Dziennikarkę TVP utopiono w wannie. Była w ósmym miesiącu ciąży. "Mówi mi - wymyślaj imię"

Romans z kolegą z pracy Martynika przypłaciła życiem? Jedyny podejrzany o jej zabójstwo został ułaskawiony.

30 lipca 1990 roku dziennikarkę wrocławskiego oddziału Telewizji Polskiej, Martynikę, znaleziono martwą w wannie w jej własnym mieszkaniu. Za miesiąc miała powitać na świecie pierwsze dziecko. I choć policja nie miała wątpliwości, że śmierć pracownicy TVP nie była wypadkiem, do dziś poszlakowy proces w jej sprawie budzi wątpliwości. Zwłaszcza że skazany za morderstwo Jan opuścił więzienie po 11 latach.

Zobacz wideo Najgłośniejsze zaginięcia w Polsce

Praca, romans i rozwód

Martynika i Jan spotkali się we wrocławskiej filii Telewizji Polskiej pod koniec lat 80. 25-latka prowadziła programy dla dzieci i młodzieży, 38-latek był ich realizatorem. W pracy spędzali razem bardzo dużo czasu, a ich relacja z czasem przestała był wyłącznie przyjacielska. Martynika i Jan nie kryli się zresztą z romansem przed kolegami z pracy, mimo że obydwoje byli wówczas w związkach. Ona miała męża, on - żonę i dwoje dzieci. Ich relacja trwała kilkanaście miesięcy, a Martynka zakochała się do szaleństwa. Rozwiodła się z mężem i wyprowadziła do rodziców, a Jan obiecywał jej, że zostawi dla niej żonę i rozpoczną wspólne życie. Na początku 1990 roku okazało się, że dziennikarka jest w ciąży. Czas mijał, kochankowie podjęli decyzję o przeprowadzce do mieszkania na ul. Macedońskiej we Wrocławiu. Jan przez cały nie uzyskał jednak rozwodu.

Mam fioła na punkcie Jasia. Jest dla mnie bardzo dobry. To brzmi jak z elementarza. Czuję się przy nim jak w pierwszej klasie uczuć. Nie wiem, o co chodzi, nie potrafię tego nazwać. Czuję, że bardzo mnie kocha. Mówi mi - wymyślaj imię dla dziecka, chciałabym dziewczynkę - brzmi treść listu, który w 1990 roku Martynika wysłała do przyjaciółki.

Co stało się w mieszkaniu na Macedońskiej?

W poniedziałek 30 lipca 1990 roku Jan pojechał do mieszkania rodziców Martyniki. Pytał, czy nie było u nich córki, z którą od piątku miał nie mieć kontaktu. Przyznał, że jeszcze w poniedziałek próbował dostać się do ich mieszkania, jednak nikt mu nie otworzył. Na ul. Macedońską pojechali w trójkę - Jan oraz matka i siostra Martyniki. Pracownik TVP nie miał kluczy, dlatego od razu wyważył zamek. Już od progu widać było, że stało się coś złego - na środku leżała torebka Martyniki z rozrzuconą zawartością. Sprawdzili pokój i kuchnię, a następne Jan wszedł do łazienki. Martynika leżała w wannie z dziecięcą kołdrą zakrywającą twarz. Mężczyzna nie chciał wpuścić matki dziennikarki do pomieszczenia. Wtargnęła tam jednak siłą. "Ty bandyto! Zamordowałeś moje dziecko" - krzyknęła.

W wyniku śledztwa ustalono, że Martynika została zamordowana. Przed śmiercią miała zostać pobita i duszona, a następie utopiona w wannie za pomocą dziecięcej kołdry. Straciła także ciążę. Jan, jako podejrzany o zabicie kochanki, trafił do aresztu. W sprawie nie było jednak żadnych twardych dowodów. Śledczy wypuścili wodę z wanny i nie zbadali znajdujących się w niej śladów krwi. Nie sprawdzono także odcisków palców, które znaleziono na szybie w mieszkaniu. Jan nie przyznawał się do winy.

Zmieniane zeznania i poszlakowy proces

Jan początkowo twierdził, że ostatni raz widział Martynikę w piątek rano, a weekend spędził z żoną i znajomymi. Już dzień później zmienił jednak zeznania. Powiedział wówczas, że w piątek późnym wieczorem wrócił do mieszkania, zjadł z Martyniką kolację i poszli spać. Twierdził, że obudził go hałas i znalazł nieprzytomną kochankę w wannie pełnej wody. Ślady po uduszeniu tłumaczył tym, że próbował ją wyciągnąć za szyję, siniaki - że próbował ją ocucić, bijąc po twarzy. Zeznał, że Martynika już nie żyła, a on w przerażeniu wybiegł z mieszkania. Dziecięca kołdra, którą znaleziono na jej twarzy, miała na nią spaść. Po czasie stwierdził, że taką wersję wydarzeń zasugerowali mu policjanci i zmienił zeznania raz jeszcze, ponownie utrzymując, że z Martyniką przez weekend w ogóle się nie widział. Podczas procesu okazało się także, że nie planował rozwodzić się z żoną.

Początkowo chciałem opuścić żonę, ale nie był to odpowiedni moment. (...) W tym czasie zacząłem więcej uwagi poświęcać dzieciom i zrozumiałem, że nie potrafię porzucić rodziny. Powiedziałem o tym Martynice. Stwierdziła, że liczyła się z takim obrotem sprawy. Obiecałem, że uznam dziecko i będę ją wspierać, także finansowo - zeznał.

Bliscy dziennikarki nie wierzyli jednak w jego słowa. Przyjaciółka Martyniki wspominała, że często rozmawiały o ich ślubnych planach. Proces opierał się wyłącznie na poszlakach, jednak Jan za zabójstwo Martyniki został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Jako motyw uznano chęć pozbycia się ciężarnej kochanki. 

Największym problemem tej sprawy było to, że znajdując motyw zbrodni, ograniczono analizę dowodów rzeczowych i ich gromadzenie. Nie mogłem nie zauważyć błędów postępowania przygotowawczego, ale sąd ma prawo do własnej oceny dowodów i jeśli jest przekonany o układaniu się ich w logiczną całość, to ma prawo do uznania oskarżonego za winnego - mówił po latach mecenas Andrzej Malicki, oskarżyciel posiłkowy reprezentujący przed sądem rodziców Martyniki.

Jan nie odbył jednak całej kary. W 2001 roku, po 11 latach i pięciu miesiącach, został ułaskawiony przez ówczesnego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Starał się o to ojciec pracownika TVP. Rok później decyzję tłumaczyła minister Jolanta Szymanek-Deresz, mówiąc, że prezydent wziął pod uwagę opinię o skazanym z więzienia, jego postawę, a także fakt, iż odbył już sporą część kary. "Jesteśmy wstrząśnięci decyzją prezydenta. Nie rozumiemy jej i chyba nigdy nie będziemy potrafili pojąć" - komentowała sytuację matka Martyniki. Po wyjściu na wolność Jan planował wynieść się z Wrocławia. Spekulowano, że ułożył sobie życie u boku innej kobiety.

Źródła: onet.pl, opolskie.naszemiasto.pl, dziennikpolski24.pl, gazetawroclawska.pl, wroclawskiportal.pl.

Więcej o: