PGE Narodowy staje w tym roku na wysokości zadania i w samym tylko okresie letnim stawia na organizację koncertów największych światowych gwiazd. W czerwcu dwa koncerty na stadionie dała królowa popu i r'n'b, jedyna i niepowtarzalna Beyonce, w lipcu królował idol nastolatek Harry Styles i dająca spektakularny show ikona - Pink, a w sierpniu przyszedł czas na koncert The Weeknd.
Czerwcowym i lipcowym koncertom towarzyszyły ponad 30-stopniowe upały, co naprawdę dało się odczuć. Pisaliśmy o tym przy okazji koncertu Pink, podczas którego zdarzały się omdlenia, a ludzie wychodzili jeszcze przed oficjalnym "Thank you, Poland" [dziękuję Polsko - przyp.red.]. Wtedy PGE trochę zapomniał o tym, że kilkadziesiąt tysięcy osób (bilety na każdy z wcześniej wymienionych koncertów rozeszły się jak świeże bułeczki, wolne były może pojedyncze miejsca) zgromadzonych na powierzchni 105 m x 68 m przy temperaturach przekraczających 30 stopni Celsjusza, może nie mieć czym oddychać przy zamkniętym dachu.
Jak zatem było na koncercie, który dał The Weeknd? Artysta, śmiało określany współczesnym Michaelem Jacksonem, wyszedł na scenę dopiero o godzinie 21. Fani jednak zbierali się już kilka godzin wcześniej. Czas umilał im wówczas inny Kanadyjczyk, przyjaciel Abela Tesfaye [tak naprawdę nazywa się The Weeknd - przyp.red.], Kaytranada. Na stadion ciężko było się dostać, ponieważ przed nim gromadziły tłumy osób chcących kupić sobie koszulkę z trasy. Kolejkom nie było końca. Gdy jednak udało mi się wejść na teren stadionu, pojawiły się pierwsze komplikacje. Razem z osobą mi towarzyszącą mieliśmy miejsca na tzw. "koronie" - wybraliśmy je celowo, ponieważ na koncertach The Weekend za granicą spektakularny efekt dawał przemieszczający się wzdłuż stadionu, ogromny księżyc. Na Narodowym niestety, tego nie było, zapewne z przyczyn technicznych. Stadiony w USA są raczej większe, dlatego też więcej jest możliwości. Sama scenografia jednak robiła ogromne wrażenie. Widok "miasteczka" i ogromny księżyc na środku, a także metalowy robot robiły robotę. Wiedzieliśmy, że to będzie dobry koncert. Zdjęcia z wydarzenia znajdziecie w galerii na górze strony.
To, z czym musieliśmy się jednak zmierzyć (podobnie jak nasi znajomi, którzy mieli miejsca na tzw. płycie) to pot lejący się z czoła. Dach stadionu ponownie był zamknięty. Nie było czym oddychać i myśleliśmy, że nie dotrwamy do końca, szczególnie że telefon pokazywał nam sięgającą 85 procent wilgotność. PGE Narodowy zdecydował się jednak na zamknięcie dachu zapewne z tego względu, że przez pół dnia padał deszcz, a temperatura nie przekraczała kilkunastu stopni, mimo że mamy sierpień. Na szczęście, jakieś 40 minut przed wejściem The Weeknda, dach został otwarty i zrobiło się rześko.
To, co jednak dość mocno dało się we znaki to problem, który pojawił się na każdym z koncertów, na jakich byliśmy na PGE Narodowym. Chodzi o nagłośnienie. Choć wokalista dawał z siebie wszystko i można było posłuchać jego anielskiego głosu na żywo, większość osób wychodzących z koncertu narzekała na akustykę. Trąbią o tym wszyscy od lat, w sieci czytamy wypowiedzi akustyków, którzy wprost tłumaczą, że warszawski stadion kompletnie nie został zaprojektowany pod koncerty.