Blanka Lipińska obecnie promuje swój program "(Nie)Poradnik Turystyczny" dostępny na platformie Prime Video, w którym podróżuje u boku ukochanego Pawła Baryły i przyjaciela Marcina Skury. Już w pierwszym odcinku, czyli w słonecznym Rio, wspomniano o sukcesie, dawnej branży oraz minusach rozpoznawalności. Autorka erotyków może sobie obecnie pozwolić na wycieczkę w najdalszy zakątek świata. Jesteście ciekawi, jaką cenę musiała zapłacić za ten przywilej?
Te dziesięć lat było super. Musimy się jednak jeszcze trochę cofnąć, bo nie wiem, czy wiecie, ale skończyłam studium kosmetyczne, czyli z wykształcenia jestem kosmetyczką! Gdy nauka dobiegała końca, to w tym samym czasie koło mojego miasta otwierał się hotel. Jego właściciele postanowili ściągnąć do siebie absolwentów do pracy w spa. Mogłam wtedy pierwszy raz zetknąć się z tym, czym jest hotel. Stwierdziłam, że chcę być hotelarzem. Kiedy właściciele sprzedawali swój biznes, zabrali mnie ze sobą do Warszawy i dali możliwość pracy w dziale sprzedaży, jako menadżerowi.
Na samym początku mojej drogi dyrektor generalny siadł przede mną i zapytał "gdzie ja się widzę za pięć lat?". Miałam wtedy 21 lat. Odpowiedziałam, że zostanę dyrektorem sprzedaży w hotelu. Zaśmiał się i stwierdził, że bez wyższego wykształcenia nie mogę pracować na takim stanowisku, a ja... w wieku 29 lat zostałam dyrektorem sprzedaży! Wtedy też moja przygoda z hotelarstwem dobiegła końca.
Ależ w ogóle! Myślę, że to była dla niej trudna, ale też piękna przygoda. Dzięki niej jest w tym miejscu, w którym jest. To, że chce się odciąć od roli Laury jest całkowicie uzasadnione. Kiedy wyszedł film została jej przypięta pewnego rodzaju łatka. [...] To tak jak Miki [Michele Morrone - przyp. red.] już na zawsze pozostanie Massimo. Oczywiście życzę mu tego, żeby miał równie wyrazistą rolę, która zrobi taki twist, ale mimo wszystko fanki na całym świecie kochają go za Massimo. Czy to może być dla nich męczące? No jasne, że tak!
Najbardziej poczułam to, gdy zaczęliśmy być razem z Alkiem. Dowiedziałam się wtedy, jak wiele cieni ma sława, jakie to jest męczące i stresujące. Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz paparazzi gonili mnie po mieście samochodem, a ja nie wiedziałam, że to są paparazzi. Jechał za mną czarny Dodge z ciemnymi szybami, a w środku siedział koleś. Byłam tak przerażona. Uciekłam mu. Zamknęłam się w domu na cztery spusty i jeden z moich znajomych, który też jest w show-biznesie, powiedział mi "słuchaj Blania, ty się nie martw, nie bój się, bo to był paparazzo". [...] To był moment, kiedy jeździłam Mercedesem oklejonym specyficzną folią, zatem widać mnie było z kilometra. Przyjechali ludzie, którzy mi go wcześniej foliowali i rozklejali ten samochód, żeby przestał rzucać się w oczy. Płakałam tacie, że to jest takie straszne, kiedy nie mogę zadecydować, jaki mam kolor samochodu, bo to niesie za sobą konsekwencje. To był taki pierwszy moment i chyba jedyny. Jak byliśmy wtedy razem [z Aleksandrem Baronem - przyp. red.], to byliśmy łakomym kąskiem, zresztą jak każda "power couple" w show-biznesie. Cieszę się, że już tak nie jest.
To był tak naprawdę trudny moment dla całej ludzkości. Była pandemia, zamknęli nas. Wtedy "365 dni" było w czołówce oglądanych filmów na świecie. Mój związek również był elektryzujący dla mediów. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli. [...] Nawet to, co mówiłam na Instagramie, obracało się przeciwko mnie. Zastanawiałam się "co jeszcze?". Bałam się rano kliknąć w telefon. Bałam się, co w tym telefonie jeszcze zobaczę. Jedyną osobą, która dokładnie wiedziała, co wtedy przeżywam, była moja menadżerka Agata. [...] Nie chciałam tym obarczać rodziców, bo wiedziałam, że oni nie są w stanie mi pomóc. Alek miał swoje problemy, więc moje zostały tylko moimi. W momencie, kiedy jesteś osobą publiczną, możesz pogadać tylko z osobą publiczną, bo tylko ona będzie w stanie cię zrozumieć. Bardzo pomogła mi w tamtym czasie Natalia Siwiec, z którą rozmawiałam. Wtedy też poszłam na terapię do mojej terapeutki, do której chodzę od czterech lat. Ona wyciągnęła mnie z tego dołu i nauczyła inaczej myśleć, postrzegać wszystko, mieć bufor. W sytuacji, kiedy dzieją się rzeczy krzywdzące mnie, jestem w stanie się od tego odciąć. Wszystkim osobom serdecznie polecam terapię, dlatego że przychodzi taki moment, kiedy naprawdę nie poradzisz sobie sam. Polecam, bo to najlepsza inwestycja w nas samych.
Moja terapeutka jest niezwykle skuteczna. [...] To nie są wizyty po godzince. To są wizyty po trzy godziny na przykład. Były takie momenty, że chodziłam do niej dwa, trzy razy w tygodniu, potem coraz mniej. Jej [terapeutki - przyp. red.] zadaniem nie jest przywiązać cię do siebie do końca życia. Jej zadaniem jest nauczyć cię, jak żyć bez wsparcia i rozwiązywać problemy samodzielnie. Prawda jest taka, że bardzo szybko poczułam się dużo lepiej. Skłamię, jeśli powiem, że terapia to był mój pierwszy wybór, myślałam "mi jest terapia niepotrzebna, ja poradzę sobie sama". Mój przyjaciel powiedział mi, że nauczyciel się pojawia, kiedy uczeń jest gotowy. To był moment, w którym byłam gotowa, żeby przyjąć te nauki, które otrzymuje od terapeutki.