Więcej artykułów ze świata show-biznesu znajdziesz na Gazeta.pl.
Irena Santor przez lata była jedną z najjaśniejszych gwiazd estrady czasów PRL-u. Zasłynęła dzięki takim hitom, jak "Już nie ma dzikich plaż" i "Tych lat nie odda nikt", które znała cała Polska. Choć osiągnęła sukces na płaszczyźnie zawodowej, jej życie prywatne nie zawsze było usłane różami.
Irena Santor udzieliła wywiadu portalowi Viva.pl, w którym poruszyła temat przyszłości. Padły przejmujące słowa o przemijaniu i śmierci.
Mam bardzo nieskromne marzenie, bo to nie życzenie, ale marzenie. Ja bym chciała, żeby życie trwało bardzo długo. W moim pojęciu oczywiście. Czyli do końca świata i jeden dzień dłużej. Ale to oczywiście złudne marzenie, wiem, że kiedyś trzeba będzie odejść - wyznała.
Artystka nie ukrywa, że poważnie myśli o chwili, w której przyjdzie jej pożegnać się ze światem.
Bardzo solidnie się do tego przygotowuję. Bo to nie jest proste, by zgodzić się na to, że pewnego dnia przestanie się być - dodała.
Irena Santor przez około siedemdziesiąt lat nagrała ponad tysiąc utworów. Jeździła w trasy koncertowe, a w całej Polsce witano ją z otwartymi ramionami. Jak przyznała, bardzo jej tego brakuje.
Oczywiście, że tęsknię za śpiewaniem. Ale to, co ofiarowuje mi teraz świat moich młodych kolegów, jest bardzo intrygujące. Nie zawsze się z tym zgadzam, nie zawsze umiałabym temu sprostać, ale chętnie chodzę na koncerty i doświadczam ich emocji - powiedziała portalowi.
Dzięki temu, że nadal bywa na branżowych imprezach i koncertach, wciąż czuje się częścią polskiej estrady, na której kiedyś grała pierwsze skrzypce.