Już poczatkowe sceny pierwszego odcinka "Woliego i Tysia" mogły dać pewne wyobrażenie o tym, jakimi żartami będą bawić widzów projektant i fotograf. Woliński powitał Tyszkę w swoim mieszkaniu ciężkim "sucharem".
Dalej było już tylko gorzej...
W pierwszym odcinku panowie udali się do zoo. Najczęściej padającym z ich ust słowem było wulgarne określenie zwierzęcych odchodów. Podczas 20 minut programu bohaterowie wypowiedzieli je chyba koło 20 razy. Można było odnieść wrażenie, że to ich ulubiony wyraz.
Marcin Tyszka był wyraźnie zafascynowany kontaktem z dzikimi zwierzętami.
Ale i fotografa nie ominęła ciężka praca.
Gdy nad ogrodem zoologicznym zapadł zmrok, panowie zostali zmuszeni do noclegu w jednym pomieszczeniu z hipopotamem.
Tyszka miał też duży problem z rozłożeniem śpiwora. Próbował się nim nakryć. Obserwując jego zmagania, Woliński rzekł:
Poranne karmienie zwierząt również okazało się świetnym pretekstem do błyskotliwych żarcików.
W ramach zemsty Tyszka rozbił na głowie Wolińskiego surowe jajko. Ten drugi zdjął ochronny czepek, który osłaniał jego wymuskaną fryzurę, i wytarł go o policzek kolegi.
Kurze białko spływające z głowy Tyszki wyraźnie rozbawiło obu panów.
W następnym odcinku panowie bawili się w strażaków. W ramach nowych obowiązków uczyli się m. in. gaszenia płonących samochodów i zjeżdżania po słupie na dźwięk alarmu. Tę ostatnia czynność Dawid Woliński skomentował krótko, acz dosadnie:
Zwijanie strażackich węży również przysporzyło panom dobrego humoru.
Ich błyskotliwe riposty zwalały z nóg nie tylko widzów, ale i profesjonalistów, którym przyszło przyuczać ich do zawodu.
Dawid Woliński dorównywał koledze poziomem żartów.
Odpowiada wam takie poczucie humoru? Będziecie tęsknić za poniedziałkami z Wolim i Tysiem?