Festiwal w Sopocie jest dla niektórych gwiazd pocałunkiem dementora. "Wiele osób powinno zejść ze sceny" [OPINIA]

Bartosz Pańczyk
Wydawało się, że w tym roku festiwal w Sopocie nigdy się nie skończy. Podczas czterech dni zabawy wiele gwiazd niestety pokazało swoje problemy warsztatowe. I tylko nieliczni mogą wracać z tarczą - ocenia nasz dziennikarz Bartosz Pańczyk.

Festiwal TVN-u w Sopocie to chyba najdłuższe telewizyjne widowisko na naszym podwórku, bo trwa aż cztery dni. Wydawałoby się, że świetnie, bo święta muzyki nigdy za wiele. Poza tym zadbano przecież codziennie o szeroki przekrój artystów z różnych pokoleń. Wielu z nich nie ma na co dzień u konkurencji czy w mainstreamowych mediach, więc czego chcieć więcej? Niestety, cztery dni imprezy w Operze Leśnej udowodniły, że jest ich przynajmniej o dwa razy za dużo. Gdyby z tego wszystkiego wybrać to, co najlepsze, ograniczyć konferansjerkę do minimum, mielibyśmy zabawę z wyższej półki. A tak? Wyszła zlewająca się w jedność dłużyzna, która tylko raz na jakiś czas miała momenty zasługujące na docenienie i zapamiętanie.

Bez sensu np. było łączenie trzeciego dnia ramówki TVN-u z występami artystów. Brakowało tylko, by nagle między tym wszystkim Kasia Sokołowska uczyła chodzić po wybiegu, a Michel Moran gotował z publicznością. Festiwal w Sopocie to legenda i wykorzystywanie go do przedstawienia jesiennej oferty programowej stacji jest słabe. Jeśli TVN nie chce robić klasycznych ramówek, to niech nie podpina się pod historię i zrobi po prostu ramówkowy koncert. Wtedy nikomu nie będą przeszkadzać gwiazdy stacji zabierające czas muzyce. Bo serio, oglądam od lat Sopot dla muzyki, a nie by np. zobaczyć, jak Damian Michałowski (sic!) wyglądał jako dziecko. A takie właśnie obrazki nam tam zaserwowano.

Zobacz wideo Julia Wieniawa o kulisach festiwalu w Sopocie

Na festiwalu w Sopocie wyjdą wszystkie braki

Sopocka scena obnaży wszystko. Julia Wieniawa przed naszą kamerą pokusiła się o stwierdzenie, że to "mocne zderzenie z rzeczywistością". Pełna zgoda. Powiedziałbym nawet, że dla niektórych jest jak pocałunek dementora. - Telewizja rządzi się trochę własnymi prawami. Nie mamy swoich własnych techników i ekipy na backstage'u, więc zawsze jest problem z tymi uszami, dźwiękiem - powiedziała. A później ktoś się dziwi, że artyści fałszują, jak się w ogóle nie słyszą? Edyta Bartosiewicz musiała kilka razy prosić ze sceny o ściszenie odsłuchu. Niestety, podczas tegorocznej odsłony sopockiego festiwalu nieczyste dźwięki mnożyły się jak tłuczone przez Magdę Gessler talerze w "Kuchennych rewolucjach". Po występie Roberta Gawlińskiego czy Piotra Kupichy do dzisiaj bolą mnie uszy. Podobnie jak Haliny Frąckowiak, co jest bardzo przykre.

Te gwiazdy nie mają się czego wstydzić po występie w Sopocie

Czy nie lepszym rozwiązaniem byłby krótszy festiwal, ale dokonujący większej selekcji, nieidący na ilość, a jakość i dający artystom więcej czasu na próby na scenie? Bo w tym roku każdy miał na to dosłownie kilka minut. I wyszło na to, że wiele osób (w tym legend) powinno już zejść ze sceny, albo nigdy w ogóle na nią nie wchodzić. Wielka szkoda. Na szczęście wszyscy nie polegli. Najlepsi? Np. Oskar Cyms (zasłużona wygrana), Krzysztof Zalewski, Sylwia Grzeszczak, Natalia Kukulska, Kasia Kowalska, Kaśka Sochacka, Vito Bambino, Renata Przemyk. Miłym akcentem był powrót po chorobie i długiej nieobecności Ewy Bem. A genialna Alicja Majewska, drapieżna Izabela Trojanowska z wizerunkiem z lat 80. czy Małgorzata Ostrowska, Wanda i BandaKrystyna Prońko i Edyta Bartosiewicz pokazują, że jak się chce, to można cały czas mieć głos w topowej formie. Miód na serce.

Na pewno na docenienie zasługuje też Julia Wieniawa. Nie dość, że śpiewała swój nowy singiel, to jeszcze postawiła na wymagającą choreografię z tancerzami. Tam się wszystko zgadzało. Takiej świeżej krwi i niechodzenia na łatwiznę potrzebujemy. Bo choć miło milionowy raz usłyszeć "Mniej niż zero", "Wszystko, czego dziś chcę" czy "Dmuchawce, latawce, wiatr", to jednak gdyby to nie było przeplatane takimi występami jak choćby ten Wieniawy, to można by usnąć.

Prezenterzy się nie popisali. Porównanie Agnieszki Woźniak-Starak do ikony TVP ciosem poniżej pasa

Widzowie grzmią też na konferansjerkę. Trudno się z nimi nie zgodzić. Bo w przypadku gdy nawet taki doświadczony prezenter jak Marcin Prokop strzela sucharami jak z karabinu, to jednak coś jest nie tak. Oczywiście daleko mu było do Agnieszki Woźniak-Starak i Jana Pirowskiego czy Mateusza Hładkiego. Jeśli bolało słuchanie nawet jego, to czego oczekiwać od innych, którzy nie mają takiego doświadczenia? Jeden z najbardziej żenujących momentów to zdecydowanie dialog, w którym koledzy Agnieszki "przypadkiem" mylą ją z Krystyną Loską i Bogumiłą Wander. Przypominam tylko, że legendarna prezenterka zmarła niespełna miesiąc temu. Mało tego. Agnieszka (wtedy jeszcze Szulim) kiedyś mocno ją zraniła, nazywając swego czasu spikerki TVP "nadętymi pindami siedzącymi przy kwiatku". Pani Bogumiła wyrażała na ten temat żal w wywiadach...

Na szczęście ostatniego dnia festiwalu na scenie pojawiła się Paulina Krupińska. I ciary żenady minęły. Da się jednak prowadzić wielkie widowisko bez dziwnych tekstów. Ufff, dzięki Paulina. Czy za rok będzie lepiej i organizatorzy sopockiej imprezy w TVN wyciągną jakiekolwiek wnioski? Patrząc na tendencję spadkową tej zabawy, mocno w to wątpię. Ale każdy dzień na pewno może prowadzić wspomniana Krupińska. Bez rewolucji nie radzę wracać...

Paulina Krupińska na festiwalu TVN-u w Sopocie.
Paulina Krupińska na festiwalu TVN-u w Sopocie. Fot. Kapif.pl
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.