Julian Sands zaginął 13 stycznia w kalifornijskich górach San Gabriel. Warunki atmosferyczne w regionie od dłuższego czasu są bardzo trudne, mimo to aktora wciąż poszukują służby ratunkowe i ochotnicy. Najbliżsi Brytyjczyka przeczuwają już jednak, że odnalezienie go żywego może nie być możliwe.
Mija właśnie drugi tydzień poszukiwań Sandsa, które rozpoczęły się w piątek 13 stycznia. Aktor wybrał szlak na górę Mount Baldy, wznoszący się na wysokość 1200 metrów, jednak warunki pogodowe musiały go zaskoczyć - nie wrócił do domu z wyprawy. W regionie utrzymują się burze śnieżne i wichury, szlaki gór San Gabriel są oblodzone, zaś lokalne służby stanowczo odradzają jakiekolwiek wyprawy ze względu na zagrożenie lawinowe.
Warunki atmosferyczne utrudniają akcję poszukiwawczą aktora - prowadzona jest ona głównie za pomocą dronów ze względu na zagrożenie życia ratowników. Choć nie wyznaczono daty zakończenia poszukiwań, bliscy aktora mają już świadomość, że odnalezienie go całego i zdrowego po takim czasie, w takich warunkach, najpewniej nie jest już realne.
Pogodziłem się już z faktem, że on nie żyje. Nadal mamy nadzieję, ale ja już wiem, że on tam zginął, pożegnałem się z nim - wyznał brat zaginionego, Nick, z którym w Wielkiej Brytanii rozmawiało BBC.
Dodał też, że mimo wszystko jego żona i dzieci nadal wierzą, że uda się odnaleźć ich bliskiego na szlaku. Wbrew pozorom nie wszystko jest stracone. W minioną środę odnaleziono na tym samym szlaku 75-letniego turystę - żywego, poszukiwanego od niedzieli. Wybrał się w ten sam rejon, co Sands, choć warunki pogodowe wcale się nie poprawiły. Odnaleziony Jin Chung był w stanie iść razem z ratownikami - trafił do szpitala z lekkimi odmrożeniami.