Paulina Młynarska w marcu tego roku straciła ojca, Wojciecha Młynarskiego. Dziennikarce ciężko było dojść do siebie po tym traumatycznym przeżyciu. Młynarska w swoim najnowszym felietonie dla Onetu wspomniała, jak wyglądały jej ostatnie święta z ojcem.
Pamiętam, jak szykowałam ubiegłoroczną wigilię. Jeszcze żył nasz tata. Każde z nas – trójki rodzeństwa – przygotowało coś do jedzenia i spotkaliśmy się w malutkim mieszkaniu ojca przy ul. Lwowskiej w Warszawie. Wokół jego łóżka. My – dorosłe dzieci, nasze duże i małe dzieci oraz on słabiutki i bezbronny. Też jak dziecko. Nie nakrywaliśmy do stołu, bo tata nie mógł już samodzielnie jeść i nie chcieliśmy narażać go na zapachy i tęsknotę za tym, jak smakuje śledź w śmietanie – "metafizyczne danie" - zaczęła Młynarska.
Ten szczególny dzień, choć był ciężki dla całej rodziny i nie brakowało łez, Młynarska wspomina bardzo dobrze. Nie szykowali wymyślnych potraw, prezentów, a postanowili całkowicie skupić się na wspólnych chwilach.
Skutek był taki, że w całym tym naszym wspólnym cierpieniu było o wiele mniej cierpienia niż przez całe lata spotkań wokół superprzystrojonej choinki, przy wyrafinowanych daniach, skrupulatnie dobranych winach i szeleście prezentowego papieru. Świadomi tego, że ojcu nie zostało już wiele czasu, nareszcie byliśmy z nim – tylko tu i teraz - czytamy dalej.
Malusieńka córeczka mojego brata spała jak mały kot na dziadkowej piersi. Tego widoku nigdy nie zapomnę. Nie gadaliśmy zbyt wiele. Nie błaznowaliśmy - dodaje.
Młynarska wyznała, że jej ojciec zmarł kila tygodni później. Zostawił po sobie ogrom pamiątek: piosenki, wiersze i anegdoty. Dziennikarka zdradziła też, jaką lekcję dostała od umierającego ojca.
Mnie zostawił też wspomnienie tego trudnego czasu, kiedy pomału odchodził i gasł, a ja uczyłam się, że oprócz tego co szalone, wybitne, nieokiełznane, inteligentne, szybkie, rzutkie i błyskotliwe, jest jeszcze to, co ciche, nieskomplikowane, łagodne, delikatne i cierpliwe. Po prostu takie właściwości wymusza na człowieku ciężka choroba i zbliżająca się śmierć. Ni cholery nie mogłam się ich w sobie doszukać przez długie lata żmudnej i kosztownej pracy nad sobą - wyznała.
To był ostatni prezent pod choinkę od taty. Nie rozstaję się z tym darem, pilnuję jak największego skarbu - podsumowała felieton.
Wpis Młynarskiej jest chwytający za serce. Możemy sobie tylko wyobrazić, jak trudne dla niej i jej rodziny będą nadchodzące święta.
MT