Jak "wyrywano" dziewczyny i gdzie bywali Łapicki, Hłasko i inni. Tak bawiła się Warszawa lat 50.

Gdy idziemy warszawską ulicą, mamią nas kolorowe afisze coraz to nowych klubów i lokali. Plac Zbawiciela, Nowy Świat czy Powiśle to dziś punkty obowiązkowe na imprezowej mapie stolicy. Jednak w nie tak odległych czasach, kiedy nikt jeszcze o hipsterach nie słyszał, Warszawa dopiero podnosiła się z gruzów, a modne miejsca można było policzyć na palcach, życie towarzyskie stolicy również kwitło. Zobacz, gdzie chadzano w czasach PRL.
Piwnica jazzowa w Hybrydach, 1962 r. Gra trio Krzysztofa Komedy Piwnica jazzowa w Hybrydach, 1962 r. Gra trio Krzysztofa Komedy FORUM

Hybrydy

Przygnębiający, smutny PRL. To jedne z pierwszych skojarzeń, jakie dziś przychodzą na myśl, kiedy wspominamy czasy sprzed ok. 50 lat. Jednak ówczesna młodzież jak powietrza potrzebowała wprowadzić kolor do szarej rzeczywistości. W powojennej Warszawie pierwsze kawiarenki powstawały między ruinami i gruzami. Zaraz po nich pojawiły się pierwsze lokale, gdzie można było potańczyć.

HybrydyStolica

Jednym z najmodniejszych wówczas miejsc, gdzie gości rozgrzewał dynamiczny big-beat, były Hybrydy. W latach 50. i 60. mieściły się przy ulicy Mokotowskiej 48. Cezary Prasek nazywał je prawdziwym centrum kulturalnym stolicy. Wyposażenie było adekwatne do tak zaszczytnego tytułu.

W Hybrydach mieszczą się się cztery bufety, dwie sale na górze, sześć na dole i dwie  w piwnicy. (...) Tam stało pianino, drewniane beczki w charakterze stolików, na których stoją świece.

W Hybrydach można było też otrzeć się o prawdziwe luksusy.

Istniejąca w Hybrydach sala bilardowa to w tamtych czasach w Polsce prawdziwa rzadkość, podobnie sale z szafami grającymi, przy muzyce których można było tańczyć pomiędzy wieczorkami tanecznymi.

Nic dziwnego, że do Hybryd ludzie przybywali tabunami:

W każdą sobotę wieczorem na chodniku Mokotowskiej ustawiała się spora kolejka. Wstęp do klubu formalnie mieli tylko studenci i pracownicy wyższych uczelni.  Sprawdzanie legitymacji przy wejściu sprawiało, że tłok był jeszcze większy.

1957 WARSZAWA UL.MOKOTOWSKA KLUB HYBRYDY  FOT.TADEUSZ ROLKE 111  PRL ZYCIE CODZIENNEFot. TADEUSZ ROLKE / AGENCJA GAZETA

Wtedy, podobnie jak dziś, istniały sprawdzone sposoby, aby dostać się do najmodniejszych miejsc w stolicy. Trzeba było mieć albo znajomości, albo odpowiednią prezencję, albo pieniądze.

Na bramce - według Janusz Głowackiego - miał stać bramkarz, obecnie producent filmowy, który wpuszczał za dychę wszystkich: uczennice, badylarzy, cinkciarzy, aktorki piosenkarzy, tajniaków i 14-letnią Ewę Frykowską [babcię Mai Frykowskiej, dawniej zwanej "Frytką" - przyp. red] - cytuje Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL"

Tym, którym nie udało się wejść pozostawało brylowanie na chodniku przed wejściem.

Zawsze na ulicy przed wejściem do klubu znajdował się jaki skuter lambretta, obiekt marzeń większości młodych ludzi. Na taki pojazd można było "wyrywać"z Hybryd najlepsze dziewczyny pisze Prasek w "Złotej młodzieży PRL".

Cóż dziś z pewnością skuter nie wystarczy...

Stodoła

Stodoła także należała do ulubionych lokali warszawiaków sprzed półwiecza. Początkowo lokal był stołówką dla budowniczych Pałacu Kultury i Nauki, z czasem zamienił się jednak w jedno z najpopularniejszych miejsc w stolicy.

