Polskie dziennikarstwo coraz bardziej zaczyna przypominać show-biznes. Praca i talent są ważne, ale środowisko żyje tak naprawdę wewnętrznymi konfliktami , plotkami, antypatiami, a ulubionym tematem felietonów jest uroda cudzej żony i wartość garderoby. W tę piękną tradycję wpisali się w ten weekend dziennikarze "Dziennika", którzy bezpardonowo zaatakowali Tomasza Lisa, zarzucając mu brak wiarygodności i "problemy z samym sobą":
Myślimy, że w istocie on także ma świadomość tych problemów, tego swojego zagubienia. Też nie wie, co z tym wszystkim zrobić, bo nie tylko z naszych łamów, ale także od innych postaci i z innych obszarów środowiska dziennikarskiego czy opiniotwórczego docierają do niego sygnały, że musi wybrać i zdefiniować swój wizerunek: albo jako osoby walczącej głównie o status materialny i gotowej na daleko idące kompromisy, albo jako dziennikarskiego sumienia, nieprzekupnego, który innym dziennikarzom grozi cieniem moralnej gilotyny. On na takie środowiskowe sygnały zawsze był wrażliwy, także dzisiaj muszą go emocjonalnie destabilizować.
Może i mają rację, Plotek nie za bardzo zna się na tym całym dziennikarstwie. Nie możemy jednak oprzeć się wrażeniu, że cała ta sprawa przypomina kłótnie Paris Hilton z Lindsay Lohan, kiedy jedna nazywała drugą za plecami zdzirą, bo tamta trzecia (nie pamiętamy która) nie wystąpiła w jej programie przez tę pierwszą. Bo do czego można porównać pretensję o to, że Lis występował w telewizji, kiedy inni ją, oczywiście w szczytnych celach, bojkotowali?
Do kompletu dołóżmy zaglądanie Lisowi do portfela i liczenie zarobków, a zrozumiemy dobrze na czym w czasach szalejącego kryzysu koncentruje się uwaga środowiska.
Oczywiście cała sprawa nie ma nic wspólnego ze słynnym "wałem Lisa" :
Dla niezorientowanych - jakiś czas temu krążyła plotka, jakoby Lis miał zostać szefem "Dziennika". Jak widać na obrazku chyba nie był tam zbyt mile widziany. Nic się w tej kwestii nie zmieniło.