Bądź na bieżąco. Więcej o polskim i światowym show-biznesie przeczytasz na Gazeta.pl.
59. Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu przeszedł do historii i był podobny do edycji, które znamy od kilku lat. Przeważająca większość artystów przypomniała swoje dawne przeboje, brakowało natomiast wykonawców i piosenek obecnie w trendach. W "Premierach" wystąpili artyści, którzy prawie w ogóle nie interesują publiczności, chociaż udało się pośród nich wyłowić perełkę w postaci Karoliny Lizer. W "Debiutach" doceniono Magdalenę MEG Krzemień, która do tego konkursu próbowała się dostać od... trzynastu (!) lat. Nie wiem, ile razy z rzędu Felicjan Andrzejczak śpiewał w Opolu "Jolka, Jolka", a Pectus "Barcelonę", ale wiem, że co za dużo, to niezdrowo. Były jednak też udane koncerty, a wśród nich urodzinowa feta Justyny Steczkowskiej, folkowe Opole i wakacyjne przeboje. Niewątpliwie siłą tej imprezy jest też orkiestra festiwalowa, pod batutą dyrygenta Grzegorza Urbana. To właśnie sprawny dyrygent i aranżer, a także doskonali muzycy wyciągają ze znanych, czasem oklepanych przebojów to, co najlepsze. Pod tym względem nie można było się do niczego przyczepić.
Festiwal zainaugurował koncert "Od Opola do Opola", który kilka lat temu w zamierzeniu twórców miał zastąpić popularne, chociaż często wypaczone SuperJedynki. Koncert, który ma pokazywać to, co dzieje się w polskiej muzyce w okresie od festiwalu do festiwalu, kompletnie tego nie odzwierciedlał. Gdy w radio słyszymy przeboje Ralpha Kamińskiego, Kwiatu Jabłoni i Sanah, w Opolu mieliśmy Halinę Frąckowiak w trzech wejściach, Andrzeja Rosiewicza, Krystynę Giżowską, Skaldów i Andrzeja Rybińskiego. Co więcej, niedzielny koncert z okazji 70-lecia TVP był bliźniaczo podobny do tego piątkowego, i też w większości skupiał się na hitach sprzed lat. Najjaśniejsze punkty wieczoru to minirecitale Ani Wyszkoni, która swoim show potrafiła porwać publiczność i Katarzyny Cerekwickiej, która po prostu ma głos i nim się zawsze obroni. Wzruszający był hołd dla Witolda Paszta w wykonaniu kolegów z zespołu Vox oraz skądinąd sympatycznego Sławomira. Nie zmienia to faktu, że najpopularniejszych piosenek sezonu w tym koncercie nie było wcale, a co za tym idzie - całkowicie stracił on swój sens.
To nie mogło się nie udać i trzeba przyznać, że debiutujący w Opolu reżyser Michał Bandurski wiedział, co robi. Takiej kumulacji przebojów na festiwalu dawno nie było. Artyści muzyki folkowej mogą się przecież poszczycić mnóstwem radiowych hitów na swoim koncie, które po prostu wszyscy znamy. Publiczność praktycznie nie siadała na ławkach. Do tańca porwała ich Golec uOrkiestra i Enej, zespół Piersi zaprezentował się w doskonałej formie, z rock'n'rollową wręcz energią, a Halina Mlynkova wprawdzie zaskoczyła dziwacznym kostiumem, ale uroku na scenie nie można jej odmówić. Świetnie wypadła też Tulia, która artystycznie była najciekawsza tego wieczoru, a Zakopower wprowadził chwilę refleksji.
Nie rozumiem jedynie pomysłu, żeby ten koncert poprowadziła para Maciej Kurzajewski i Katarzyna Cichopek - zabrakło tu poczucia humoru, zabrakło lekkości. Ich wejścia i rozmowy z artystami były po prostu zbędne. Głos z offu zapowiadający poszczególnych artystów byłby wystarczający. Sytuację ratowała jedynie piękna kreacja, w której pojawiła się Cichopek - prezentowała się tego wieczoru zjawiskowo. Co ciekawe, dwa wieczory później, podczas niedzielnego koncertu "70-lecia TVP", to właśnie Cichopek i Kurzajewski uratują kwestię konferansjerki przed kompletną porażką.
Kwestia Debiutów jest trudnym orzechem do zgryzienia dla organizatorów Opola. Jest to koncert, który jednocześnie jest ważny dla historii opolskiego festiwalu, ale nie cieszy się zainteresowaniem widzów. To właśnie w Opolu zadebiutowały prawdziwe legendy polskiej sceny. Od lat Debiuty są jednak spychane na margines pod względem telewizyjnego show. Nie wiem też, kto uznaje, że publiczność w amfiteatrze chce oglądać i słuchać nieznanych wykonawców i nieznanych piosenek po godzinie 23. Laureata Debiutów poznaliśmy około godziny pierwszej (!) nad ranem. Nagrodę jury odebrała Magdalena Meg Krzemień, która kilka lat wcześniej zwyciężyła polsatowskie "The Four". To akurat pozytywna informacja. Artystka kilkunastokrotnie próbowała dostać się do konkursu, ale za każdym razem komisje kwalifikacyjne ją odrzucały. Do trzynastu razy sztuka, jak widać, ponieważ tym razem nie dość, że się dostała, to jeszcze wygrała z udaną kompozycją "Od dzisiaj".
Jednak sobotni wieczór zdecydowanie należał do Karoliny Lizer, która w konkursie Premier zwyciężyła zarówno nagrodę jury, jak i publiczności. Jej "Czysta woda" to powiew świeżego powietrza na scenie muzyki folkowej. Ta bardzo zdolna artystka umiejętnie łączy folklor z popem i trafia do serc słuchaczy. To jej, jako jedynej na Premierach, udało się poderwać publiczność do tańca i zabawy.
Z kolei gracją oczarowała widzów ANKA, czyli Ania Świątczak z piosenką "Z każdą chwilą złą". Dzieci Ani i Michała Wiśniewskiego, które zaśpiewały w chórkach, to był także trafiony pomysł. Stanisława Celińska i jej "Przytul" mogła wzruszyć, ale na niekorzyść zadziałał tu element braku zaskoczenia. To jednak znamy już od kilku albumów i festiwali - tym razem już nie zachwyciło. Nad resztą premierowych piosenek lepiej spuścić zasłonę milczenia. Było tam, niestety, sporo fałszywych dźwięków, dużo bylejakości i muzycznej przeciętności. Nudy na scenie i nudy wśród publiczności, która wykorzystywała ten czas na spożywanie frytek, kiełbas i piwa. Ciężko mi sobie przypomnieć tak nudne opolskie Premiery.
Justyna Steczkowska postanowiła w Opolu świętować muzycznie swoje 50. urodziny i chyba nie ma dla niej lepszego miejsca na taki jubileusz. To na opolskiej scenie w 1994 odebrała Karolinkę w Debiutach, a sama Irena Santor apelowała ze sceny, żeby "nie zgubić tej perły".
Powiedzieć, że Steczkowska jest w doskonałej formie to nic nie powiedzieć. Jej recital to bardzo sprawne i efektowne połączenie scenicznej charyzmy, niesamowitego głosu i przebojowych piosenek. Niezwykłe połączenie umiejętności wokalnych, aktorskich, tanecznych. Pracował nad tym sztab stylistów i tancerzy. Muszę przyznać, że w ciągu ostatnich 20 lat oglądałem w Opolu wiele jubileuszowych koncertów. Mało który zrobił na mnie aż takie wrażenie. Steczkowska jest większa niż polski show biznes i pokazała to na scenie.
Narzekać mogą jedynie ci widzowie, którzy nie są fanami tego rodzaju muzyki. Z pewnością mało w niej komercji, brak tu typowych piosenek "pod nóżkę", schlebiających bardziej popowym gustom. Tym bardziej niefortunne było ułożenie sobotnich koncertów przez pomysłodawców. Steczkowska, Debiuty i słabe Premiery jednego wieczora to dla wielu widzów zdecydowanie za dużo słuchania, za mało zabawy. Znacznie lepszym posunięciem byłoby postawienie w sobotni wieczór na koncert piosenek wakacyjnych, który okazał się największym pozytywnym zaskoczeniem tegorocznego Opola.
