Joe Biden kończy swoją kadencję - został wybrany na prezydenta w 2020 roku i pokonał wówczas Donalda Trumpa, który już niedługo przejmie stery w Stanach Zjednoczonych. Polityk pojawił się wraz z żoną Jill Biden na pożegnalnej kolacji dla pracowników Białego Domu. Nie był w stanie ukryć wzruszenia.
Podczas kolacji głos zabrała Jill Biden. Postanowiła zwrócić się do męża. - To, co obserwowałam przez ponad 40 lat, jest niezwykłe. To, co zrobiłeś przez ostatnie 40 lat, to, co zrobiłeś przez ostatnie cztery lata, zapiera dech w piersiach - mówiła. Przy tych słowach urzędujący jeszcze prezydent nie był w stanie ukryć wzruszenia. Sięgnął po chusteczkę, by otrzeć łzy. W tym momencie Jill postanowiła wznieść toast: "za mojego męża i bohatera, Joe Bidena". Po chwili para pocałowała się na podium.
Swoje przemówienie wygłosił także prezydent, który w styczniu 2025 roku przekaże władzę Trumpowi. - Jedną rzeczą, w którą zawsze wierzyłem w odniesieniu do służby publicznej, a zwłaszcza do prezydentury, jest to, jak ważne jest zadawanie sobie pytania, czy zostawiliśmy kraj w lepszym stanie, niż go zastaliśmy. Mogę z całego serca powiedzieć, że odpowiedź na to pytanie brzmi: zdecydowanie tak - mówił. - Jill i ja organizujemy tę kolację dziś wieczorem z bardzo prostego powodu, aby podziękować. Dziękuję tak wielu drogim przyjaciołom - przekazał podczas wieczoru.
Joe Biden już wcześniej nie mógł powstrzymać łez, gdy pojawiał się publicznie. W sierpniu br. pojawił się na konwencji wyborczej Partii Demokratycznej w Chicago. Prezydent Stanów Zjednoczonych pojawił się na scenie tuż po tym, jak wystąpiła jego córka, Ashley. Długo jednak nie był w stanie dojść do głosu. Wszystko przez licznie zgromadzonych wyborców, którzy wstali, bili brawo i głośno skandowali jego imię. Biden próbował to przerwać, mówiąc, "dziękuje wam", ale nie potrafił przekrzyczeć tłumu. Jak przekazało CNN, owacje trwały aż cztery minuty. W pewnym momencie widocznie wzruszony powiedział "kocham was".