Podczas Festiwalu w Cannes w 1957 roku międzynarodowa publiczność zachwyciła się nią w roli młodej powstanki, Stokrotki. Dzięki talentowi oraz rzadkiej w ówczesnych czasach świetnej znajomości języków obcych, drzwi do międzynarodowej kariery stały przed Teresą Iżewską otworem. Ale zanim propozycje ról zaczęły nadchodzić, młoda aktorka udzieliła francuskiemu magazynowi wywiadu. To, co powiedziała, choć jak najbardziej prawdziwe, rozwścieczyło władze PRL tak, że postanowiono Iżewską niezwykle dotkliwie ukarać. Aktorka stała się więźniarką we własnym kraju. Nigdy nie pogodziła się z tym, że zaprzepaszczono jej karierę. Po latach upokorzeń, Teresa Iżewska odważyła się na ostateczny krok.
Teresa Iżewska przyszła na świat 8 kwietnia 1933 roku w Warszawie. Podobnie jak wiele dzieci z jej pokolenia, musiała zbyt szybko dorosnąć. Dzieciństwo Tereski przerwał brutalnie wybuch wojny. Jej rodzina została bardzo boleśnie doświadczona przez walki - ojciec 11-letniej wówczas dziewczynki na jej oczach zginął podczas Powstania Warszawskiego. Po wojnie Teresa Iżewska wraz z matką zamieszkały w Łodzi. Ale gdy młoda dziewczyna odkryła w sobie talent do przedmiotów ścisłych, postanowiła wrócić do stolicy. Rozpoczęła studia na wydziale matematyki, fizyki i chemii Uniwersytetu Warszawskiego - chciała być chemiczką. Naukę jednak przerwała. Być może dlatego, że bardzo wcześnie została matką małej Ewy. Ojcem dziewczynki był śpiewak, Andrzej Wincior. Ale małżeństwo nie przetrwało próby czasu i szybko zakończyło się rozwodem. Tymczasem Teresa Iżewska dostała się do Warszawskiej Szkoły Teatralnej. Te studia ukończyła, ale jeszcze wcześniej los dał jej ogromną szansę.
Kiedy Teresa Iżewska była na trzecim roku studiów, zdolną, obdarzoną słowiańską urodą aktorkę wypatrzył sam Andrzej Wajda. Młody wówczas mistrz kinematografii postanowił obsadzić ją w roli powstanki o pseudonimie Stokrotka w swoim filmie „Kanał". Szybko okazało się, że instynkt go nie zawiódł, bo debiutująca w tej roli na ekranie Teresa Iżewska skupiła na sobie uwagę widzów i mediów nie tylko w Polsce, ale przede wszystkim za granicą. „Kanał" początkowo został bardzo chłodno przyjęty w ojczyźnie reżysera. Władzy ludowej nie było w smak przywoływanie bohaterskiego zrywu powstańców. Z kolei ci, którzy ocaleli i ich rodziny czuli się urażeni faktem, że Wajda zamiast wystawić uczestnikom powstania pomnik, pokazał ich walkę jako z góry skazane na niepowodzenie przedsięwzięcie, które kosztowało Polskę śmierć wielu młodych, wartościowych obywateli. Ale kiedy film doceniono za granicą, a twórców zaproszono na Festiwal w Cannes, nawet PRL-owska krytyka musiała go docenić.
Nagroda jury, czyli jak to się wtedy nazywało, Srebrna Palma, ochroniła mój film przed polską krytyką i publicznością. Trudno się dziwić tej ostatniej, stanowili ją w ogromnej części uczestnicy powstania lub rodziny, które straciły w Warszawie swoich najbliższych. Ten film nie mógł ich usatysfakcjonować. Wylizali już rany, opłakali bliskich i teraz chcieli zobaczyć ich moralne i duchowe zwycięstwo, a nie śmierć w kanałach - wspominał po latach w jednym z wywiadów reżyser Andrzej Wajda.
