scementował groźny wypadek - kilkanaście lat temu mąż Elżbiety Zającówny wjechał swoim BMW w tira. To, że przeżył, sam nazywał cudem. "28 lipca, kilka minut po 10 rano, otrzymałem drugie życie" - pisał po wypadku satyryk.
Wszystko wskazuje jednak na to, że z czasem jednak Elżbieta Zającówna zaczęła tęsknić za aktorstwem. Niedawno wystąpiła w komedii romantycznej "Szczęścia chodzą parami", której premiera była zaplanowana na 25 grudnia 2020 roku. Niestety, przez pandemiczne obostrzenia, film trafił do kin z opóźnieniem. Gwiazda zagrała u boku Piotra Machalicy, Aleksandry Domańskiej i Weroniki Książkiewicz. W sierpniu zeszłego roku Elżbieta Zającówna pojawiła się podczas wydarzenia promującego książkę "Półprzewodnik po Polsce. 100 miejsc, 100 osobistych historii", której autorem jest Krzysztof Jaroszyński. Para pozowała wówczas do wspólnego zdjęcia z córką Gabrielą. A w maju Elżbieta Zającówna podzieliła się ze wszystkimi radosną nowiną - zdradziła, że doczekała się wnuczki. "Zostałam babcią! Do rodziny dołączyła śliczna, zdrowa dziewczynka. Ma na imię Oliwia. Wszyscy jesteśmy nią zachwyceni"- cieszyła się aktorka na łamach tygodnika "Świat i ludzie". Czy nowa rola w całości zapełni czas Elżbiety Zającówny, czy może pojawi się jeszcze na ekranie lub scenie?
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!