Blake Lively i Ryan Reynolds zabłysnęli na czerwonym dywanie, biorąc udział w gali 50-lecia "Saturday Night Live". Para w wesołym humorze pozowała na ściance i zasiadła na widowni. Show cieszące się ogromną popularnością w Ameryce słynie z żartów na temat gwiazd i celebrytów. Tym razem głośno o aktorach nie zrobiło się ze względu na ich stylizacje, a nieco czarne poczucie humoru.
Na scenie podczas wieczoru prowadzące Amy Poehler i Tina Fey opowiadały skecze dotyczące gwiazd, których na widowni nie brakowało. Zaskoczenie wywołał Ryan Reynolds, który sam postanowił się zgłosić. W pewnym momencie podniósł rękę do góry, sugerując, że chce coś powiedzieć. Komediantki od razu zareagowały. - O, Ryan Reynolds, co tam, jak leci? - zapytały. Wówczas aktor jak gdyby nigdy nic wypalił:
Świetnie... a dlaczego pytacie, coś słyszałyście?
- powiedział z widowni. Po Blake Lively było widać chwilowe zakłopotanie, kiedy cała sala wybuchła śmiechem, a gospodynie zaczęły machać rękami, udając, że nie wiedzą o ostatniej aferze z udziałem żony aktora. Bynajmniej, u Reynoldsów ostatnio nie jest kolorowo. Wszystko z powodu skandalu, jaki rozgrywa się od kilku miesięcy pomiędzy aktorką a Justinem Baldonim, reżyserem filmu "It ends with us", w którym Lively zagrała główną rolę.
Afera wybuchła pod koniec ubiegłego roku, kiedy Blake Lively wyznała w wywiadzie, że na planie "It ends with us" doszło do molestowania seksualnego i złożyła pozew do sądu w tej sprawie. John Baldoni nie zamierzał milczeć i wszystkiemu zaprzeczył. Ale to nie wszystko. Po przerzucaniu się w mediach oskarżeniami reżyser złożył pozew do sądu o zniesławienie przeciwko Lively i jej mężowi na niebagatelną kwotę 400 milionów dolarów. Baldoni twierdzi, że aktorska para chciała nie tylko mu zaszkodzić, ale też przejąć kontrolę nad filmem. Niedawno twórca filmu opublikował prywatną korespondencję, która ma stanowić ważny dowód w sprawie. Szykuje się prawnicza batalia, którą będą śledzić miliony na całym świecie.