Do klubu ściągali nie tylko amatorzy tańca. Stodoła stała się miejscem, gdzie wypadało się pokazywać. Roiło się tam od aktorów, muzyków jazzowych, kabareciarzy. Chadzała tam także kontrowersyjna aktorka i modelka Teresa Tuszyńska.

PHOTO: POLFILM/EAST NEWS; DO WIDZENIA, DO JUTRA; GOOD BYE, TILL TOMORROW; SEE YOU TOMORROW;  PRODUKCJA: STUDIO FILMOWE KADR; 1960; REZYSERIA: JANUSZ MORGENSTERN; SCENARIUSZ: ZBIGNIEW CYBULSKI, BOGUMIL KOBIELA, WILHELM MACH; ZDJECIA: JAN LASKOWSKIPolfilm/East News

Jak pisze Jacek Kowalski w "GW", to właśnie w Stodole rozpoczęła się kariera, 16-letniej wówczas, Tuszyńskiej, nazywanej "Miss Stodoły".

W karnawale 1958 roku odbywał się w Stodole wielki bal - wspomina fotograf Andrzej Wernicki. Poszedłem tam zabawić się ze znajomymi i koleżanką małżonką. W trakcie zabawy Wiernicki dostrzega wspaniale poruszającą się, doskonale tańczącą, wysoką, piękną dziewczynę. Byłem jak rażony piorunem - wspomina fotograf.

Wtedy, na balu, zrobił jej pierwsze zdjęcia. I zaprosił ją do atelier mieszczącego się w kawalerskim pokoiku na ulicy Poznańskiej.

Milosz Czeslaw w klubie Stodola sygn 22 na 4 Fot. Archiwum IPN

Harenda

Harenda swojej siedziby nie zmieniła aż po dziś dzień. Podobna jest także klientela. Dawniej, jak i obecnie, zaglądali tu przede wszystkim studenci z sąsiadującego z kawiarnią Uniwersytetu Warszawskiego.

Wielokrotnie po zajęciach zamawialiśmy jedną herbatę i wuzetkę na 10 osób i rozmawialiśmy o literaturze, muzyce przez wiele godzin - wspomina jedna z ówczesnych studentek polonistyki UW.

Harenda stała się inkubatorem dla wielu początkujących artystów czy naukowców. To właśnie tam, przy długich rozmowach przy herbacie lub kawie, kiełkowały w głowach początkujących artystów i myślicieli nowe idee. Kto tam szukał swojej muzy? Dziś ich nazwiska można spotkać w podręcznikach.

Marka Hłaski, Stanisława Grochowiaka, Jarosława Rymkiewicza, Jerzego Krzysztonia czy Tadeusza Nowakowskiego nie trzeba chyba nikomu przestawiać.

PHOTO: EAST NEWS/POLFILM REJS;THE CRUISE; PRODUKCJA: ZESPOL FILMOWY TOR,1970; REZYSERIA: MAREK PIWOWSKI; SCENARIUSZ: JANUSZ GLOWACKI, MAREK PIWOWSKI; ZDJECIA: MAREK NOWICKISLOWA KLUCZOWE:REJS JAN HIMILSBACH ACTOR AKTOR CZARNO-BIALY STILL MOVIE FILM SCENA KADR RETRO MAREK PIWOWSKI DIRECTOR REZYSER THE CRUISEFot. EAST NEWS

Jednak nie tylko początkujący artyści przychodzili do Harendy. Świeża myśl stanowiła atrakcję także dla starych wyjadaczy. Do kawiarni wpadał wielokrotnie znany birbant Jan Himilsbach, adorowany przez zachwyconą nim młodzież. Przyciągał go tam nie tylko tłum wielbicieli czy atmosfera, lecz także życzliwy szatniarz pan Henio.

"Ja mam zegarek za bezcen" - chwalił się Himilsbach - od Henia z Harendy. Podobno szatniarz pożyczał pijakom pieniądze, biorąc w zastaw wartościowe przedmioty - opisuje Cezary Prasek w " Życiu towarzyskim PRL-u".

