Książę Karol III został koronowany na króla Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej 6 maja tego roku. W uroczystości brali udział członkowie jego rodziny, a książę William pełnił tego dnia wyjątkową rolę. Miał zaszczyt zostać ceremonialnym przedstawicielem wszystkich obywateli - złożył ojcu wyjątkowy hołd, który przed nim składali przez wieki lennicy i poddani króla. Ceremonia była przepiękna, ale William, jako następca tronu, nie zamierza zachowywać jej w całości. Jako przyszły król już rozpoczął przygotowania do własnej koronacji i wiadomo, jakie elementy ma zamiar pozmieniać.
Jeśli tylko parlament brytyjski nie zmieni nagle całego ustroju na Wyspach, za kilka, może kilkanaście lat będziemy świadkami kolejnej koronacji. Tym razem to książę William wstąpi na tron. Podobnie jak książę Karol, on też przygotowywał się do tej roli całe swoje życie. Obserwował, jak żelazną ręką rządzi - głównie dworem - jego babka. Teraz będzie podpatrywał, jak w tej roli radzi sobie jego 74-letni ojciec. Jednak od kiedy ma zaledwie kilka lat, ciąży na nim świadomość, że prędzej czy później on również będzie musiał przejąć tę rolę. Po ostatniej ceremonii koronacji książę William ma już bardzo konkretne plany co do swojej uroczystości.
Brytyjskie media informują, że William ma zamiar całkowicie zrezygnować z wielowiekowej tradycji składania hołdu nowemu królowi oraz "jego dziedzicom i następcom". Widział protestujących podczas koronacji ojca. Wie, że wiatr zmian wieje z innej strony i rodzina królewska nie ma już tak dobrej passy, jaką miała w przeszłości. Chce, by jego ceremonia współgrała z tym, w jaką stronę idzie świat.
Zastanawia się, jak sprawić, żeby jego koronacja była jak najbardziej odpowiednia w przyszłości. Wie, że w jakiś sposób za 20 lat, lub wtedy, kiedy nadejdzie czas, jego ceremonia musi być uwspółcześniona i jednocześnie musi nadal łączyć całą Wspólnotę - czytamy w "Sunday Times".
Tradycja składania hołdu przez lud swojemu królowi wywołała w niektórych kręgach antymonarchistycznych Wielkiej Brytanii oburzenie. Król Karol, świadom niechęci ludzi, nakazał delikatną, kosmetyczną wręcz zmianę w słowach przysięgi. Zamiast oczekiwać hołdu od poddanych ("I call upon"), arcybiskup Canterbury miał "zachęcać" do niego tych, którzy chcieliby go złożyć ("I invite"). Zmianę tłumaczono tym, że "to zawsze było zaproszenie, a nie wezwanie", czytamy w oświadczeniu wydanym przez pałac Lambeth, czyli przedstawicieli arcybiskupa. Element ten przy koronacji przyszłego króla Williama ma zniknąć zupełnie.