Agnieszka Kotlarska miałaby teraz 44 lata. Miss Polski, Miss International, muza projektanta Ralpha Laurena, świetna modelka, która brała udział w wielu prestiżowych kampaniach reklamowych m.in. dla Calvina Kleina czy Estée Lauder, w końcu: żona i matka. 20 lat temu zginęła z rąk prześladowcy. Jerzy Lisiewski dostał wyrokiem sądu 14 lat więzienia. Od 3 lat przebywa na wolności. W 2013 roku powstał dokument o nim zatytułowany "Będę Cię kochał, aż do śmierci".
W roku, kiedy zostałam Miss Polski, dostałam trzy propozycje małżeńskie. Dwie publicznie, a jedną w liście wydrukowanym złotymi literami. Nie mogłam się na żadną skusić. Kocham już kogoś innego - cytuje wypowiedź Kotlarskiej portal E-Reporter.pl
Lisiewski nie przyjął tych słów do wiadomości (cyt. za E-Reporeter.p;). Od kiedy po raz pierwszy zobaczył Kotlarską na pokazie sukien ślubnych w salonie przy ulicy Oławskiej we Wrocławiu, nie przestawał o niej myśleć. Szybko jego z pozoru niewinne uczucie przerodziło się w niezdrową fascynację. Chodził za nią krok w krok, odprowadził ją nawet do autobusu. Pisał do niej listy - ją nazywał królewną, a siebie krasnoludkiem, ponieważ cały czas chodził w czerwonej czapce i kurtce.
To była jesień 1991. Po tym pokazie wiedziałem, gdzie chodzi do szkoły. Jakim autobusem jeździ do domu. Ona też zauważyła, że jakiś mężczyzna ją obserwuje, że jest nią zainteresowany. Przyjechaliśmy autobusem, odprowadziłem ją do domu. Rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach, kogo znamy, chodziliśmy w końcu do jednej szkoły. Weszła wtedy do swojej klatki i tyle - wspominał Lisiewski w filmie dokumentalnym "Będę Cię kochał aż do śmierci
Bliscy Lisiewskiego nie mieli pojęcia o obsesji mężczyzny. Dla nich był on spokojnym informatykiem, pracującym w jednym z wrocławskich banków, który nikomu nie zrobiłby krzywdy. Mylili się. Lisiewski ciągle wracał myślami do Kotlarskiej.
Po kilku dniach napisałem do niej list. Przecież nie mogłem jej napisać: hej uważam, że jesteś ładna, masz fajną pupę, dlatego pociągnąłem temat krasnoludków
Zainteresowanie mężczyzny niepokoiło Miss Polski. Zwierzała się matce, że "chodzi za nią jakiś obleśny typ".
On się pojawiał cały czas. Ona się go bała. Była niespokojna. On cały czas podbiegał do niej - relacjonowało kilku znajomych Kotlarskiej w tym samym dokumencie
Lisiewski nieco inaczej wspomina tamten okres.
Wystarczyło podejść i porozmawiać. Jednak była jakaś bariera, to mnie przyciągało. To nie chodzi o to, żeby być razem, tylko żeby ta osoba przyjęła, że ma gorącego fana. Ona może to zaakceptować, albo nie - tłumaczył dość niejasno
Zygmuntowi Chajzerowi, przyjacielowi rodziny, zainteresowanie Lisiewskiego nie wydawało się niepokojące.
To się wydawało tak błahe, nie zwróciłem na to uwagi. Bywało sporo maniakalnych wielbicieli - opowiadał w dokumencie
Tymczasem kariera Kotlarskiej nabierała rozpędu. Jej życie stało się bajką, o jakiej inne dziewczyny w Polsce w latach 90. nie śmiały nawet marzyć. Wyjechała do USA, była muzą Ralpha Laurena, jej twarz była na plakatach na całym świecie, grała w reklamach. Układać zaczęło się też w życiu prywatnym. W Stanach Zjednoczonych w 1991 roku poznała przystojnego prawnika Jarosława, zakochali się w sobie bez pamięci. Wyszła za niego mąż, urodziła córkę. Tęsknota za życiem rodzinnym sprawiła, że zaczęła coraz częściej bywać w kraju. Nadal jednak latała i rozwijała swoją karierę.
Pewnego razu dostała zlecenie na sesję w Paryżu. Miała lecieć z Nowego Jorku. Nagle pojawiła się w mediach tragiczna wiadomość. Samolot, na pokładzie którego powinna być modelka rozbija się, giną wszyscy pasażerowie. Na szczęście Kotlarskiej nie było na pokładzie. Sesję przesunięto, ona wolała polecieć innym lotem. Oszukała śmierć. Jak się potem okazało, jedynie odroczyła wyrok, 6 tygodni później miała zginąć przed drzwiami swojego domu.
Gdy zobaczyłem małą wzmiankę w prasie o katastrofie, w której mogła zginąć, te dawne przeżycia odżyły i znowu zacząłem szukać. Nie było komórek. Nie potrzeba było Jamesa Bonda, żeby kogoś znaleźć, książka telefoniczna, numer i adres. Bingo - opowiadał Lisiewski
Lisiewskiemu myśli o Kotlarskiej nie dawały spokoju, dążył do spotkania z nią.
To za daleko zaszło. Dochodzi się do szczytu górki, a potem jest już z górki. Cała energia skupia się na tym, żeby tego celu dopiąć - stwierdził Lisiewski w "Będę Cię kochał aż do śmierci
27 sierpnia 1996 roku był ciepłym, leniwym dniem. Lisiewski skończył pracę i ruszył pod dom Kotlarskiej. Dostrzegł jej samochód, była w środku, poznała go, ale nie opuściła szyby.
Czułem się jak rybka w akwarium. Popatrzę, ale żeby cię dotknąć, to nie. Przecież się nie zmoczę
Lisiewski starał się porozmawiać z Kotlarską. Ta siedziała zamknięta w samochodzie pod domem, czekała na męża. Ten po chwili pojawił się na podjeździe, od razu wyciągnął telefon i wzywał policję. To zdenerwowało Lisiewskiego.
Stoisz tam i cię olewają, próbuję mu coś mówić, a tu mnie olewają. Ja chciałem tylko porozmawiać, a on zaczął wzywać policję - mówił w TVN Style zabójca. - Zawsze nosiłem przy sobie nóż czy scyzoryk, więc go wyciągnąłem. Osoba przewróciła się. Ja zamachałem tym kozikiem, nad nim, trochę go drasnąłem po udzie. Wtedy jest szarpnięcie za ramię. Odwróciłem się i pchnąłem ją nożem. Byłem otumaniony, nie wiedziałem, co się dzieje. Zacząłem biec, żeby się od tego miejsca oderwać
W tym czasie Kotlarska wykrwawiała się na chodniku przed domem. Wszystko działo się na oczach jej niespełna 3-letniej córki.
Do drzwi dobijał się sąsiad, błagał, żeby mu pomoc ratować Agnieszkę, razem wnieśliśmy ją do domu, po 10-12 min przyjechała karetka - opowiadał w dokumencie TVN Style sąsiad zamordowanej, lekarz. - Sprawdziłem, było tętno na tętnicy szyjnej. Pojechałem potem do szpitala. Byłem bardzo zaskoczony dużym skupieniem ran, które były precyzyjnie zadane w okolicach sercach, można było sądzić, że zadała je osoba wyszkolona w kierunku walk obronnych
W prasie tak relacjonowano przebieg zdarzenia.
Jerzy L. zapytał: za ile ją kupiłeś? W odpowiedzi usłyszał wulgarne słowo i polecenie natychmiastowego odejścia. Gdy Jarosław Ś. zaczął wybierać na komórce numer telefonu policji, Jerzy L. zaatakował go nożem (kupionym trzy tygodnie wcześniej). Mężowi pośpieszyła na pomoc Agnieszka (...) Obrońca oskarżonego dowodził, że celem działania oskarżonego nie było zabójstwo. Sąd odrzucił tę wersję wydarzeń - opisywała "Rzeczpospolita"
Lisiewski pod wpływem emocji przebiegł spory odcinek. Doszedł do Odry. W rzece umył się, zmienił ubranie, stare wyrzucił do śmietnika. W końcu ocknął się i postanowił oddać się w ręce policji.
Dla mnie to była osoba bliska i tej osoby nie ma. Jest bezradność, chłopie, co ja mogę zrobić. Pewnie, że się czuję winny. Nie zrobiły tego krasnoludki, ja to zrobiłem - mówił wolny już Lisewski
Zuzanna Iwińska