Piwnica Pod Harendą wnętrzeFot. Piwnica Pod Harendą

Dziś Harenda to przede wszystkim klub. W piwnicach znajduje się sala taneczna, a dawniej urządzona była tam restauracja:

Wpadałem tu na nieśmiertelny brizol z pieczarkami, czerwony barszczyk z pasztecikami - wspomina Prasek w " Życiu towarzyskim PRL-u".
Nowy klub Kamieniołomy Nowy klub Kamieniołomy Fot. Jacek Łagowski / Agencja Wyborcza.pl

Kamieniołomy

Do listy niezwykle modnych miejsc, w których życie rozpoczynało się głównie wieczorami, należy dołączyć także legendarny klub Kamieniołomy. W latach 60. goście lokalu mieli szansę posłuchać na żywo świetnych kapel jazzowych, a także skosztować wyjątkowych drinków, np. tylko tam można było napić się whisky z colą.

Takie atrakcje przyciągały jak magnes znanych salonowych bywalców.

W latach 60. można tu było spotkać Krzysztofa Komedę i Marka Hłaskę, a jednej pamiętnej nocy - samych Rolling Stonesów, którzy właśnie w Kamieniołomach imprezowali przed swoim pierwszym polskim koncertem (wyszli na kolanach) - czytamy na stronie klubu.

W 2009 roku klub został ponownie otwarty. Jego współczesna wersja również szybko zyskała równie dobrą renomę. W każdy weekend roiło się tam od ludzi spragnionych dobrej zabawy. Jednak z powodu remontu Hotelu Europejskiego, 29 czerwca tego roku, Kamieniołomy zostały zamknięte.

Klub KamieniołomyAG

fot. http://pitaparty.blogspot.com/

''Bal Samotnych'' w kawiarni Nowy Świat 1957 . ''Bal Samotnych'' w kawiarni Nowy Świat 1957 . Fot. TADEUSZ ROLKE / Agencja Wyborcza.pl

Kawiarnia Nowy Świat

Okolice Uniwerku stanowiły kulturalne centrum stolicy. Znajdowało się tam wiele przeróżnych lokali, jednak nie wszystkie zasłużyły sobie na miano tak "kultowych" jak kawiarnia Nowy Świat.

W kawiarni Nowy Świat zbierali się muzycy. (...) Często mogłem tu też spotkać swoich kolegów klezmerów, bywających tu na tak zwanej giełdzie, podczas której organizowały się doraźne składy zespołów muzycznych - pisze Cezary Prasek w " Życiu towarzyskim PRL-u".

27.02.2007 WARSZAWA - UL NOWY SWIAT / UL SWIETOKRZYSKA - KAWIARNIA " NOWY SWIAT "  FOT. BARTOSZ BOBKOWSKI / AGENCJA GAZETAFot. Bartosz Bobkowski / AG

Kto bywał w Nowym Świecie, miał szansę spotkać wiele sław.

Bywał tu systematycznie Henryk Sempoliński i spotkania z nim były zdecydowanie przyjemniejsze niż z wiecznie pijanym Himilsbachem - wspomina Prasek.

W kultowej kawiarni skupiała się artystyczna i naukowa elita. Gości przyciągały także występy kabaretowe. Swoje skecze prezentował tu m.in. słynny "Dudek", organizowano także Radiowe Giełdy Piosenek.

12.1974. Kabaret "Dude". Edward Dziewoński i Wiesław Gołas.  ADM/CAF - Rozmysłowicz

Do niedawna, w tym samym miejscu, pod numerem 63, istniała kawiarnia "Nowy Wspaniały Świat', która starała się nawiązać do tradycji swojej osławionej poprzedniczki. NWŚ, lokal administrowany przez Krytykę Polityczną, szybko stał się ulubionym miejscem spotkań warszawiaków.

Jednak niestety także i Nowy Wspaniały Świat już nie istnieje. Kawiarnia została zamknięta 15 lipca 2012 roku.

Hotel Europejski Hotel Europejski Fot. Dariusz Borowicz / Agencja

Kawiarnia Europejska

Kawiarnia Europejska znajdowała się w Hotelu Europejskim przy Krakowskim Przedmieściu. Była ulubionym miejscem spotkań artystów estrady. Jednakże tylko do wieczora.

Po południu pokazywały się panienki lekkich obyczajów, więc artyści i artystki przenosili się demonstracyjnie do Victorii - dokumentuje Cezary Prasek w "Życiu towarzyskim PRL-u".

Jednak nie każdy amator płatnej miłości mógł nacieszyć się towarzystwem pań z Europejskiej. Tamtejsze prostytutki celowały raczej w zamożną klientelę.

Były doskonale ubrane, bo zarabiały w dolarach, zadając się wyłącznie z cudzoziemcami, oczywiście tymi zza żelaznej kurtyny. Mówiły w językach obcych, co w tamtych czasach bynajmniej normą nie było - pisze Prasek.

Fot. Dariusz Borowicz / Agencja

Tamtejsze prostytutki miały tak dobra prasę, że polecano je także, aby umilać zagranicznym dygnitarzom czas oficjalnych wizyt.

Mówiło się, że bywający w Polsce przywódca kubańskiej rewolucji miał olbrzymie zapotrzebowanie na intymne kontakty z paniami i to kilkoma jednocześnie. Organizatorzy jego wizyt mieli więc jakoby powierzać towarzyszenie dostojnemu gościowi właśnie tym panienkom z Europejskiej - czytamy w " Życiu towarzyskim PRL-u" Cezarego Praska.

Hotel Bristol

W bliskim sąsiedztwie Europejskiej znajduje się Hotel Bristol. Dziś to jeden z najbardziej luksusowych i najdroższych hoteli w Warszawie. To w nim podczas Euro 2012 mieszkała reprezentacja Rosji. Dziś mało kto wybiera hotelową kawiarnię na nocne spotkania, jednak w PRL-u nie miała ona renomy niedostępnego, nazbyt eleganckiego miejsca.

21.10.2005 WARSZAWA - HOTEL BRISTOL , SNIADANIE ZE SPORTOWCAMI ,  KAMPANIA WYBORCZA PREZYDENCKA ,   N/Z KAZIMIERZ MARCINKIEWICZ ,  LECH KACZYNSKI  , WLADYSLAW KOZAKIEWICZ , IRENA SZEWINSKA, ANDRZEJ SUPRON  FOT. WOJCIECH OLKUSNIK / AGENCJA GAZETAFot. Wojciech Olkuśnik / AG

W PRL-u Bristol przyciągał najrozmaitszą klientelę, która rozbijała się na trzy grupy. W zależności od swoich potrzeb gromadziły się one albo przy barze, albo w kawiarni, albo w nocnym klubie.

Przy bristolowych stolikach zbierała się pierwsza prawdziwa opozycja przeciwko siermiężnemu socjalizmowi, ustrojowi przede wszystkim przeraźliwie nocnemu. Tej pierwszej opozycji demokratycznej nie było łatwo, bo bezpieka raz po raz wyłuskiwała kogoś z towarzystwa pod byle jakim pretekstem. Mimo wszystko kawiarnia, coraz bardziej pusta, przetrwała jeszcze całą gierkowszczyznę i dopiero zamknięcie na amen Bristolu położyło kres codziennym spotkaniom -  pisze Janusz Atlas w "Atlasie towarzyskim".

Jednak nie tylko opozycyjna myśl przyciągała bankietowiczów do Bristolu. Niewątpliwie to tam właśnie mieściła się jedna z największych ówczesnych atrakcji stolicy, pierwsza w Warszawie, prawdziwa dyskoteka.

Było naprawdę jak na Zachodzie, bo nad parkietem na estradzie tańczyły dziewczyny z "Naya-Naya" Małgosi Potockiej. Franek W. za konsoletą przebrany był za amerykańskiego kowboja, a w korytarzu rozstawiono szwedzkie automaty do gry "jednorękich bandytów" - wspomina Janusz Atlas w "Atlasie towarzyskim".
Plac Konstytucji Plac Konstytucji Fot. Edward Falkowski

MDM

Życie towarzyskie toczyło się nie tylko przy trakcie królewskim. Bywać wypadało także na MDMie. Nowoczesny kompleks mieszkań (dla ok. 45 tysięcy osób) zbudowany był według ścisłych wytycznych socrealizmu. Ogromny plac, monumentalne bryły przyciągały warszawiaków. Szczególnie wieczorami MDM tętnił życiem. Duża liczba kawiarni sprawiała, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie.

Widok z hotelu MDM w kierunku Żoliborza. 1955-1957NAC (Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Amatorzy sztuki mogli przy herbacie oglądać galerie malarskie. Przy pl. Konstytucji znajdowała się także chińska restauracja Szanghaj.

