• Link został skopiowany

Gorzej być nie mogło. Maja Bohosiewicz opowiedziała o horrorze na lotnisku

Maja Bohosiewicz należy do grona polskich gwiazd, które często podróżują. Swoją ostatnią przygodę z lotniska w USA prowadząca "Love Never Lies" zrelacjonowała na InstaStories.
Maja Bohosiewicz
Fot. Instagram.com/majabohosiewicz

Maja Bohosiewicz postanowiła odpocząć od polskiej pogody i udać się na wypoczynek do Stanów Zjednoczonych. Prowadząca popularne "Love Never Lies" wybrała się tym razem do Los Angeles. Niestety jej podróż nie przebiegła bezproblemowo. Po wylądowaniu w Seattle, gdzie gwiazda miała się przesiąść, zorientowała się, że nie ma z nią jej walizki. Okazało się, że był to dopiero początek lotniskowych trudności.

Zobacz wideo Bohosiewicz zabrałaby męża do "LNL"? Komentuje pokusy z willi

Maja Bohosiewicz opowiedziała o lotniskowym horrorze. "Wszyscy tu na mnie krzyczą"

Gdy Bohosiewicz wylądowała w Seattle miała w planie ponownie nadać swoją walizkę, która jednak nie pojawiła się wśród bagaży innych podróżujących. Maja zdecydowała wtedy zrelacjonować całą sytuację na InstaStories. - Widzę na AirTagu, że mój bagaż jest gdzieś koło Nowego Jorku. Najśmieszniejsze, że tutaj wszyscy na mnie krzyczą. Podeszłam do okienka, do pana z Delty, żeby zapytać, gdzie jest okienko Air France, a on na mnie krzyczy, że on jest z Delty i nie będzie mi mówił, gdzie jest Air France - opowiedziała przejęta gwiazda. Na dalszą część historii nie musieliśmy długo czekać.

- Przyszła pani z Air France i mówię, że nie ma mojego bagażu, ona "jesteś tutaj na liście?" i dała mi listę nazwisk. Ja mówię no nie, a ona "to twój bagaż jest na karuzeli". Ja mówię, że nie ma i widzę na AirTagu, że jest koło Nowego Jorku. Ona "nie" i że musi iść, bo ma ważne sprawy i krzyczy na mnie. Wszyscy tu na mnie krzyczą. Jestem mała i biedna - dodała w kolejnym InstaStories Bohosiewicz.

Na tym nie skończyły się problemy Mai Bohosiewicz. "To będą jaja, to będą cyrki"

Na krótko od przygody z walizką Maja doświadczyła także kolejnych problemów - tym razem z płatnościami. - Przechodzę sobie przez Border Control. To był pierwszy miły pan, który mnie dziś spotkał. I zadaje mi pytanie, po co jadę i ile mam cashu. Ja mówię, że może 50 euro. (...) On pyta, jak będę płaciła. No kartą. To punkt, którego nie przemyślałam, bo karty mam tylko online w telefonie. Podeszłam do bankomatu i żadna nie zadziałała. Zaraz kupie coś małego, zobaczę, czy mogą w ogóle zapłacić tą kartą. To będą jaja, to będą cyrki coś czuję - wyjawiła dalej Bohosiewicz. Na szczęście udało jej się zapłacić za pomocą płatności online. 

Więcej o: