• Link został skopiowany

Uczestnik "MasterChefa" o programie od kuchni: To nie jest tak jak w innych programach, gdzie się robi zadymę, a gotowanie jest obok

"W programie sugerowano nam, żebyśmy robili proste rzeczy. Ale nic z tego".

"To nie jest tak, jak widać w telewizji, że juror próbuje twojego dania i chwilę później mówi, czy mu smakowało" - Piotr Pielichowski, uczestnik 3. edycji "MasterChefa", zdradza kulisy programu.

Widzowie mogli go zapamiętać z castingu, na którym przyznał, że po ser Reblochon wyprawiał się aż do Francji. A jeżeli nie widzowie, to na pewno internetowi hejterzy, dla których była to zwykła fanaberia.

Spójrzmy na to tak - jeśli jestem koneserem, jeśli gotowanie jest moją pasją, a nawet to kocham, to dlaczego mam nie pojechać po ser do Francji? - tłumaczył to potem w rozmowie z "Magazynem Trójmiejskim" .

Z rozmowy z Piotrem Pielichowskim dowiadujemy się, jak wyglądały eliminacje od " MasterChefa " i jak program wygląda "od środka". Ciekawa jest też historia tego, jak się tam dostał. Zgłosiła go bez jego wiedzy żona. Początkowo wpadł w panikę, ale szybko się pozbierał. I zdecydował się skorzystać z szansy.

To nie jest tak, że w sali siedzi tylko trzech jurorów. Dookoła są kamery, pełno ludzi, robią ci zdjęcia. Akcja, adrenalina, euforia... Jak tu się skupić? Otwieram to wino, "dzień dobry, chciałem podać aperitif", a tu pufff, korek wystrzelił, wino się leje. Ale nic, gotuję dalej, bajeruję wszystkich, opowiadam... Potem oglądam to w telewizji i się śmieję - przede mną stare wygi, a ja im opowiadam, że ten ser to od krów, wypasanych tysiąc ileś tam metrów... A Michel siedzi, śmieje się ze mnie i oczami wywraca - opowiadał o tym, jak przebiegał casting.

Jedną z charakterystycznych cech nie tylko "MasterChefa", ale innych podobnych programów jest to, że uczestnicy walczą dosłownie do ostatniej sekundy. Jak to, tak się "przypadkowo" składa, że kucharze nie potrafią ani jednego dania skończyć przed czasem? Dzięki Pielichowskiemu wiemy, że jest na odwrót: profesjonalny kucharz wykorzysta na jak najlepsze przygotowanie potrawy każdą dostępną sekundę.

W programie sugerowano nam, żebyśmy robili proste rzeczy. Ale nic z tego. W domu, w którym razem mieszkaliśmy, każdy wieczór to studiowanie książek, przepisów, szukanie inspiracji w internecie. Nikt nie szedł już potem na łatwiznę. Jeżeli na zadanie mieliśmy np. godzinę i 15 minut, to nikt się nie popisywał i nie kończył dania po 45 minutach. Wszyscy gotowali do ostatniej sekundy, z potem na czole - tłumaczył.
!Fot. Rafa Malko / Agencja Gazeta

To oczywiste, że telewizja posługuje się skrótami perspektywicznymi. Choćby w celu zbudowania należytego napięcia. Dosłowne branie tego, co się dzieje na ekranie sprawie, że popadamy w iluzję. Z jednej z nich Pielichowski postanowił nas wyprowadzić.

To nie jest tak, jak widać w telewizji, że juror próbuje twojego dania i chwilę później mówi, czy mu smakowało. To trwa kilkanaście minut, które lecą niczym wieczność. A ty na nich patrzysz i nie wiesz, co sobie myślą. Jakąkolwiek minę nie zrobią, zawsze wydaje ci się dwuznaczna. No, może co innego Madzia Gessler. Spojrzała się na mnie i wiedziałem, że podałem jej coś, co jej przypadło do gustu.

"MasterChef", w odróżnieniu na przykład od konkurencyjnego "Hell's Kitchen", charakteryzuje się dosyć spokojną dynamiką. Nie ma teatralnej otoczki charakterystycznej dla show, uwaga kamery, a więc i widza, skupiona jest głównie na tym, jak uczestnicy radzą sobie z zadaniami. Potwierdza to zresztą sam Pielichowski.

Nie wiem, czy tam jest show. Raczej prawdziwe gotowanie. To nie jest tak jak w innych programach, gdzie się krzyczy i robi zadymę, a gotowanie jest obok. U nas nie było kłótni, podkładania świń. Oczywiście, każdy chciał przejść dalej, ale jeśli koleżanka obok chciała pożyczyć jakiś produkt, bo go zapomniała ze spiżarni, to dlaczego miałbym jej go nie dać.
 

alex

Więcej o: