W mediach mówi się teraz dużo o przemocy domowej. Sytuację ofiar przemocy pogarsza pandemia, między innymi dlatego, że z jej powodu ofiary muszą spędzać więcej czasu w czterech ścianach. Dla jednych jest to przemiło spędzony czas z rodziną, dla innych czas spędzony w strachu przed oprawcą, z którym żyje się pod jednym dachem.
Katarzyna Grochola niedawno była gościem porannego programu "Dzień dobry TVN". W rozmowie z Agnieszką Woźniak-Starak i Ewą Drzyzgą opowiedziała o relacji, w której przez trzy lata doświadczała przemocy fizycznej ze strony męża. Grochola zdradziła, że ten koszmar trwał od początku jej związku.
Nie mamy pojęcia, w którym momencie to, co bierzemy za miłość albo cudowną zazdrość, która jest objawem miłości, albo opiekę przemienia się w kontrolę, absolutne zaburzenia osobowości, przymus - opowiedziała pisarka.
Katarzyna Grochola przywołała też wspomnienia związane z okrucieństwem męża. Opowiedziała o przerażającej sytuacji, w której mąż wyrwał spod niej krzesło i ją pobił. Chwilę później odwiedzili ich znajomi, a mąż udawał, że nie ma pojęcia, co się wydarzyło i że żona sama się uderzyła.
To, że oprawcą najczęściej jest najbliższa osoba, sprawia, że ofierze przemocy trudno jest się wyrwać z toksycznej relacji. Podzielenie się z kimś swoją historią bywa równie trudne.
Złożyłam doniesienie, miałam świeże ślady od duszenia na szyi. Pod koniec rozmowy natychmiast to odwołałam. Nie pozwoliłam spisać protokołu. Świadomość, że wrócę do domu, gdzie on będzie i dowie się o tym, była paraliżująca - mówiła Grochola.
Kobieta przyznała, że ogromnie pomocna była jej córka - Dorota Szelągowska, która wsparła mamę w odejściu od męża. Mężczyzna do dzisiaj pracuje w telewizji i szczyci się dobrą opinią.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!