W „Kanale" Teresa Iżewska stworzyła niezwykle przejmującą kreację. Grana przez nią sanitariuszka Stokrotka ciągnie rannego kolegę przez kanały. Kiedy na końcu tunelu widzi światło, okazuje się, że od dostępnej na wyciągnięcie ręki zielonej trawy nabrzeża Wisły dzieli ich masywna krata. Oboje powstańcy umierają o krok od wolności. Być może to dziecięce wspomnienia wojennego horroru pomogły Iżewskiej tak przekonująco wcielić się w rolę. Ale nie bez znaczenia był jej talent aktorski. Obok debiutującej aktorki w obsadzie pojawili się m.in. Tadeusz Janczar, Stanisław Mikulski oraz Wieńczysław Gliński. Jednak to na niej skupiła się cała uwaga. Młoda, 25-letnia Teresa Iżewska, została wraz z pozostałymi twórcami zaproszona na Festiwal w Cannes. Już sam wyjazd poza żelazną kurtynę musiał być dla debiutującej aktorki niezwykłym wydarzeniem. Ale to, co stało się na Lazurowym Wybrzeżu przerosło jej najśmielsze oczekiwania.
Kiedy Teresa Iżewska przybyła do Cannes, zobaczyła miasto pełne plakatów, na których widniała jej twarz. Szybko okazało się, że zagraniczni dziennikarze dobijają się o wywiad z obdarzoną słowiańską urodą, świetnie mówiącą po angielsku i francusku zdolną aktorką. Iżewska przyciągnęła też uwagę innych twórców. Ponoć sama Marylin Monroe podeszła do Iżewskiej podczas jednego z bankietów i zaprosiła ją do siebie do Hollywood. „Wielka Marilyn rozmawiała ze mną, dopytywała o moją pracę, plany. Zaprosiła mnie do USA" - opowiadała Iżewska po powrocie do Polski. Wszystko wskazywało na to, że debiut otworzy drzwi do międzynarodowej kariery. Tak się jednak nie stało.
Po sukcesie w Cannes Teresa Iżewska udzieliła zagranicznym mediom wielu wywiadów. W jednym z nich młoda kobieta pozwoliła sobie na zbytnią szczerość. Zapytana przez francuskiego dziennikarza o sytuację aktorów w Polsce, Iżewska odpowiedziała zgodnie z prawdą, że jej zarobki są wręcz absurdalnie niskie w porównaniu do zachodnich gaży. Kiedy wywiad ujrzał światło dzienne, PRL-owskie władze nie kryły wściekłości. Oto debiutująca gwiazdka oczerniała socjalistyczną ojczyznę wobec dziennikarza pochodzącego ze zgniłego Zachodu. Taka zdrada nikomu nie mogła pod koniec lat 50-tych ujść na sucho. Ale kara, którą wymierzono Teresie Iżewskiej, miała się okazać wyjątkowo dotkliwa. Aktorkę pozbawiono możliwości wyjazdu z kraju. Owszem, przekazywano jej zaproszenia do współpracy od zagranicznych reżyserów. Ale kiedy składała podanie o paszport, za każdym razem odmawiano jej wydania dokumentu. W ten sposób pogrzebano Iżewskiej wszelkie nadzieje na karierę poza granicami kraju. Wieść o jej sytuacji szybko rozeszła się wśród polskich twórców. Większość z nich, w obawie, że zatrudniając „zdrajczynię ojczyzny" w swoich filmach czy spektaklach ściągną na siebie gniew władzy, wolało unikać współpracy z Iżewską. Tym sposobem aktorka o wielkim talencie, która powinna móc przebierać w propozycjach ról, musiała żebrać choćby o epizod.
Znalazło się kilku reżyserów dość odważnych, by zatrudnić spaloną w środowisku artystycznym Iżewską. W 1958 roku wystąpiła w filmach „Rancho Texas" oraz „Baza ludzi umarłych", opartym na powieści Marka Hłaski „Następny do raju". Wcieliła się w nim w rolę kobiety, która świadoma swoich wdzięków, próbuje uwieść tego z pracowników centrali drzewnej, który pomoże jej wyrwać się z bieszczadzkiej głuszy do oferującego więcej perspektyw miasta. Iżewska często grywała uwodzicielki, kusicielki, kobiety rozwiązłe, odrzucające tradycyjną moralność. W jednym z wywiadów przyznała, że te role zaczęły wpływać na jej życie.
