Rusin, mieszkając z Lisem w USA, marzyła o kawie z sieciówki. "Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie nas na to stać"

Kawa z popularnej amerykańskiej sieciówki, była kiedyś dla Kingi Rusin "sposobem na życie", choć nie mogła sobie na nią pozwolić. O liczeniu każdego centa w czasach, gdy mieszkała z ówczesnym mężem w Waszyngtonie, dziennikarka opowiedziała po latach.

Dziś Kinga Rusin wiedzie szczęśliwe życie poza granicami Polski, w którym może sobie pozwolić na wszystko, czego dusza zapragnie. Jej relacje na Instagramie, gdzie pokazuje swoją codzienność, to synonim bogactwa. Jednak nie zawsze dziennikarka mogła opływać w luksusy. Gdy w 1994 r. zamieszkała z ówczesnym mężem Tomaszem Lisem w Waszyngtonie, musiała liczyć każdy grosz. Wtedy jej wielkim marzeniem była kawa z popularnej sieciówki, którą uważała za symbol amerykańskiego luksusu. 

Zobacz wideo Kinga Rusin na wakacjach podziwia żółwie: "To takie lokalne krówki"

Kinga Rusin robiła zakupy za kupony rabatowe

Kinga Rusin z Tomaszem Lisem mieszkała w Ameryce przez cztery lata. Wtedy po raz pierwszy jadła pięć posiłków dziennie w trzygodzinnych odstępach. Jak wspominała po latach w swojej książce "Jak zdrowo i pięknie żyć, czyli ekoporadnik", zarządzanie kuchnią nie było w tamtym czasie dla niej łatwe. Pomocne okazało się gazety z kuponami na jedzenie w promocji. "Z gospodarstwem domowym musiałam sobie radzić sama. Zarobki korespondentów były jeszcze pozostałością po czasach komunizmu, więc kombinowało się, żeby przeżyć" - pisała Kinga. W USA realizowała reportaże i materiały informacyjne dla TVP oraz pisała artykuły m.in. do miesięcznika "Twój Styl".

Sąsiedzi podpowiedzieli mi, jak ekonomicznie robić zakupy. Trzeba zainwestować w gazety, wycinać z nich kupony rabatowe, zrobić sobie trasę zakupową i w ten sposób oszczędzać. Nawet poważne tytuły, jak "Washington Post" czy "Washington Time", miały dodatki z kuponami promocyjnymi, więc obiad planowało się ze składników nabytych w atrakcyjnej cenie - zdradziła w swoim poradniku Kinga Rusin. 

Nie mogła sobie pozwolić na kawę z sieciówki

Z książki byłej gwiazdy dowiadujemy się też, że będąc korespondentką z USA, nie stać ją było nawet na kawę z popularnej sieciówki. Dodatkowe zakupy, które nie były żywnością do domu, nie wchodziły w tamtym czasie w grę. Pozostawało tylko marzenie i obserwowanie ludzi z kubkami kawy przez okno.

Pójście choć raz w miesiącu do restauracji pozostawało w sferze marzeń. Marzeniem też była kawa ze Starbucksa - dla mnie synonim amerykańskiego szczęścia. Patrzyłam przez okno na mieszkańców Waszyngtonu, którzy dzień pracy zaczynali właśnie od kubka tej kawy, i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie nas na to stać. Bo ta kawa to był sposób na życie - tak mi się wtedy wydawało - przyznała dziennikarka. 

Mieszkając w Waszyngtonie, Kinga Rusin nie zapomniała o polskich specjałach. Amerykańskie jedzenie jej nie wciągnęło i kultywowała polską tradycję. "Kuchnia była tradycyjna, polska. Pojawiały się i placki ziemniaczane, i pierogi, a nawet zraziki według przepisu mojej mamy. Mimo że jadło się naprawdę dużo, niekoniecznie dietetycznie, waga stała w miejscu, a samopoczucie miałam świetne - do chwili, kiedy zaszłam w ciążę" - powiedziała na łamach swojego poradnika. Pierwsza córka dziennikarskiej pary - Pola Lis - przyszła na świat w 1996 r. Cztery lata później doczekała się rodzeństwa - Igi Lis.

Więcej o: