Doda opowiada o kolejnych wzlotach i upadkach w programie o wymarzonej trasie koncertowej. Już na starcie czwartego odcinka "Doda. Dream Show" pojawił się wątek finansów, który był przyczyną pewnego sporu między artystką a producentem. Ponownie poszło cenę biletów za wymarzony koncert.
Po emisji trzeciej części "Doda. Dream Show" wspominaliśmy o kłótni dotyczącej ceny biletów. Wówczas w programie ustalano tę kwotę, jednak w nowym odcinku nie zabrakło nieporozumień. "Dziwnym trafem poszła inna cena [biletów - przyp. red.]. Dlaczego puściłeś je za 129 zł, mimo że było mówione dziesięć razy, że mają być za 149 zł?" - zapytała wyraźnie zaskoczona wokalistka producenta. "Jak ja mogę ufać producentowi..." - dodała artystka. Doda zauważyła, że w całkowitym przeliczeniu mogłaby zarobić niemałą sumę. "Pytam się, gdzie jest moje 400 tysięcy?" - głośno myślała przed kamerą. Łukasz Zaradkiewicz dodał, że tak właśnie zapisał ustalenia z ich ostatniego spotkania, czyli 129 zł za bilet typu standard, co usłyszeliśmy w minionym odcinku.
Dyskusjom na temat finansów nie było końca. Artystka zwróciła się ponownie do producenta, który martwił się o efekt sprzedaży show. Problemem były dla niego ceny biletów, a także dni koncertów. "Łukasz, nie możemy razem pracować, jak będziesz wszystkich emocjonalnie ściągał w dół. Albo wierzysz w sukces, albo jesteś pozytywnie nakręcony, albo jesteś negatywnym realistą, który będzie nas zamęczał" - mówiła Doda. Wokalistka jest pewna projektu, między innymi z powodu dopracowanego planu marketingowego. "Nikt nie ma takiej promocji" - podkreślała. Zaradkiewicz postanowił wypowiedzieć się przed kamerami: "Doda ma swoją wizję. Nie dopuszcza często innego zdania, niż jej wizja. I to jest największe przekleństwo. Na koniec dodał, że wierzy w to, co robi wokalistka. Ciekawe, jak w finalnie będą wyglądały nadchodzące koncerty artystki. Po zdjęcia Dody zapraszamy do galerii na górze strony.