Ekipa " Warsaw Shore " z trudem pozbierała się po alkoholowej libacji z poprzedniej nocy. Rano okazało się, że w "bzykalni" ktoś zasikał łóżko. Głęboki stan upojenia alkoholem sprawił, że absolutnie wszyscy mieli tak duże dziury w pamięci, że w każdej zmieściłaby się nie tylko "bzykalnia", ale i cały dom, w którym mieszka ekipa "WS".
Nikt nie potrafił sobie przypomnieć, żeby to on (ona?) dokonał (dokonała) wspomnianego aktu zniszczenia łóżka. Niektórzy zresztą nie wierzyli w to, co widzieli (i czuli).
Żaden mocz nie robi takiej plamy. Wiem po sobie, zaufaj mi - Magda z wielką pewnością postanowiła węchem zbadać plamę, która w nocy wykwitła na bzykalnianym łóżku.
Chwilę później nie miała już wątpliwości.
Stawiam albo na bliźniaków albo na Stiflera, bo Stifler lubi się wysikać - postawiła hipotezę Klaudia.
Hipotezę ze wszech miar słuszną, bo jak wiemy z poprzedniego odcinka, osobą odpowiedzialną za doprowadzenie "bzykalni" to stanu tymczasowej bezużyteczności, był jeden z bliźniaków. To jednak pozostało słodką tajemnicą jego i widzów, bo w programie rzecz nie została wyjaśniona. Zresztą, ekipie trafił się gorszy problem.
mat. promocyjneMagda gwałtownie zwymiotowała w łazience. Nic tego nie zapowiadało, ale kiedy się wydarzyło, z jej ust chlusnęła ogromna, biała fontanna.
Ja jeszcze nie widziałam takiego... wytrysku. Nie wiem, jak mam to nazwać - komentowała to potem skołowana Klaudia.
Magda zafundowała ekipie jeszcze dwa takie "wytryski". A ekipa zaczęła się zastanawiać, dlaczego ta fontanna była biała.
Zjadłam serek wiejski, więc rzygałam na biało. Zawsze tak mam. Jak wypiję sok pomidorowy, to rzygam na czerwono - tłumaczyła potem.
Tymczasem nie bardzo miała ochotę sprzątać po sobie, a doprawdy, miała co sprzątać. W końcu jednak uporała się z tym przykrym obowiązkiem, co potem z ulgą uczciła wykrzesaniem z siebie miniatury muzycznej.
Więc chodź napij się ze mną na żółto i na niebiesko, niech na niebie stanie tęcza malowana moimi rzygami - miejmy nadzieję, że fani zespołu 2+1 wybaczą jej tę niepokorną twórczość.mat. promocyjne
Poranne przygody poszły w niepamięć, kiedy wieczorem ekipa mogła wreszcie wyjść do klubu - oficjalnie do pracy, nieoficjalnie w celach silnie towarzyskich.
Uwiedź, przeleć, porzuć - skandowała męska część ekipy dla dodania sobie animuszu.
Jakoż Ptysiowi animuszu (i szczęścia) starczyło akurat na tyle, żeby poderwać dziewczynę, z którą całował się potem namiętnie w kącie. Jedno i drugie opuściło go w momencie, kiedy zobaczyła ich Klaudia, która poczuła nieoczekiwany przypływ zazdrości. I od tej chwili Ptyś był biedny, bardzo biedny.
Ptyś jakąś d*pę wyrwał i Klaudia podeszła i pierd*lnęła mu w głowę - opisała to potem Magda.
Gdyby na tym się skończyło, Ptyś mógłby mówić o szczęściu, ale jako się rzekło, szczęście Ptysia opuściło. W dodatku niepotrzebnie pytał Klaudię, dlaczego go uderzyła.
Patrzę, z łapami do mnie idzie. To chwyciłem za ręce i wbiłem się w nią, bo ona zawsze ma tak, że uderza lewa, prawa i w jaja, to ja sobie gardę zrobiłem, jaja zasłoniłem i ją chwyciłem - mówił i brzmiało to nawet sensownie, ale tym razem jego umiejętności taktyczne okazały się niewystarczające.
Bo Klaudia uderzyła go szklanką w łokieć. Szklanka rozprysła się w drobny mak, a jeden z odłamków wbił się Ptysiowi pod skórę.
O k*rwa - skwitował w wyszukany sposób widok krwi, która nieoczekiwanie zaczęła mu płynąć po łokciu.
Przy przyjacielu natychmiast zmaterializował się Wojtek.
Szpital, szpital! - jął wołać na całe gardło.
I pojechali do szpitala. Obrażona Klaudia została w klubie. Na miejscu okazało się, że jest to, jak to fachowo ujął lekarz, "grubsza akcja".
Brakowało dosłownie parę milimetrów do ścięgien, więc mogło być naprawdę ciężko - powiedział potem Wojtek.
I tak się zaj*biście bawiłem - podsumował to na koniec Ptyś potrząsając zabandażowaną ręką.
Chyba nie czuł żalu do Klaudii.
JZ