26 lutego na ekrany powraca "Ślub od pierwszego wejrzenia". To już piąta edycja programu emitowanego od jakiegoś czasu na antenie TVN7 (wcześniej na TVN), w którym bohaterowie poszukują miłości i poznają się w Urzędzie Stanu Cywilnego. Biorą ślub z nieznajomą osobą, dobraną im przez specjalistów po odbyciu przeróżnych testów, a po miesiącu muszą zdecydować, czy chcą się rozwieść, czy pozostać w związku małżeńskim. Choć formuła jest kontrowersyjna, to jednak program cieszy się sporą popularnością. Ostatni sezon, jak wynika z danych Nielsen Audience Measurement, opracowanych przez portal Wirtualnemedia.pl, oglądało średnio 988 tys. widzów, a wpływy z reklam wyniosły 4,39 mln zł.
Hitami swoich stacji są także takie programy jak "Rolnik szuka żony" czy "Gogglebox". TVP docenia potencjał produkcji, która przed telewizorami przyciąga średnio 3,37 mln osób, czym chwaliły się władze stacji. Podobnie jest z programem "Gogglebox", który pojawia się na TTV. Każdy z odcinków 12. sezonu przyciągał średnio 681 tys. widzów (według danych opublikowanych przez Wirtualnemedia.pl). Dla porównania format typu reality show Małgorzaty Rozenek i Radosława Majdana "Ironamajdan" oglądało średnio 790 tys., talk-show Kuby Wojewódzkiego, w którym pojawiają się gwiazdy, śledzi 671 tys., a ostatnią edycję "Agent-Gwiazd" - 1,2 mln, co było świetnym wynikiem, jednak nie tak dobrym, jaki osiąga choćby wspomniany "Rolnik...".
Oczywiście to nie wszystkie takie formaty. Do tej grupy zaliczają się także m.in. "The Voice Senior", "Sanatorium miłości" (TVP), "Love Island" (Polsat) czy "Hotel Paradise" (TVN7). Oprócz nich nie możemy zapominać także o paradokumentach, takich jak "Trudne sprawy" (Polsat), "Ukryta prawda" (TVN) i reszta, w których choć są scenariusze, to pojawiają się ludzie bez wykształcenia aktorskiego. Choć każdy z tych tytułów ma inną konwencję, to łączy je jedno - ich bohaterami są zwykli ludzie, tacy jak większość widzów popularnych stacji.
Na czym polega fenomen takich programów? Doktor habilitowana Katarzyna Gajlewicz-Korab, związana z Katedrą Systemów Medialnych na Uniwersytecie Warszawskim, uważa, że pokochaliśmy te programy, ponieważ nam najłatwiej jest się porównać do zwykłych ludzi, niż do gwiazd. Naturszczycy na co dzień prowadzą z pozoru normalne życie, są sprzedawcami, barmanami. Biorą urlop, by pojawić się w show, niektórzy zwalniają się z pracy, by spełniać swoje marzenia - nie wszystko jednak zawsze kończy się tak, jak sobie wyobrażają.
Osoby biorące udział w programach typu "Rolnik szuka żony" nie wyglądają jak Rafał Maślak czy inny model. To jest zwykły człowiek, on ma zwykłe problemy. Nie jest przesadnie wystylizowany, choć wiadomo, że na potrzeby produkcji uczestnicy trochę zostają zmienieni, ale też producenci nie starają się robić tego przesadnie. Muszą dalej wyglądać jak zwykli ludzie, ta naturalność jest ich zaletą - powiedziała dr hab. Katarzyna Gajlewicz-Korab w rozmowie z Plotkiem.
Zachowania takich ludzi są nam bliższe, zdajemy sobie sprawę, że nie są wymyślone na potrzeby produkcji. Dają też nadzieję, że nasz los może się odmienić, są pewnego rodzaju drogowskazem i ukazaniem pewnych możliwości.
Nam się z nimi jest łatwiej utożsamiać, łatwiej nam ich naśladować. Myślimy wtedy, że możemy np. jeszcze znaleźć żonę. Widzimy w takich programach samych siebie, byśmy chcieli się tak zachowywać albo mamy podobne marzenia. Podpatrujemy też od nich, jak rozwiązywać swoje problemy.
Każdy z nich ponosi psychiczne koszta - w jakim stopniu, to zależy od charakterów. Pojawiając się na ekranach muszą zdawać sobie sprawę, że widzowie będą oceniać ich zachowanie, głośno komentować na forach w mediach społecznościowych. Uczestnicy bardzo często muszą mierzyć się z hejtem lub krytyką. Niektórzy mocno je przeżywają, usuwają profile lub dodają mniej postów. Musimy pamiętać, że nie mają oni wokół siebie specjalistów, którzy pomogą im odnaleźć się w trudnych sytuacjach. Sami muszą sobie radzić, na swój własny sposób. Ci, którzy mieli więcej szczęścia i cieszą się sympatią, płyną na fali i rozwijają swoje kanały w mediach społecznościowych.
Instagram i YouTube pomagają im istnieć w życiu widzów jeszcze po zakończeniu nagrań, a oni stają się popularnymi celebrytami. Fani programów dalej chcą śledzić ich losy, podglądają, jak mieszkają. Szukają także porad w wielu kwestiach: jak wychowywać dzieci?, jak urządzić dom?, jak się ubrać? Bez wątpienia do największych gwiazd z tej kategorii należą Ania Bardowska z drugiej edycji "Rolnik szuka żony" czy Anita z trzeciego sezonu "Ślub od pierwszego wejrzenia". Ich profile na Instagramie śledzi kolejno 214 tys. i 239 tys. użytkowników. Także firmy doceniają ich potencjał, chętnie nawiązują z nimi współpracę.
Z takich naturszczyków robi się celebrytów. Teraz jest w popkulturze taki trend, ale to dlatego, że my takich właśnie osób potrzebujemy. Przeglądamy się w nich jak w lustrze. Im bardziej są podobni do nas, tym chętniej będziemy śledzić ich losy. Oni mają pełnić inną funkcję niż np. Małgorzata Rozenek. Na nią będziemy patrzeć, bo lubimy podglądać życie takich bogatych ludzi, ale to losy uczestników takich programów są nam bliższe - podkreśla Gajlewicz-Korab.
Śmiało można powiedzieć, że wiele z tych osób stało się prawdziwymi influencerami. Według definicji to "osoba wpływowa w świecie mediów społecznościowych, która dzięki swojemu zasięgowi jest w stanie oddziaływać na ludzi, z którymi nawiązuje trwałe relacje". Co prawda nie mają takich zasięgów jak osoby z czołówki rankingu DDOB topowych influencerów w Polsce np. Veronica Bielik (jej konto na Instagramie obserwuje 3,1 mln użytkowników i zajmuje 2. miejsce) czy Karol Wiśniewski (@frizoluszek, 2,7 mln - 5. miejsce), to jednak niewiele się od siebie różnią.
Weźmy pod uwagę, że ci influencerzy to też byli zwykli ludzie, wyszli od tych "naturszczyków". Im sławę przyniosła sieć. A np. uczestnikom "Rolnika.." czy "Ślubu..." popularność dała telewizja - zwraca uwagę Gajlewicz-Korab.
Na pewno wiele osób idzie do tych programów dla sławy (która przychodzi do niektórych nawet niezależnie od nich, tak jak np. w przypadku Pawła i Marty, którzy poznali się w siódmej edycji "Rolnika..." i którzy pojawią się w najnowszym sezonie "Dance Dance Dance"). Jednak są tacy, którzy naprawdę dzięki telewizyjnym show szukają odmiany swojego życia, rozwiązania problemów czy sposobu na zabicie samotności.
Dlaczego ludzie biorą udział w takich produkcjach? O to zostali zapytani sami uczestnicy programów. Anita z drugiej edycji "Ślubu..." zgłosiła się, ponieważ naprawdę chciała założyć rodzinę - co jej się udało i razem z poznanym dzięki ekspertom Adrianem, wychowują dzisiaj dwoje dzieci.
Zgłosiłam się, ponieważ widziałam w tym szansę na znalezienie męża i zmianę w swoim życiu. Nie bez znaczenia była również wiara w naukowe podejście i ciekawość dotycząca tego, jakiego mężczyznę wybiorą dla mnie naukowcy - powiedziała.
Kamera jej nie stresowała, ponieważ zawodowo zajmuje się tańcem, potrafi radzić sobie z tremą. Uczestniczka, choć wiedziała, jakim zainteresowaniem cieszy się ten format, nie myślała o tym, jak zostanie odebrana przez widzów.
Byłam sobą i te kamery towarzyszyły nam tak długo, że można było w jakiś sposób przyzwyczaić się do tej sytuacji, chociaż na te najbardziej głębokie rozmowy przychodził czas, kiedy kamery już gasły. Wtedy poznawaliśmy się naprawdę - podkreśliła.
Choć producenci takich formatów mają ogólną wizję, to jednak - jak się dowiadujemy, nie mówią uczestnikom, jak mają się zachowywać.
Nie dało się reżyserować emocji, działo się tak wiele. że było całe ich spektrum. Być może były one czasem nieco podsycane, jak w przypadku długiego oczekiwania mojego męża w Urzędzie Stanu Cywilnego. Nasz program to dokument- nie program reżyserowany. Zadaniem ekipy było podążanie za nami, a nie bezpośrednia ingerencja w nasze zachowanie. Sami decydowaliśmy, jak spędzamy dzień, o czym rozmawiamy ze sobą. Ekipa mogła jedynie pytać nas w wywiadach o nasze przemyślenia na dany temat.
Skontaktowaliśmy się także z bohaterką piątej edycji "Rolnika...", która woli pozostać anonimowa. Dla niej udział w programie wiązał się z nadzieją oraz pokonaniem własnych słabości:
Przed udziałem miałam bardzo trudny okres w życiu i poważne problemy ze zdrowiem przez wiele lat, zresztą jeszcze na pierwsze zdjęcia do "RSŻ" jeździłam o kulach, ale postanowiłam iść za głosem serca i napisać list skoro poczułam, że to może być dla mnie ważne. Uważałam, że nawet najgorszy scenariusz udziału w tej produkcji na pewno pozwoli mi wrócić do pełnowartościowego życia, doda witalności, pomoże pokonać nieśmiałość i nauczy przekraczanie wielu stref komfortu, bowiem występ przed kamerami wymaga kreowania i otwierania się na emocje, a z tym zawsze miałam problem.
Jednak bohaterka nie jest do końca zadowolona z tego, jak została przedstawiona. Jej przykład jest potwierdzeniem słów dr hab. Gajlewicz-Kolbas, że mimo wszystko nie zawsze na ekranach widzimy całą prawdę, a charakter bohaterów jest nieco zmieniany na potrzeby podkręcenia akcji, a produkcja ma pomysł na konkretną postać.
Jestem zawiedziona, że poprzez montaż byłam pokazana nie do końca wiarygodnie i to nie był tylko mój osąd. Rodzina i znajomi mówili, że nie wiedzieli, iż jestem taką dobrą aktorką, bo takiej zadziorności i zołzowatości, zaciętości w walce o serce mężczyzny, jeszcze u mnie nie widzieli. Finalnie, nawet podobała mi się taka strona mojej osobowości, choć w życiu realnym walczę tylko o ideały, a nie o Sympatię, bo w miłości wyznaję zasadę jedności dusz, której nie można uzyskać siłą albo podstępem.
Jednak ona także podkreśla, że produkcja nie przygotowała dla nich gotowego scenariusza:
Przed kamerą byłam bardzo zestresowana, do ostatniego odcinka. Trzeba tu nadmienić, że dla osób nie będących aktorami to niezwykle trudne doświadczenie bo nie ma scenariusza, który się po prostu odtwarza. Musimy na bieżąco kreować sytuacje i dialogi, swoje emocje, trzeba cały czas być czujnym bo wszystko jest zupełnie nową sytuacją i nie działamy tak naprawdę na luzie jak się widzom wydaje, tylko w pełnej gotowości do działania bo widzimy cały czas kamery, ludzi z obsługi, telebimy ze swoimi twarzami i całe mnóstwo gapiów, którzy się poza planem przewijają a także musimy reagować spontanicznie na sugestie reżysera. Po 12 godzinach na planie trudno nawet zasnąć ze zmęczenia psychicznego.
Nic dziwnego, że władze stacji doceniają potencjał produkcji, w których pojawiają się naturszczycy. Choć rynek jest zasypany takimi formatami, to na pewno będą powstawać nowe - choć do czasu. Dr hab. Katarzyna Gajlewicz-Korab jest zdania, że "są różne grupy odbiorców, a stacje to wykorzystują, ale ten rynek pomału się nasyci". Jednak to nie znaczy, że programy określane jako dokumentalne znikną całkowicie. Powstaną nowe pomysły na to, jak wykorzystać potencjał naturszczyków. Zwykli ludzie "będą się pojawiać w programach, w których będą mogli się bardziej sprawdzić". Jednak będzie to "zależne od tego, jak długo będziemy tego oczekiwać i chcieć" - uważa Gajlewicz-Korab.
A jak widać, Polacy chcą i chcą coraz więcej, a teraz - zwłaszcza podczas pandemii, kiedy mamy ograniczony dostęp do innych form rozrywek, telewizja jest idealnym medium, które bez wychodzenia z domu zapewni nam to, czego oczekujemy. Ponieważ każda stacja zna swojego odbiorcę i wie, czego on potrzebuje. I dbając o jego interes, a także przede wszystkim o swój, będzie spełniać jego zachcianki. A słupki rosną w miarę zadowolenia widza.