Ewa Minge mówi o feminizmie jak wujek na weselu. A mogła być takim pięknym przykładem

Ewa Minge twierdzi, że nigdy nie czuła się gorsza, bo jest kobietą. To super, ale - niestety - jeśli nie widzi się jakiegoś problemu, nie oznacza to, że on nie istnieje.

W internecie zawrzało po tym, jak Ewa Minge w podcaście Żurnalisty nazwała feminizm "głupotą". Jest to o tyle zaskakujące, że spełniona bizneswoman mogła przecież osiągać zawodowe sukcesy właśnie dzięki równouprawnieniu. "Gdyby nie feminizm, mogłaby co najwyżej sobie projektować, gdzie poukłada w kuchni garnki, a gdzie talerze" - doskonale podsumowała jedna z internautek. Jeśli Minge tego nie widzi i nie docenia - trudno. Ale mogłaby chociaż nie powielać krzywdzących stereotypów.

Zobacz wideo Czym jest "różowy podatek"?

Ewa Minge feminizmu chyba nie rozumie

Podczas rozmowy Ewy Minge u Żurnalisty brakowało jedynie, aby dodała, że "feminizm kończy się wtedy, kiedy trzeba wnieść lodówkę na ósme piętro". Naprawdę smutno się słucha, jak znana projektantka, świetnie radząca sobie przedsiębiorczyni i samodzielna mama, która sama dla kobiet zrobiła tak wiele, spłyca tak ważny i potrzebny temat.

Uważam, że ja nigdy nie odczułam w żaden sposób tego, że jestem kobietą i jestem w czymś gorsza. Mało tego, jeżeli kiedykolwiek gdzieś tam coś się tliło i coś się działo, to potrafiłam taką ripostę dać, tak się zaprezentować w ciągu trzech pierwszych minut, że pan siadał i nie było żadnej dyskusji - stwierdza Minge.

To świetnie, że Minge radzi sobie w takich sytuacjach, ale ile kobiet nie jest na tyle uprzywilejowanych i pewnych siebie? To, że ktoś nie doświadczył dyskryminacji, nie oznacza, że jej nie ma. Feminizm nie jest przecież walką o dominację w dyskusji. To wsparcie kobiet w przeróżnych dziedzinach życia - od dania im prawa głosu, możliwości podjęcia pracy, nauki, po ochronę przed wykorzystywaniem i przemocą.

Nikt nie odbiera nikomu prawa do niezgadzania się z feministkami, niepopierania ich poglądów czy działań. Ale mówienie o "głupocie" kobiet, które przez lata ciężko pracowały na to, aby Minge mogła dziś prowadzić biznes, głosować i prowadzić samochód, ba, nawet wypowiadać własne poglądy w podcaście Żurnalisty, jest przejawem trudnej do zrozumienia ignorancji.

Ewa Minge niechcący (?) zwróciła uwagę na ważny problem

Minge w jednym z komentarzy broniła się wyjęciem jej wypowiedzi z kontekstu. Stwierdziła też, że sama doświadczyła przemocy w związku, jednak, jej zdaniem, nie miało to nic wspólnego z jej płcią, a z naiwnością i poleciła także wysłuchania całej rozmowy. Minge przytacza w niej historię znajomego, którego poznała na gruncie zawodowym, mając 25 lat. Mężczyzna od razu chciał się z nią przespać. "Mam przyjaciela od 30 lat, nasza znajomość zaczęła się od jednoznacznej propozycji. Dostał w łeb, przeprosił i do dzisiaj jesteśmy przyjaciółmi. Zareagowałam i nigdy więcej nie wyciągnął ręki w moim kierunku" - opowiada.

Niektórzy mężczyźni tak działają, zwłaszcza mężczyźni, którzy pochodzą na przykład z południa Europy. Berlusconi poprosił mnie o numer telefonu w publicznej sytuacji i robił mi tysiąc komplementów. W krajach anglosaskich byłoby to nie do pomyślenia, ale we Włoszech jest pełną normą - dodaje.

Czy naprawdę niestosowne zachowania można tłumaczyć płcią lub normalizować ze względu na czyjeś pochodzenie? Kiedy w końcu mówienie, że "mężczyźni już tacy są" w końcu przejdzie do lamusa? Niestosowne propozycje, podteksty czy komplementy w oficjalnej sytuacji po prostu nie powinny mieć miejsca. Koniec kropka. I reakcja kobiety nie ma tu nic do rzeczy. Być może wiele z nich w takiej sytuacji nie ulegnie, twardo powie "nie", nie skuli się ze strachu. Ale nie wszystkim się to udaje. Jak uczennicy, której oprawca został uniewinniony, bo była molestowana "jedynie" niecałe dziesięć sekund. Sytuacja miała miejsce we Włoszech.

Więcej o: