Danuta Rinn pytała, "gdzie ci mężczyźni". I trafiała na takich, którzy "potrafili wypić całą krew". Została sama

Na scenie była pewna siebie, emanowała energią i dobrym humorem. Ale miała też drugą, ciemniejszą stronę. Zdrady ukochanego, niezrealizowane marzenia o macierzyństwie i wyniszczająca ją choroba sprawiły, że Danuta Rinn przez lata zmagała się z depresją.

Jej przebój „Gdzie ci mężczyźni" zna niemal każdy. Ale nie wszyscy wiedzą, że wykonywała go kobieta głęboko przez ukochanych mężczyzn zraniona, cierpiąca po rozstaniu. Bo choć Danuta Rinn pozornie była ciepłą, optymistyczną osobą, jej życie obfitowało w smutne chwile. Nie dała się wtłoczyć w obowiązujące kanony urody, żartobliwie zbywała komentarze na temat swojej tuszy. Ale choć była obdarzona niezwykłym talentem i charyzmą, dzięki którym porywała tłumy, życie wbrew konwenansom miało dla Danuty Rinn wysoką cenę. Choć artystka całe życie bardzo obawiała się samotności, w ostatnich latach nie miała u boku nikogo, kto mógłby się nią zaopiekować.

Pierwsza miłość Danuty Rinn i początki kariery

Danuta Smykla, jak naprawdę nazywała się artystka, przyszła na świat krótko przed wybuchem II wojny światowej, 17 lipca 1936 roku w Krakowie. Od dziecka pięknie i czysto śpiewała, nic więc dziwnego, że rodzice posłali ją do szkoły muzycznej. Danuta ukończyła klasę fortepianu, a następnie kontynuowała muzyczną edukację na Wydziale Kompozycji Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej w Krakowie. Z początku nie pchała się na pierwszy plan. Nie zrobiła błyskawicznej kariery, startowała jako akompaniatorka. Ponieważ była utalentowana nie tylko muzycznie, ale i aktorsko, udzielała się także w Teatrze na Wozie i w Kabarecie Centuś. Występowała również wraz z zespołem jazzowym Atom.

Zobacz wideo

Danuta szybko wyszła za mąż. Ale związek z lekarzem Andrzejem Rynduchem przetrwał zaledwie cztery lata. Po tym, jak odkryła liczne zdrady małżonka, który nie przejmował się, że do żony docierają wieści o jego niewierności, postanowiła odejść. Po tym związku został jej jednak pseudonim — zaczerpnięte od nazwiska Rynduch, dźwięczne Rinn. Po rozwodzie Danuta postanowiła zmienić swoje życie od A do Z. Z Krakowa przeprowadziła się do Warszawy. Obiecała sobie też, że nigdy już nie będzie cierpieć z miłości. I choć stolica przyjęła obiecującą artystkę z otwartymi ramionami, czas pokazał, że w kwestii uczuć bardzo się myliła.

Ulotne szczęście zakochanych

Po przeprowadzce do Warszawy Danuta Rinn miała wszelkie powody uważać, że los odmienił się na jej korzyść. Wkrótce po tym, jak zawitała do stolicy, artystka poznała Bogdana Czyżewskiego. Ten wziął młodą piosenkarkę pod swoje skrzydła. Nie tylko poznał się na jej talencie i zaproponował współpracę. Szybko okazało się też, że parę, która zaczęła występować w duecie, łączy coś więcej niż muzyczna pasja. Byli nierozłączni nie tylko na scenie, ale i poza nią. Ich związek był dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają — melancholijny, delikatny Czyżewski i kipiąca energią Rinn. Wkrótce stali się sławni.

"Żałuję, że transformacja ustrojowa, która nastąpiła w Polsce po 1989 roku, nie zaczęła się w czasach mojej największej aktywności, czyli w okresie, gdy śpiewałem w duecie z Danutą Rinn. Przy sprzedaży po pół miliona każdej naszej płyty, byłbym do dziś milionerem" - powiedział Czyżewski w wywiadzie dla dziennika "Trybuna".

Po roku znajomości Rinn i Czyżewski wzięli ślub. Powodzenie w życiu prywatnym szło w parze z sukcesem zawodowym. Duet małżonków zaczął występować z największymi polskimi big bandami.

Ich kariera szybko się rozwijała, zdobywali kolejne nagrody. Pierwszą wspólną płytę nazwali „Całujmy się". Przez dziesięć lat wspólnej kariery, w latach 1963-1973, byli najpopularniejszym polskim duetem wokalnym. Wylansowali wtedy kilkadziesiąt przebojów, m.in. "Biedroneczki są w kropeczki", "Na deptaku w Ciechocinku", "Wszystkiego najlepszego", "Czy pani lubi tańczyć twista" i "Pamiętaj o mnie". Wydawało się, że idealnie się uzupełniają, a ich miłość jest w stanie przetrwać wszelkie przeciwności. Ale szczęście okazało się ulotne.

Zobacz wideo

Kiedy w 1974 roku ogłosili, że się rozstają, namiętnie spekulowano, dlaczego do tego doszło. Danuta Rinn jako przyczynę podała niezgodne ze sobą oczekiwania co do przyszłości. Ona bardzo pragnęła dzieci, tymczasem jej mąż chciał cieszyć się wolnością i skupić na karierze. Ale nie tylko to było problemem.

"Decyzję, kiedy odejść, trzeba podjąć we właściwym momencie. Czasem należy takiego odstawić i jeszcze kopnąć w cztery litery. Bogdan potrafił zrobić malutką dziurkę i wypić całą krew tak, że nie zostawał ślad" — wyznała Danuta Rinn w jednym z wywiadów.

"Gdzie ci mężczyźni?"

Drugi rozwód bardzo negatywnie odbił się na stanie psychicznym Danuty Rinn. Artystka, która w chwili rozwodu dobiegała 40. urodzin, uświadomiła sobie, że prawdopodobnie nie zostanie już matką. Rinn popadła w depresję. Próbowała sobie poradzić uciekając w muzykę. Na Festiwalu w Opolu w 1973 roku śpiewała: "Obywatelu zostań tatą, skończ z wygodnym celibatem. Nie jesteś psychopatą, by męczyć się z tym dylematem. Nie próbuj nawet się tłumaczyć i nie wykręcaj się niemądrze."

Stan psychiczny Danuty Rinn zaczął się wkrótce odbijać na jej występach. Coraz częściej zdarzało się, że artystka zapominała tekstu. Zaczęła zajadać smutki, a kiedy efekty widziała w lustrze, czuła się speszona blaskiem reflektorów. Z czasem organizatorzy imprez postawili na Danucie Rinn krzyżyk — telefon milczał, propozycje nie nadchodziły. Ale właśnie wtedy pojawił się ktoś, dzięki komu artystka znów nabrała wiatru w żagle. Kompozytor Włodzimierz Korcz zapukał do drzwi Rinn wówczas, kiedy środowisko muzyczne uznało, że artystka nie ma już niczego do zaoferowania. Ale piosenka, którą przyniósł Korcz, ze słowami autorstwa satyryka Jana Pietrzaka, miała pokazać krytykom, jak bardzo się mylili.

"Pomyślałem o Dance Rinn. Właśnie rozwiodła się z Bogdanem Czyżewskim. Była w nie najlepszej formie. Czekała na jakieś propozycje zawodowe, ale jej telefon nie dzwonił. Interesujący dla wszystkich był tylko duet Czyżewski-Rinn, ale on właśnie przeszedł do historii" — wspominał Włodzimierz Korcz w wywiadzie dla portalu onet.pl.

Już pierwsze linijki tekstu: "Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy? Gdzie ci mężczyźni, na miarę czasów, gdzie te chłopy?" sprawiły, że Danuta Rinn podjęła decyzję. Wykrzyknęła: "Włodek, ja całe życie czekałam na tę piosenkę!". Powrót na scenę okazał się jednak trudniejszy niż mogło się to wydawać. Depresja nie minęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Dlatego Rinn wciąż miała problemy z koncentracją, zapominała tekstu, który tak bardzo pragnęła wyśpiewać. Ale i na to znalazło się rozwiązanie. Podczas jednego z koncertów pani Danuta stanęła tyłem do zgromadzonej na widowni publiczności i wyśpiewała tekst z kartki. Prosty trik stał się gwarancją sukcesu — Rinn w wykonanie włożyła całe serce i nagrodzono ją owacją na stojąco.

Danuta Rinn i triumf nad smutkiem

Dzięki odzyskanej popularności, w dodatku tym razem zdobytej wyłącznie dzięki sobie, bez pomocy męża, Danuta Rinn wyszła z depresji. Wydawała płyty, równolegle rozwijała karierę aktorską. Wystąpiła m.in. w "Zazdrość i medycyna", "Kariera Nikosia Dyzmy" czy "Głowy pełne gwiazd", a także w serialach: "Adam i Ewa", "Samo życie" i "Niania". I choć nie były to główne role, pani Danuta czerpała z pracy przed kamerą przyjemność. Nauczyła się też kochać siebie taką, jaka jest. Przestała się przejmować dodatkowymi kilogramami, a mało eleganckie komentarze na temat swojej tuszy zbywała kpiarskim uśmiechem lub ciętym komentarzem — śmiała się, że jej waga jest bodaj najlepszą recenzją kuchni jej mamy, która już jako małą dziewczynkę karmiła Danusię "pyszotami".

"Utyć boi się każda, tylko nie każda wie, co z tym zrobić. Prawdę mówiąc, miałam do wyboru: albo wykorzystać tę swoją cechę, albo zrezygnować z zawodu. Nie boję się śmieszności, gdy śpiewam o miłości, gdy śpiewam piosenkę liryczną lub dramatyczną. Po prostu zaakceptowałam siebie taką, jaką jestem" — wyznawała Danuta Rinn w jednym z wywiadów.

Artystka z czasem pogodziła się z faktem, że nie dane jej było zostać matką. Miłość przelała na swoją chrześnicę - córkę poznanej w latach 60. koleżanki Marii, dziś gwiazdę stacji TVN - Kingę Rusin. Jednak stan zdrowia Danuty Rinn zaczął się pogarszać. Okazało się, że artystka cierpi na cukrzycę. Wówczas znów ze zdwojoną siłą powróciła bolesna świadomość samotności.

Kinga Rusin, Danuta Rinn
Kinga Rusin, Danuta Rinn Fot. Mateusz Skwarczek / Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
"Po operacji w szpitalu musiałam przechodzić rekonwalescencję pod stałą opieką lekarską i pielęgniarską. W szpitalu pytali: „Kto panią odbierze?". Nikt, bo nie mam rodziny. Przyjechałam więc tutaj" — wspominała ze smutkiem w „Fakcie", pytana o pobyt w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie, w którym spędziła ostatnie lata życia.

Danuta Rinn odeszła 19 grudnia 2006. Była niezwykle lubiana w środowisku artystycznym, niemal wszyscy wspominają ją bardzo ciepło. "Danuta Rinn miała ogromne poczucie humoru. Bez dowcipu, żartu, uśmiechu nie istniała. I tę radosną osobę dopadła straszna choroba. Z poczuciem bezradności patrzyliśmy, jak z wolna traciła swój blask" - przekonywała w "Rzeczpospolitej" Irena Santor.

A Andrzej Rosiewicz dodawał: "Była ciepłą i uroczą osobą, niezwykle utalentowaną muzycznie. Moim zdaniem nie wykorzystano do końca jej możliwości scenicznych".

Więcej o: