Wojciech Łozowski przez lata pracy zyskał miano jednego z najbardziej rozpoznawalnych wokalistów w kraju. Z całą pewnością pomogła mu w tym rola jurora w telewizyjnych formatach rozrywkowych. Artysta nie próżnuje i często daje koncerty, na których pojawia się naprawdę wielu fanów. "Łozo" wyjawił, że niektóre ze scenicznych działań nie były elementami choreografii. Muzyk często kładł się na scenie, aby po prostu ulżyć sobie w bólu. Przez długi czas towarzyszyła mu poważna choroba serca.
- Swego czasu miałem chore serducho i przez wiele lat miałem napady częstoskurczu. Potrafiło mnie to dopaść nawet podczas koncertu. Od dzieciaka miałem jednak swój wypracowany system na wyłączanie tego. Po prostu kładłem się na ziemi, brałem dużo głębszych oddechów i wtedy to mi wracało do normalnego stanu. Kiedy robiłem to na scenie, to ludzie myśleli, że to jest jakiś artystyczny performance, a tak naprawdę to było po prostu poprawianie sobie jakości funkcjonowania w danym momencie - zdradził agencji Newseria Lifestyle Wojciech Łozowski. Przypadłość, z którą borykał się artysta, wiąże się z naprawdę poważnymi dolegliwościami bólowymi i często pojawiają się one w najmniej spodziewanych momentach. Osoby cierpiące na napady częstoskurczu zazwyczaj mają swoje własne, wypracowane metody radzenia sobie z bólem.
Dolegliwości, z którymi borykał się muzyk, były na tyle uciążliwe, że postanowił podjąć radykalne kroki. "Łozo" zdecydował się na zabieg, który momentalnie poprawił komfort jego życia. Od dłuższego czasu artysta czuje się dobrze i nie narzeka już na ból. Nie musi także układać się w specjalnej pozycji, aby sobie ulżyć.
Jestem po zabiegu ablacji, podczas którego prądem wypalają w sercu jakieś tam rzeczy. Już dziesięć lat jestem dumnym i szczęśliwym człowiekiem, który przeszedł przez to, i moje serducho jest już przetestowane na wszystkich frontach, działa i bije jak dzwon
- dodał Wojciech Łozowski w wywiadzie dla agencji Newseria Lifestyle.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!