Więcej o gwiazdach PRL przeczytasz na stronie Gazeta.pl
Szprycha od roweru, kawałek kartonu, puszka po kawie, kilka deseczek, blaszka po paście do zębów i gumka recepturka - z tak niepozornych rzeczy Adam Słodowy potrafił zbudować zaskakujące urządzenia. Takie jak pralka elektryczna na ubranka dla lalek, mały samochodzik, samolocik, rakieta, lampa czy urządzenie alarmujące o tym, że wylewa się woda z wanny. Pomysłowość Adama Słodowego zdawała się nie znać granic. I choć nie był typowo charyzmatycznym prowadzącym, jego wiedza, talent i zaangażowanie sprawiały, że program „Zrób to sam" przyciągał przed ekrany telewizorów ogromną publiczność, a książki autorstwa pana Adama w mgnieniu oka znikały z księgarń. Mistrza majsterkowania kochała cała Polska. Wedle krążącego w latach 70. dowcipu był jednak jeden wyjątek.
Adam Słodowy przyszedł na świat 3 grudnia 1923 roku w Czarnkowie na terenie Wielkopolski. Talent do majsterkowania i zacięcie naukowe przejawiał już jako mały chłopiec. Jako przedszkolak wypytywał ojca, dlaczego promień słońca przechodzi przez szybę, jako ośmiolatek podczas wakacji próbował skonstruować perpetuum mobile, a w gimnazjum stworzył urządzenie, które w przypadku niespodziewanego pożaru uruchomi alarm oraz gaśnicę. Wybuch wojny sprawił, że 16-letni wówczas Adam miał szansę rozwinąć swoje zdolności. Trafił do fabryki maszyn rolniczych, gdzie nauczył się ślusarstwa i lutnictwa. W 1944 roku Słodowy wstąpił do wojska, został oficerem artylerii.
W armii spodobało mu się tak bardzo, że został w jej szeregach jeszcze po wojnie. Uzyskał stopień majora, w latach 1950–1958 był wykładowcą w Oficerskiej Szkole Artylerii Przeciwlotniczej w Koszalinie, a następnie w Wojskowej Akademii Technicznej. Największą pasją Adama Słodowego pozostało jednak majsterkowanie.
Niedługo po wojnie Adam Słodowy znalazł w składnicy złomu reflektor. Ktoś inny może naprawiłby go i wykorzystałby jako lampę, ale pan Adam mierzył znacznie wyżej. Na przełomie lat 40. i 50. samochód był luksusem, na który mogli sobie pozwolić nieliczni - głównie wysoko postawieni członkowie partii. Tymczasem Słodowy postanowił, że auto - tzw. hortka - zbuduje własnoręcznie. W Urzędzie Likwidacyjnym kupił pozostały z niemieckiego trzykołowego Tempoedno jednocylindrowy silnik, na złomowisku znalazł zardzewiałą ramę i rury piecowe. Do tego trochę drewna i… po pół roku pan Adam miał już gotowy samochód. Wynalazek osiągał "zawrotną" prędkość 40 km/h. Ale jeździł, co w ówczesnych czasach było zaletą nie do przecenienia.
Pojazd wzbudził prawdziwą sensację, a dla jego konstruktora stał się przepustką do kariery. Trafił na wystawę komunikacyjną zorganizowaną w 1958 roku przez Wydawnictwa Komunikacyjne. Pomysłowemu wynalazcy zlecono napisanie książki. "Budowa samochodu amatorskiego" została wydana w 20 tysiącach egzemplarzy. Wystarczył tydzień, by ostatnia sztuka zniknęła z księgarni, ale Adam Słodowy nie byłby sobą, gdyby nie patrzył dalej. Skoro książka spotkała się z tak wielkim zainteresowaniem, dlaczego nie pójść o krok dalej? Gdzie mógł skierować swoje kroki miłośnik wynalazków i innowacji? Oczywiście do telewizji!
Karierę w telewizji Adam Słodowy rozpoczął jako konstruktor urządzeń sceno-technicznych. Stworzył m.in. obrotową scenę dla Teatru Telewizji oraz napędzane korbką urządzenie, służące do przesuwania tekstu wygłaszanych przez władzę orędzi. Telewizor zagościł też w domu pana Adama. To, co w nim zobaczył - a konkretnie skierowane do dzieci i młodzieży programy edukacyjne - nie spotkało się z jego uznaniem. Swoje kroki skierował więc do redaktora Tadeusza Kołaczkowskiego. Ten, wysłuchawszy uwag Słodowego, powiedział ponoć: "Skoro ci się nie podoba, zrób to sam". Tak powstała nazwa programu, który przez 24 lata pokazywał młodym ludziom, że majsterkować może absolutnie każdy. W pierwszym odcinku widzowie dowiedzieli się, jak zrobić karmnik dla ptaków. Do redakcji przyszło 7,5 tysiąca listów od zachwyconych telewidzów. Ale później zrobiło się jeszcze ciekawiej.
Adam Słodowy nie był tym, kogo dziś określilibyśmy jako osobowość sceniczną. Elegancko ubrany, zawsze w koszuli i pod krawatem, mówił spokojnym, dość monotonnym głosem. W programie nie było żadnych efektów specjalnych. Za jedyny rekwizyt prowadzącemu służył wskaźnik - drewniany patyczek zakończony dwukolorowym grotem, z jednej strony czarny, z drugiej biały - tak, by był widoczny na każdym tle. A jednak Słodowy miał w sobie coś magnetycznego, wręcz hipnotyzującego.
Pan Adam, objaśniając jak skonstruować daną rzecz, przemycał zawsze wiele ciekawostek ze świata nauki. Na przykład, zanim pokazał, jak zrobić miniaturowy samochodzik, barwnie opowiedział, jak pracuje koło i jak człowiek mógł je wynaleźć. Działanie żyroskopu objaśnił, obracając na patyku talerz. Popularność "Zrób to sam" brała się w dużej mierze także z tego, że w czasach jego emisji w Polsce brakowało dosłownie wszystkiego. Dlatego samodzielna konstrukcja zabawek - takich jak Miś Yogi, który biegał, przebierając nogami przyczepionymi do korka, stała się hobby wielu dzieci i młodzieży.
Adam Słodowy starał się odpowiadać na potrzeby widzów, którzy pisali do niego listy. Ale raz zdarzyło się tak, że pomimo wielu próśb odmówił. Kiedy zafascynowana filmem "Krzyżacy" młodzież pragnęła nauczyć się własnoręcznie skonstruować kuszę, pan Adam oznajmił na wizji, że tego im nie pokaże.
Nie gniewajcie się. I bardzo proszę, żebyście zrezygnowali z tej zabawy, bo to niebezpieczne - powiedział.
W ramach rekompensaty w pokazał, jak zrobić "bezpieczną strzelbę" - grę stołową, w której wykorzystuje się strzelbę wykonaną z drewna i kartonu. Bo Adam Słodowy robił wszystko, by jego widzowie nie poczuli się rozczarowani. Potrafił zarwać noc, by wymyślić atrakcyjny pomysł do programu i przygotować wszystkie jego elementy. Tak, by potem na wizji móc wygłosić słynne słowa: "Żeby nie tracić czasu, przygotowałem to już wcześniej", sparodiowane później w programie satyrycznym "Kuchnia pełna niespodzianek".
Popularność programów Adama Słodowego sprawiła, że postanowiono jego talent wykorzystać również na nieco innym polu. I znów się udało - film animowany "Pomysłowy Dobromir", którego pan Adam był współtwórcą, odniósł ogromny sukces. I to nie tylko w Polsce, bo prawa sprzedano do 19 telewizji na całym świecie. Bohater bajki był uzdolnionym młodym inżynierem, który swe techniczne wizje przelewał na papier w pracowni na strychu. Kiedy tylko w głowie Dobromira rodził się pomysł, po głowie skakała mu piłeczka, a sekwencję wpadania na pomysł kończył okrzyk: Eureka!.
W wolnym czasie Adam Słodowy stworzył dla swojej żony kuchnię w stu procentach personalizowaną i dostosowaną do jej potrzeb. W tym celu dokładnie wymierzył małżonkę i zaprojektował pomieszczenie tak, by wygodnie mogła otwierać szafki, nie obijała się o kanty, mogła do wszystkiego dosięgnąć. W projekcie pan Adam uwzględnił sposób stawiania stóp, ruchy kolan, wysokość łokci oraz sekwencję wykonywanych czynności. Adam Słodowy doczekał się z żoną dwóch synów. Młodszy Wojciech jest lekarzem mieszkającym w Chicago. Starszy Piotr - matematykiem i fizykiem, mieszka w Melbourne.
W 1976 roku Adam Słodowy odebrał Order Uśmiechu - odznaczenie przyznawane na wniosek dzieci. W 1983 roku jednak program "Zrób to sam" przestał być emitowany. Emeryturę osłodziła Adamowi Słodowemu nagroda literacka Stowarzyszenia Bibliotekarzy Polskich dla autora najpoczytniejszych książek w bibliotekach publicznych. I choć z czasem, gdy najpierw dzięki Pewexom i przesyłanym przez rodzinę z zagranicy paczkom dzieci i młodzież miały coraz więcej zabawek i rozrywki, wielu nadal myślało ciepło o Adamie Słodowym, jego programie i czasach, gdy jego tytuł był na ustach wszystkich. W latach 70. krążył nawet popularny dowcip: Kto jest największym wrogiem pierwszego sekretarza Edwarda Gierka? Adam Słodowy. Dlaczego? Bo kiedy Gierek pyta: Pomożecie?, Słodowy odpowiada: Zrób to sam!.
Adam Słodowy zmarł 10 grudnia 2019 roku w Warszawie — tydzień po swoich 96. urodzinach. Ale jego programy nadal można znaleźć w internecie. I choć dziś w sklepach kupić można praktycznie wszystko, wielu wciąż z sentymentem do nich wraca. Bo ludzi takich jak Adam Słodowy, którzy przy minimum środków i maksimum zaangażowania potrafili oczarować młodego widza, dziś już po prostu nie ma.