Teresa Iżewska brak atrakcyjnych propozycji zawodowych rekompensowała sobie bujnym życiem miłosnym. Po rozwodzie z pierwszym mężem wzięła ślub z poznanym w Teatrze Dramatycznym we Wrocławiu reżyserem, Piotrem Paradowskim. Jednak i to małżeństwo się rozpadło, podobnie jak trzecie, z młodszym o 10 lat aktorem Teatru Wybrzeże Zbigniewem Grochalem. Kazimierz Kutz wspominał, że zakochała się w Andrzeju Wajdzie.
Pobraliśmy się w 1957 r. po premierze „Kanału", a nasz ślub zaszczycili między innymi Wajda z Iżewską, która w seksownej czarnej sukni i czerwonych rękawiczkach traktowała go – w końcu faceta żonatego z inną - jakby od trzydziestu lat był jej mężem. Bardzo był, biedaczysko, przytłoczony - wspominał Kazimierz Kutz.
Ale choć żonaty wówczas reżyser rozwiódł się z żoną, za kolejną wziął nie Teresę, a malarkę Zofię Żuchowską.
Iżewska miała również innych kochanków. Beznadziejnie w niej zakochany Janusz Głowacki wspominał, że jednym z nich był autor „Następnego do raju", Marek Hłasko.
Raz, kiedy zatrzymałem się pod jej oknem na dłużej, bo milicjant postanowił na nowo mnie spisać, do klatki schodowej zbliżył się autor „Pierwszego kroku w chmurach". W świetle różowej lampy w pokoiku, do którego nigdy nie zostałem wpuszczony, pojawiła się postać Hłaski. Po chwili światło zgasło. Spociłem się, mrówki rozbiegły mi się po plecach i chyba zbladłem" - opisywał zdarzenie Głowacki.
Ostatnim partnerem Teresy Iżewskiej był młodszy od niej o 15 lat Janusz Burza. Ale aktorka nawet mając u boku mężczyznę nieustannie się miotała, szukała atencji. W swoim trzypokojowym mieszkaniu w Gdańsku na każdej ścianie miała lustro, przed którym wciąż pozowała. Jej dom był nieustannie pełen gości. Ale z czasem coraz częściej pojawiały się u Iżewskiej epizody depresji. Dzwoniła wówczas do różnych osób zawiadamiając je, że zamierza popełnić samobójstwo. Najprawdopodobniej w ten sposób wołała o pomoc. Ta jednak nie nadeszła, a pewnego dnia aktorka spełniła swoje groźby. Zażyła potężną dawkę leków nasennych. Kiedy zaniepokojeni bliscy wyważyli drzwi do jej mieszkania, było już za późno. Wciąż żywą Teresę Iżewską przewieziono co prawda do szpitala, ale lekarze byli bezradni. Aktorka przez niemal dwa miesiące pozostawała w śpiączce.
Takich prób samobójczych miała wiele, nieraz się na to nabierałem, ale ta ostatnia jej wyszła. Bardzo długo umierała. Gdzieś między połową maja a końcem sierpnia. Koleżanki z teatru jeździły, malowały jej paznokcie, robiły makijaż, a ona, Stokrotka, w komie. Taki koniec - wspominał aktorkę jej kochanek, poeta Aleksander Jurewicz w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej".
Zobacz też: "Nie ma zasad, jeśli jesteś mężczyzną". One postanowiły je złamać. I tak stworzyły dzisiejszy show-biznes
***
Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej, zadzwoń na policję pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.
Jeśli potrzebujesz rozmowy z psychologiem, możesz zwrócić się do Całodobowego Centrum Wsparcia bądź zadzwonić pod numer 22 484 88 01. Pod telefonem dyżurują psycholodzy Fundacji ITAKA udzielający porad i kierujący dzwoniące osoby do odpowiedniej placówki pomocowej w ich regionie. Z Centrum skontaktować mogą się także bliscy osób, które wymagają pomocy. Specjaliści doradzą co zrobić, żeby skłonić naszego bliskiego do kontaktu ze specjalistą.