Zanim zaczął służyć w tajnej służbie Jej Królewskiej Mości, przyszedł na świat w ubogiej rodzinie w Edynburgu. Matka zajmowała się domem, ojciec był robotnikiem i kierowcą ciężarówek. Mały Sean (a właściwie Thomas, bo tak miał na pierwsze imię) w wieku dziewięciu lat zaczął trudnić się roznoszeniem mleka, w wieku 13 lat porzucił szkołę, by rozpocząć pracę w hucie. Nie wiedział jeszcze, że za 10 lat zacznie obracać się wśród ludzi filmu i sztuki, a brak oczytania i wiedzy będzie musiał szybko nadrobić. Ale znajdzie na to sposób - według doniesień znajomych na półtora roku "zamknie" się w bibliotece, by wyjść z niej już jako młody gentleman. Tak zaczęła się droga Seana Connery'ego, legendy kina i popkultury.
Seana Connery'ego znają chyba wszyscy, nawet "niedzielni" fani kina. Na koncie ma role w legendarnych produkcjach, Oscara, Złoty Glob. Ale droga na szczyt wcale nie była prosta. Aktor żadnej pracy się nie bał - pracował jako pomocnik rzeźnika, wykonywał trumny, był ratownikiem na basenie. Miał też przygodę z armią - wstąpił do niej jako 17-latek, ale szybko odkrył, że to nie jego droga i wrócił na ścieżkę wolności. Młody Sean wiedział, że jest przystojny i dobrze zbudowany, więc poza pracami fizycznymi dorabiał też jako model i zajmował się kulturystyką. Zwieńczeniem pracy nad sylwetką był tytuł Mister Universum, który zdobył w 1953 roku. Pewnie nie spodziewał się, że za 35 lat otrzyma jeszcze bardziej zaszczytne miano "najseksowniejszego mężczyzny na Ziemi".
W połowie lat 50. zaczęła się kariera, która trwać będzie aż do 2012 roku. Pierwsze role, ostateczna zmiana imienia na Sean i wspomniana już edukacja. Przyszedł rok 61., który zmienił wszystko, bo ten przystojny, ale nikomu nieznany mężczyzna, pokonał na castingu niemal tysiąc kandydatów, m.in. Rogera Moore'a i otrzymał rolę Jamesa Bonda w produkcji "Doktor No" - kinowym hicie, który sławę przyniósł także Ursuli Andress.
W postać najsłynniejszego agenta Connery wcielał się siedmiokrotnie. Jak to bywa z odtwórcami tej roli, w pewnym momencie miał już dość, ale przełamał się, bo za obraz "Diamenty są wieczne" ofiarowano mu gigantyczną jak na ówczesne czasy sumę miliona dolarów. W międzyczasie grał w golfa, pomagał dzieciom z biednych rodzin, wystąpił u Hitchcocka. Złoty okres jego kariery to schyłek lat 80. i początek 90. To wtedy pojawił się w takich filmach jak "Indiana Jones i ostatnia krucjata", "Imię róży", "Twierdza" czy "Polowanie na czerwony październik". W 1987 otrzymał jedynego w swojej karierze Oscara - za film "Nietykalni" (za tę samą drugoplanową rolę otrzymał też Złoty Glob).
Karierę w Hollywood zakończył w wieku 73 lat występem w filmie "Liga niezwykłych dżentelmenów". Odszedł na emeryturę jako aktor spełniony, ceniony przez widzów i krytyków. Trzeba przyznać, że "miał nosa" do produkcji, choć raz mocno się pomylił. Według plotek to on miał wcielić się w Gandalfa w trylogii "Władca Pierścieni". Rolę odrzucił, bo powieść Tolkiena do niego nie przemawiała, a do tego nie uśmiechało mu się spędzać 18 miesięcy na planie zdjęciowym w Nowej Zelandii.
Choć Sean na planach zdjęciowym partnerował najpiękniejszym aktorkom Fabryki Snów, prywatnie nie miał raczej opinii playboya, chociaż przyciągał kobiety jak magnes - przystojny, tajemniczy, świetnie zbudowany. W okresie wczesnej młodości nie stronił od używek i towarzystwa rozrywkowych kobiet, w jednym z wywiadów przyznał, że dziewictwo stracił jako 14-latek. Ale potem skupił się na karierze i nie miał za dużo czasu na romanse. Od 1975 roku był żonaty z Micheline Roquebrune. Jego pierwsze małżeństwo, z aktorką Diane Cilento, trwało lat jedenaście i zakończyło się skandalem.
Gdy rezygnował z kariery, lekarze już diagnozowali u niego alzheimera. Sean cierpiał na tę chorobę już od 10 lat, znajdował się pod stałą opieką medyczną. Informację o śmierci aktora podano w mediach 31 października.
Sean Connery został zapamiętany nie tylko jako doskonały aktor grający w kinowych hitach - tych jest przecież wielu. W 2000 roku królowa nadała mu tytuł szlachecki, a w 1989 roku magazyn "People" nazwał go "najseksowniejszym mężczyzną na Ziemi", 10 lat później przyznał mu tytuł "najseksowniejszego mężczyzny stulecia".
"Niebezpiecznie uwodzicielska ikona męskości" - zatytułował tekst na 90. urodziny aktora "The Guardian". Chodzi oczywiście o aurę, jaką nadał Jamesowi Bondowi. To jak się prezentował, w jaki sposób wymawiał legendarne "my name is Bond, James Bond", jak kroczył, popijał martini, palił.
To on w latach 60. stworzył wizerunek Bonda tak seksownego i niebezpiecznego, że wydawało się, że Connery już nie uwolni się od tej "szufladki". Na szczęście Hitchcock i Lumet zobaczyli w nim kogoś więcej i pomogli mu wznieść się aktorsko na wyższy poziom - czytamy w "The Guardian".
Sean Connery to bez wątpienia legenda kina, człowiek, który był chodzącą historią Hollywood. A jego imię i nazwisko brzmi co najmniej tak mocno, jak słynnego agenta 007.