Ulubiony romantyczny (choć nieco flegmatyczny do tej pory) duet Thor i dr Jane Foster wraca na ekrany kin w nowej odsłonie. Jak już pewnie zdążyliście zauważyć na plakatach, ukochana boga piorunów Jane przeszła niemałą metamorfozę. Wreszcie zajęła godną i równą Thorowi pozycję w produkcji. Tymczasem już samo to, że ponownie razem występują w serii Marvela, jest dość niespodziewanym zbiegiem okoliczności. Zaczęło się bowiem od wielkiego znudzenia (to w przypadku Hemswortha) oraz od wielkiej niezgody (to już Portman). Jak udało się pogodzić te dwa negatywne odczucia?
Najpierw jednak cofnijmy się szybko w czasie o 11 lat. Chris Hemsworth, lekko zmęczony rolami dość niskiej jakości, pracował na planie horroru "Dom w głębi lasu". Usłyszał o castingu do ekranizacji Thora, jednak nie przeszedł nawet do prób ekranowych. To od razu oznaczało, że jego szanse na rolę są właściwie żadne. Co ciekawe, jego brat Liam w castingach poradził sobie lepiej. Roli ostatecznie nie dostał.
W międzyczasie reżyser Kenneth Branagh zaangażował już do produkcji Natalie Portman i Stellana Skarsgarda (oboje zgodzili się ze względu na renomę Branagha). Znalazł też Lokiego, czyli Toma Hiddlestona, starającego się początkowo o rolę Thora. Wciąż jednak nie było samego boga piorunów.
W tym czasie Chris - zapewne nadal rozczarowany - wrócił na plan "Domu w głębi lasu". Tam okazało się, że krążąca wokół niego nieformalna opinia, jest prawdziwa. Mówiono o jego rolach, że są "solidne", "uczciwie zagrane", "zaangażowane". Produkcja horroru, reżyser, scenarzysta - wszyscy byli pod wrażeniem tego, jak Chris pracował. Dzięki ich opinii oraz pracy agenta aktora, Hemswortha wzięto jednak do prób ekranowych w roli Thora. I to był strzał w dziesiątkę.
Jeśli pierwszy "Thor" można było określić sukcesem, tak drugi okazał się niewypałem (choć rok po premierze Chris Hemsworth otrzymał tytuł "Najseksowniejszego mężczyzny na Ziemi" - razem z tytułem dołączano statuetkę, którą aktor zresztą gdzieś zgubił). Słabe recenzje dla filmu boleśnie odczuli zwłaszcza Portman i Hemsworth, choć każde z innego powodu.
Dla Natalie Portman już sam start produkcji był problematyczny. Reżyserka Patty Jenkins obiecywała aktorce - zdobywczyni Oscara za "Czarnego Łabędzia", zaangażowanej w walkę o prawa kobiet - poważną, pogłębioną rolę. Kiedy jednak Jenkins przestała dogadywać się z produkcją i została zastąpiona innym reżyserem, Alanem Taylorem, nagle dr Jane Foster przestała być jakkolwiek istotna dla fabuły. Portman w geście solidarności z inną kobietą miała postanowić, że w następnych Thorach, gdyby takie powstały, już nie wystąpi, choć umowę miała ponoć podpisaną na trzy części.
Można powiedzieć, że "prawie" dotrzymała słowa. W "Ragnaroku" rzeczywiście się nie pojawiła. Okazuje się jednak, że bardzo uważnie śledziła to, co stało się z franczyzą. Kiedy produkcję przejął Taika Waititi, Thor był nudny, ślamazarny, z rozlazłym i bezsensownym romansem, pogrążony w ciemnych i poważnych rejonach. I mowa tu nie tylko o filmie - sam Chris Hemsworth miał podobne odczucia co do swojej postaci.
Byłem rozczarowany tym, co zrobiłem. Nie rozwinąłem postaci, nie pokazałem publiczności nic nieprzewidywalnego czy świeżego - narzekał na samego siebie w rozmowie z "Vanity Fair".
"Nuda" okazała się wspólnym mianownikiem dla nowego reżysera i zmęczonego aktora:
Powiedziałem mu, że jestem znudzony Thorem. A on, że też jest znudzony. No to postanowiliśmy, że nie będziemy się nudzili i za każdym razem, kiedy poczujemy nudę, rozegramy to w inny sposób. Rozmontowaliśmy Thora. Chcieliśmy, żeby był nieprzewidywalny, żeby znalazł się w innych sytuacjach niż dotychczas i żeby było w tym więcej humoru. Świetnie się dogadywaliśmy z Taiką, często sobie dogryzaliśmy i właśnie to chcieliśmy przenieść do filmu - tłumaczył przy okazji rozmów wokół produkcji "Ragnaroku".
Taika Waititi tchnął w Thora nowe życie, dodał mu kolorów i zamienił w lekką (ale nie za lekką) komedię. Natalie Portman obserwowała to z oddalenia, a kiedy Waititi zapytał ją, czy widziałaby siebie w następnym filmie o Thorze, udało im się ustalić wspólny front - rola dr Jane Foster miała być o WIELE większa i znacznie bardziej... potężna. Gdyby Portman się nie zgodziła, cała koncepcja na "Miłość i Grom" trafiłaby do kosza. Tak się jednak nie stało.Najpierw jednak trzeba było rozwiązać drobny problem z Thorem i jego gabarytami.
Chris Hemsworth do czwartego występu w roli Thora nie musiał się szczególnie przygotowywać, bo już od dawna jest jednym z naczelnych bóstw hollywoodzkiego fitnessu i wręcz reklamuje program treningowy, dzięki któremu wygląda, jak wygląda. Nie obyło się jednak bez kontrowersji. Jeśli jesteście zaznajomieni za pan brat z uniwersum Marvela, pewnie pamiętacie, jak Thor wyglądał na koniec "Avengers: Koniec Gry". Szybka przypominajka: był sporym facetem z piwnym brzuszkiem, wychodzącym na świeżo z ciężkiej fazy depresyjnej, odzyskującym wiarę we własne siły. W zwiastunach najnowszego "Thora" procesowi powrotu do formy poświęcono nadzwyczaj dużo czasu, co szybko przerodziło się w oskarżenia o fatfobię. Widzowie w ogóle z ponadwymiarowym Thorem mieli sporo problemów jeszcze w "Avengers", kiedy bóg piorunów był zwyczajnie obiektem żartów i szyderstw, teraz zaś pojawiają się głosy, że zmarnowano szansę pokazania bohatera w nieco większych rozmiarach, niż fit, co jest zwyczajnie fatfobiczne.
Natalie Portman także miała przed sobą arcytrudne zadanie. Aktorka z natury jest drobnej postury, tymczasem rola Potężnej Thor wymagała od niej nie tylko nabrania muskulatury. Zajęło jej to prawie rok, zaś programy treningowe, z których korzystała w tym czasie, robią teraz furorę w serwisach zajmujących się fitnessem. Dr Jane Foster musiała też w magiczny sposób urosnąć ponad 20 centymetrów - Waititi postawił tu na zgodność z komiksem, w którym Potężna Thor była potężniejszą wersją Jane również pod względem fizjologii.
To oczywiście zadziało się głównie dzięki efektom specjalnym, ale dla Portman budowano też specjalne fragmenty planu zdjęciowego, które dawały wrażenie iluzji optycznej i "powiększały" Potężną Thor do odpowiednich rozmiarów. Wystarczy też dodać do tego słowa samej Natalie, która lata temu, po premierze pierwszej części "Thora", tak podsumowywała wygrany przez siebie casting:
Wybrano mnie, bo przy mnie wszyscy wyglądają na wielkich.
Najświeższa rola Potężnej Thor zaprzeczyła wszystkiemu, co wcześniej przypisywano dr Jane Foster - i właśnie to przełamanie stereotypu było dla Portman tak intrygujące, że zaangażowała się w "Miłość i Grom".
Efekt zobaczyć możecie już od piątku w kinach w całej Polsce, bowiem to właśnie 8 lipca na ekrany trafia "Thor: Miłość i Grom". To najpewniej nie ostatnia odsłona przygód boga z Asgardu, bowiem Chris Hemsworth jest zdania, że będzie grał Thora jeszcze dłuuuugo. Czy u jego boku zobaczymy też Portman? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w kinie.