Można tam było wówczas wypić herbatę jaśminową, co było wydarzeniem nadzwyczajnym - pisze Cezary Prasek w " Życiu towarzyskim PRL-u".

Na MDM-ie bywali wszyscy ci, którzy lubili nocne życie. Należała do nich także młodziutka jeszcze Krystyna Mazurówna.

Ona mogła uchodzić za boginię seksu. Znawca kobiet, późniejszy reżyser Jerzy Gruza, gdy ją zobaczył na warszawskim MDM-ie, gwałtownie nacisnął hamulec w samochodzie. Takie wielkie wrażenie zrobiła na nim ta niewysoka szczupła nastolatka, mocno umalowana, w króciutkiej spódniczce. Uparł się, żeby zdobyć jej numer telefonu,  obiecując złote góry w postaci ról filmowych - czytamy w " Życiu towarzyskim PRL-u" C. Praska.

Ostatecznie Gruza numer dostał i postanowił się pochwalić całym zajściem znajomemu, Krzysztofowi Teodorowi Toeplitzowi.

Ten podobno ze zdziwieniem miał skonstatować, że numer telefonu, który Gruza otrzymał od Mazurówny, jest w istocie jego telefonem prywatnym. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Mazurówna uchodziła wówczas za narzeczoną Toeplitza - wspomina C. Prasek.
U Aktorów U Aktorów Fot. Agata Grzybowska / Agencja Wyborcza.pl

SPATiF

Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu, czyli SPATiF zrzeszało artystów związanych z teatrem, estradą, radiem, telewizją czy filmem. W odróżnieniu od innych modnych warszawskich lokali, do klubu SPATiF-u, oficjalnie, wstęp mieli tylko jego członkowie. Taka selekcja oraz fakt, że zbierała się tam śmietanka artystyczna, sprawiały, że ze SPATiF-em związanych jest więcej mitów, anegdot i dykteryjek niż z jakimkolwiek innym miejscem w Warszawie. Bywali tam zarówno nieopierzeni absolwenci filmówki, jak i wielcy twórcy. Stałym gościem był m.in. Andrzej Łapicki.

Wielokrotnie wpadałem do SPATiF-u z Tadziem Konwickim. Któregoś lata pojawiliśmy się jako słomiani wdowcy, bo żony z dziećmi wyjechały nad morze. Dzień był upalny, wódka była zimna, tylko z zakąską mieliśmy kłopot - trzy razy ją odsyłaliśmy (a obowiązywały wtedy: śledź, tatar i sałatka) - wszystko śmierdziało. Zdaje się, nie działała lodówka. W końcu wpadłem na genialny pomysł, żeby wziąć puszkę sardynek. Więc pod te sardynki, zdenerwowani, że nie ma porządnej zakąski, dosyć ostro popiliśmy. Trzeźwych wspomnień ze SPATiF-u nie mam - opowiadał z rozrzewnieniem Łapicki w "Wysokich Obcasach".

Jednak aktor utrzymuje, że mimo ogromnych ilości alkoholu, w SPATiF-ie można było doznawać także intelektualnych podniet.

SPATiF to nie była tylko ćwiartka wódki w głównej sali. Także interesująca wymiana myśli. Czasem przychodzili pisarze - np. Brandysowie. W ogóle luminarze. Oczywiście wszystkie służby miały swoje stoliki. Cały przekrój PRL-u tam siedział - mówił w "Wysokich Obcasach".

SPATiF, U AktorówAG

SPATiF-owa klientela była bardzo różnorodna. Od znanych imprezowiczów: Jana Himlisbacha, Zdzisława Maklakiewicza czy Janusza Minkiewicza, po nestorów artystycznego środowiska: Słonimskiego, Ważyka czy Wiecha. Ci ostatni mieli zawsze zarezerwowany dla siebie stolik. Nie wypadało się także do nich dosiąść bez wyraźnego zaproszenia.

Zawsze ten jeden stolik pozostawał jakby pod ochroną. Kelnerki w pierwszej kolejności przyjmowały zamówienia i nawet kiedy wybuchała awantura, nie zahaczała nigdy o stolik staruszków. To była swoista enklawa spokoju, kultury i dobrych obyczajów - wspomina Janusz Atlas w "Atlasie towarzyskim".

Do legend SPATiF-u należy także szef restauracji Włodzimierz Sidorowski (pierwowzór Sidorowskiego z "Rejsu"). Jego żelazne rządy sprawiły, że SPATiF cały czas trzymał poziom, mimo sporych ilości niedrogiego alkoholu. Gwiazdą klubu był także pan Franek - szatniarz.

Franio był powiernikiem połowy braci aktorskiej, ich kantorem wymiany walut, a także kasą zapomogowo-pożyczkową oraz towarzyszem gier hazardowych, które odbywały się pod ladą w szatni - opowiada Zofia Czerwińska.

05.07.2012 MIEDZYZDROJE , ZOFIA CZERWINSKA PODCZAS  FESTIWALU GWIAZD .FOT . LUKASZ WEGRZYN / AGENCJA GAZETA  SLOWA KLUCZOWE:FESTIWAL GWIAZD W MIEDZYZDROJACHFot. Łukasz Węgrzyn / Agencja Gazeta

Szatniarz, jak się później okazało, także pracownik SB, swoich dłużników spisywał skrupulatnie w wielkim kajecie. Na jego pogrzebie wydało się, że pan Franek zapisywał wszystkie pożyczane sumy.

Kiedy ta wiadomość się rozeszła, bardzo niewielki odsetek podszedł do żony i oddał pieniądze sam. O resztę musiała się upominać z różnym rezultatem. Do dziś są tacy, którzy nie zapłacili, a były to nazwiska proporcjonalne do sum - opowiada Zofia Czerwińska.

SPATiFAG

Cafe Snob. pochwała PIW-owskich ciastek w demonstracji Henryka Tomaszewskiego. Asystuje Stanisław Topfer Cafe Snob. pochwała PIW-owskich ciastek w demonstracji Henryka Tomaszewskiego. Asystuje Stanisław Topfer Fot.

Cafe Snob

Dziś bardzo modne jest łączenie księgarni i kawiarni. W końcu nie ma nic przyjemniejszego niż filiżanka małej czarnej i dobra literatura. Jednak taki mariaż nie jest wymysłem ostatnich lat. Już w PRL-u lokale tego typu były równie popularne jak dziś.

Cafe Snob, mieszcząca się we wczesnomodernistycznej kamienicy przy ulicy Foksal 17, stworzona właśnie w takim stylu, stanowiła obowiązkowy punkt dla każdego, kto chciał "bywać".

W Snobie trzeba było bywać. Znakomite nazwiska, pisarze, artyści. Można było wypić kawę, przejrzeć i kupić książkę. W południe był tłok. Już przy wejściu ściana dymu - bo na przełomie lat 50. i 60. wszyscy palili. Wzdłuż ścian stały stoliki. Proste, o lekkich metalowych nogach, jajowatych blatach - pisze Jerzy S. Majewski w "GW".

W budynku mieściła się księgarnia PIW-u oraz malutka kawiarenka o zaledwie kilku stolikach. Jej niewielkie rozmiary jednak nie zniechęcały stałych bywalców. Przez lokal przewinęło się wiele znakomitych osób z kręgu kultury i sztuki.

W Snobie spotkać można było Stanisława Cata-Mackiewicza, Jana Józefa Lipskiego, Leszka Kołakowskiego, Pawła Hertza. Specjalnymi względami cieszył się pisarz i poeta Antoni Słonimski. Gdy zamawiał kawę, bufetowa zawsze pamiętała o mleczku dla niego. Był to ewenement - w ówczesnej Warszawie tylko w nielicznych kawiarniach podawano do kawy mleko - czytamy w "GW".

W Snobie zjawiali się także światowej sławy goście. Na kawę przyszedł też pewnego razu filozof Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir.

Les philosophe Jean-Paul Sartre et Fran?ois Mauriac donnent le 22 juin 1957, a Paris, une conf?rence de presse dans un caf? du Palais Royal. Les deux philosophes s'expriment sur l'interdiction par la pr?fecture d'une manifestation pour la paix en Alg?rie a laquelle ils devaient participer. AFP PHOTOFot. AFP

Cafe Snob nie była jednak miejscem spotkań wyłącznie towarzyskich. To właśnie tu narodziła się idea napisania pamiętnego Listu 34 - protestu ludzi kultury i sztuki przeciwko cenzurze.

Lipski chodził między stolikami, potem zbierał podpisy. Podpisały go takie tuzy polskiej kultury, jak: Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska, Aleksander Gieysztor, Paweł Jasienica, Stanisław Cat-Mackiewicz, Jan Parandowski czy Melchior Wańkowicz. List złożył w kancelarii premiera Józefa Cyrankiewicza Antoni Słonimski - przypomina sobie pisarz Józef Hen na łamach "GW".

Cóż, nic dziwnego, że władze niechętnie patrzyły na kawiarenkę. W 1968 r. zamknięto lokal i przez wiele lat pod adresem Foksal 17 znajdowała się jedynie księgarnia. Jednak obecnie właściciele nawiązali do tradycji miejsca i od remontu z 2011 roku działalność rozpoczęła kawiarnia "Opasły Tom". Natomiast w podziemiach, Agnieszka i Marcin Kręgliccy prowadzą włoską restaurację Chianti.

21.09.2008 WARSZAWA   FOKSAL 17 YABLICA UPAMIETNIAJACA CAFFE SNOB   FOT. JERZY GUMOWSKI / AGENCJA GAZETA    NZ/ Z WASAMI RAFAL SKOMPSKI  UCHANSKIFot. Jerzy Gumowski / AG

Nowa Kameralna na ul. Kopernika Nowa Kameralna na ul. Kopernika fot. wot

Restauracja Kameralna

Kolejnym osławionym warszawskim lokalem, który znajdowała się przy ulicy Foksal, była Restauracja Kameralna, tzw "Kamera". 1947 roku została założona przez Związek Inwalidów Wojennych. Szybko zyskała sobie popularność, może dlatego, że niezależnie od zasobności portfela, każdy mógł poczuć się tam dobrze.

Składała się z trzech części: restauracyjnej dziennej, knajpy nocnej z wejściem na Kopernika i Kamery dla ubogich - Dla Furmanów - czytamy na stronie restauracji.

Nie bez znaczenia było też znakomite towarzystwo, które bywało w "Kamerze". Stołeczna bohema rozsławiła to miejsce nie tylko samą swoją obecnością, lecz i twórczością. Leopold Tyrmand, Henryk Grynberg, Marek Nowakowski i Marek Hłasko spędzili w kamienicy przy Foksal 16 niejeden wieczór. Najwięcej wspomnień ze słynnej Kameralnej utrwalił Marek Hłasko. Zasłyszane w niej opowieści często wykorzystywał w swoich opowiadaniach.

Czasem przenosił do swej prozy całe monologi, czasem parę słów. Raz w "Kamerze" wdaliśmy się w towarzyską rozmowę z szatniarzem. W pewnym momencie użył on w kontekście odbywającego się plenum czy innego tego typu partyjnej imprezy powiedzonka: "wielkie sprawy krasnoludków". Roześmiałem się, po czym zupełnie wyleciało mi to z głowy. Markowi-nie, przeniósł kwestię szatniarza do któregoś z opowiadań opowiada Andrzej Roman w "Rzeczpospolitej".

19.01.2005 TORUN  REPRODUKCJA WSPOLNEJ FOTOGRFII MARKA HLASKI I KRZYSZTOFA KOMEDY.  ZDJECIE ZE ZBIOROW ARCHIWALNYCH MUZEUM EMIGRACJI UMK.  ROBERT GORECKI / AGFot. Marek Niziński / Wiadomości londyńskie

Warszawiaków do Kameralnej ciągnęło jak pszczoły do miodu. To właśnie tutaj koncentrowało się nocne życie stolicy. Wpłynęła na to nie tylko przesiadująca tam przy egzotycznych owocach (czyli wódce i ogórkach kiszonych) bohema, lecz także klimat lokalu.

Pomimo mocno zapijaczonej "twarzy" Kameralna miała pozory elegancji. Wpuszczano tylko w marynarce i pod krawatem. W szatni własną, dyżurną marynarkę miał Marek Hłasko - pisze w "GW" Jerzy Majewski.

Dziś Kameralna żyje nie tylko w opowiadaniach Hłaski. Przy ulicy Kopernika 3 otwarto nową Kameralną. Nad wejściem zawieszono ten sam neon, który wisiał w dawnym lokalu przy Foksal 16.

KameralnaWOT

Więcej o: