Sylwester Wardęga swoim filmem "Pandora Gate" otworzył prawdziwą puszkę pandory. Youtuber w nagraniu oskarżył innych "internetowych twórców" o rzekome nieprzyzwoite zachowania (na dowód czego pokazał np. prawdopodobne screeny rozmów). Od zamieszanych w tę sprawę odwróciło się mnóstwo dużych brandów, m.in. federacje freak fightowe, w których walczyli. Niektórzy z nich potrafili zarobić za jedną taką walkę sześciozerowe sumy.
Najwięcej oskarżeń ze strony Wardęgi padło zdecydowanie w kierunku Stuu. Jak się teraz okazuje, YouTube, dzięki któremu Stuart Barton się wybił, błyskawicznie zareagował. Podjęto drastyczne kroki.
Kanał Stuu został zawieszony w Programie Partnerskim YouTube z powodu naruszenia naszych zasad Odpowiedzialności Twórców. Jeśli zachowanie twórcy poza platformą szkodzi naszym użytkownikom lub ekosystemowi, podejmujemy działania, aby chronić społeczność - napisano w oficjalnym komentarzu przesłanemu redakcji Pudelka od Biura Prasowego YouTube na pytanie, czy serwis zamierza podjąć jakiekolwiek kroki w kontekście ostatniej afery.
Nie jest to pierwszy taki przypadek. W przeszłości platforma podejmowała już podobne kroki w stosunku do m.in. makijażowego guru Jamesa Charlesa - 24-letniego influencera ze Stanów Zjednoczonych, który, podobnie jak Burton, miał wysyłać seksualnie sugestywne wiadomości małoletnim fanom. Jak podał serwis, podobny los, co Stuu Burtona, może spotkać również innych bohaterów i bohaterki "Pandora Gate". Warto zaznaczyć, że jeśli dany twórca zostanie zawieszony i nie może zarabiać na reklamach, nie istnieje alternatywna droga, którą mógłby obejść "bana". Stuu, jeśli wszystko, co nagrał Wardęga się potwierdzi, będzie miał problem.
Sam Stuu odniósł się do sprawy tylko raz, za pośrednictwem swojego prawnika. Ten przekonywał, że jego klient jest niewinny i od kilku lat przebywa poza Polską z powodu kłopotów natury psychicznej i choroby matki. Jego social media również nie są aktywne od dłuższego czasu. Widnieje na nich proste hasło "offline".