Nie wiem, kto wpadł na pomysł, żeby jubileuszowy koncert z okazji 70-lecia Telewizji Polskiej prowadziła Karolina Pajączkowska. Już przed startem transmisji telewizyjnej Tomasz Kammel i Maciej Kurzajewski zapowiedzieli prezenterkę jako "polską Marilyn Monroe", co najwidoczniej uderzyło jej do głowy, bo zaczęła zachowywać się wręcz karykaturalnie. Tak słabej konferansjerki w Opolu nie pamiętam - jakieś nietrafione żarty, fałszywie dośpiewywane fragmenty piosenek, ociekające seksizmem teksty. Koszmarek. Tomasz Kammel to wprawdzie profesjonalista, ale w kontekście tegorocznego festiwalu ktoś też go mocno przedawkował.
A przecież TVP ma obecnie sprawdzonych już i dość popularnych prezenterów w postaci chociażby Aleksandra Sikory i Izabelli Krzan. Jest też Mateusz Szymkowiak, w pewnych kręgach zwany "księciem Opola" ze względu na swoją ogromną wiedzę na temat opolskich festiwali. Prowadzenie przez nich tego jubileuszowego koncertu miałoby zdecydowanie więcej klasy i jakości. Decydenci powinni o tym pomyśleć, chociażby przy obsadzaniu prowadzących na jubileuszowym, 60-tym festiwalu, który już teraz z pompą zapowiada prezes Kurski.
Koncert 70-lecia telewizji siłą rzeczy bazował znów na sentymentalnych piosenkach sprzed lat. Połączenie występów niektórych nieżyjących już artystów w duetach z obecnymi gwiazdami piosenki wydawać by się mogło już nieco oklepane, ale w tym wypadku zostało całkiem sprawnie zrealizowane. Największe wrażenie na opolskiej publiczności zrobił duet Nataszy Urbańskiej ze Zbigniewem Wodeckim w piosenkach "Lubię wracać tam gdzie byłem" oraz "Pszczółka Maja".
To był strzał w dziesiątkę. Mam wrażenie, że Urbańska jest jedną z najbardziej niedocenianych artystek w polskiej branży muzycznej i to powinno się zmienić. Ostatnio wydała udany album i wygrała TVN-owskie "Mask Singer", teraz zachwyciła w Opolu swoim głosem, urodą i sceniczną gracją. Zadziwiające, że nagrody dziennikarzy i fotoreporterów nie otrzymała właśnie Natasza. Zamiast niej, statuetka trafiła w ręce Janusza Radka, który wcześniej został zdyskwalifikowany z Premier za nieregulaminowy utwór. Na koncercie nie mogło zabraknąć Maryli Rodowicz, która jest elementem stałym opolskich festiwali i niech tak już pozostanie. Wieża piastowska, Maryla i deszcz podczas festiwalu być muszą i tyle.
"Wakacyjne, opolskie przeboje", czyli czarny koń tegorocznego festiwalu
Największym i pozytywnym zaskoczeniem tegorocznego Opola był koncert "To już lato, czyli wakacyjne, opolskie przeboje". Widowisko zastąpiło organizowany od kilku lat koncert piosenki literackiej. O ile wtedy miałem sporo zastrzeżeń, tym razem było to naprawdę lekkie, zabawne, przyjemne show, a jednocześnie ciekawe artystycznie. Okazało się, że wakacyjnych przebojów, które zna wielopokoleniowa publiczność, mamy od groma.
Cały amfiteatr wyśpiewywał słowa tych ponadczasowych piosenek, co dało efekt wielkiego, festiwalowego karaoke. Zbędne wstawki prowadzących ograniczono do niezbędnego minimum. Nie brakowało tu jednak artystycznych uniesień, które zapewnili zwłaszcza Ania Rusowicz, Sławek Uniatowski, ale także Olga Szomańska ze swoim fenomenalnym głosem. Świetny aktorski performance mieli też Filip Gurłacz oraz Krzysztof Szczepaniak. Niewątpliwie ten wieczór to sukces reżyserki Beaty Szymańskiej, która wcale łatwo nie miała. Nie dość, że koncert wystartował przed godziną 23.00, to jeszcze był dość słabo promowany w spotach w TVP. Za to powtórek powinno być sporo, bo "Wakacyjne przeboje" były lepsze niż większość Letnich Tras Dwójki.