Przestraszona Gardias, błyskotliwy Meller i absolutnie rewelacyjna Szostak. Wraca show "Mamy Cię!". I to w świetnym stylu

Płytkie dowcipy, żenujące gagi i błaznujący prowadzący - tego nie zobaczyliśmy w nowej odsłonie starego programu "Mamy Cię!". Zamiast tego dostaliśmy inteligentnie skonstruowane historie, ze świetnie przygotowanym scenariuszem, wewnętrzną fabułą i odpowiednią dawką dramaturgii.

Minęło niemal dziesięć lat, odkąd w programie "Mamy Cię!" widzieliśmy wkręconą gwiazdę. Szymona Majewskiego w roli gospodarza zastąpił duet Szymon Hołownia i Marcin Prokop , ale schemat pozostał ten sam: twórcy programu, z niewielką pomocą kogoś bliskiego, wplątują znaną osobę w dziwną sytuację i sprawdzają, jak zareaguje.

Trochę już odwykliśmy od reality show, które nie szokuje, w którym żarty nie są płaskie jak naleśnik i częste jak czkawka po zbyt dużej porcji naleśników. W którym nie musi być za wszelką ceną szybciej, śmieszniej i głośniej. TVN, programem "Mamy Cię!", przypomniała nam, że żeby dobrze się bawić przy oglądaniu telewizji, warto poświęcić temu nieco skupienia i - jednak! - nastawić się również na myślenie. Piętrowe intrygi, jakim podlegają bohaterowie (ofiary?) programu, bywają bowiem niekiedy równie skomplikowane, co kryminalne narracje. Dlatego herbatę lepiej zaparzyć sobie w przerwie na reklamę, a jeszcze lepiej - zaparzyć sobie cały dzbanek jeszcze przed rozpoczęciem show. To jedyny sposób, żeby nie wypaść z rytmu i tym samym nie popsuć sobie zabawy.

W odcinku inaugurującym pierwszą od 2005 roku, a historycznie czwartą edycję programu, wkręceni zostali: Dorota Gardias , Karolina Szostak i Marcin Meller . Cała trójka dała się wkręcić koncertowo, choć (w jednym przypadku) nie bez kłopotów. Najważniejsze jednak, że przy oglądaniu tego nie było nudy.

Na pierwszy ogień poszła Dorota Gardias. Wraz z kolegą redakcyjnym, Bartłomiejem Jędrzejakiem, poszli do muzeum, gdzie Jędrzejak namówił pogodynkę na zdjęcie z mumią. Mumii odpadła ręka. Zanim zdążyli połapać się w sytuacji, już musieli ukrywać swój występek przed pracownikiem muzeum. Potem było jeszcze gorzej. Zostali wezwani na "dywanik" przez dyrekcję muzeum. Poruszający się na wózku inwalidzkim dyrektor muzeum nieoczekiwanie zmuszony był do przyjęcia pomocy lekarskiej, a nasi bohaterowie, korzystając z zamieszania, postanowili przyczepić mumii rękę. Udało się? Oczywiście, że nie. Mumia rozpadła się na kawałki, do sali wjechał na wózku dyrektor, błyskawicznie z niego zsiadł i zaczął symulować ciosy karate.

To był dla mnie najciekawszy, najbardziej zaskakujący moment. Byłam w ciężkim szoku - przyznała potem Gardias.

My też. Wyobraźmy sobie bowiem sytuację, że oto zniszczyliśmy kilkusetletnią mumię, zostaliśmy przyłapani na gorącym uczynku, a niepełnosprawny dyrektor muzeum okazuje się w pełni sprawnym karateką!

Nie wiedziałam, czy nie skończy się to policją. Czułam się jak mała dziewczynka - dodała pogodynka.

Dorota Gardias i Bartłomiej JędrzejakDorota Gardias i Bartłomiej Jędrzejak TVN/X-News TVN/X-News

Kontaktem z policją za to skończyła się podróż samochodem Karoliny Szostak i Mateusza Hładkiego. Auto prowadził ten drugi i najwyraźniej przegapił jakiś znak drogowy, bo chwilę później naszą parę zatrzymał patrol drogowy. Pech, Hładki zapomniał dokumentów - od czego jednak wyobraźnia? Podał zmyślone dane.

Poj*bało cię? - Szostak nie bawiła się w subtelności. - K*rwa, ten policjant cię sprawdzi!

Sprawdził. I kazał "oszustowi" wysiąść z samochodu. Hładki przeszedł do kontrofensywy. Zakwestionował prawdziwość policjantów, kazał im się wylegitymować, a na koniec strącił jednemu czapkę z głowy. Gorzej być nie może? Może. Kiedy policjant bez czapki zmagał się z Hładkim, Karolina Szostak uznała, że jeżeli czegoś nie zrobi, to się może naprawdę źle skończyć. Postanowiła przekonać drugiego z policjantów, że to wszystko jest jakimś koszmarnym nieporozumieniem.

I wtedy zaczęło się robić naprawdę nieprzyjemnie. Drugi z policjantów okazał się bowiem... jej psychofanem. W smartfonie miał na tapecie zdjęcie z wydekoltowaną Karoliną Szostak. W zeszycie zakładka była z roznegliżowaną Karoliną Szostak. Wizerunek Karoliny Szostak był w każdym zakątku radiowozu. W dodatku zadzwoniła mama policjanta z zaproszeniem na obiad... ten skorzystał z okazji i zapytał mamę, czy może przyjść z Karoliną Szostak. Obłęd!

Dziennikarka opuściła radiowóz, lekko przestraszona podeszła do drugiego policjanta.

Ja się boję tego faceta. On ma moje zdjęcie na tapecie. Ja jestem... aaa... - Szostak była autentycznie roztrzęsiona.
Niech pani się uspokoi. Ja powiem, jak wygląda sytuacja. On przychodzi rano na odprawę i cały czas mówi: Karolina to, Karolina tamto, kocham Karolinę.
To jest wariat...!

Żarty żartami, ale realizatorzy uznali, że nie ma sensu dłużej dręczyć dziennikarki. Pojawił się Mateusz Hładki z kwiatami dla niej. Przestraszona dziennikarka wciąż nie bardzo rozumiała sytuację.

Czy on zwariował? Kwiatki dla policjanta? - tłumaczyła potem w studio to, co sobie wtedy pomyślała.

Kiedy po pokazaniu filmu z "wkrętu" Szostak i Hładki pojawili się w studiu, publiczność powitała dziennikarkę owacją na stojąco. To była nagroda za zimną krew i determinację. Kiedy bowiem Hładki coraz bardziej się pogrążał, ona za wszelką cenę próbowała ratować sytuację. Marcin Prokop nazwał ją "komandosem".

W takich sytuacjach podbramkowych bardzo często okazuje się, że kobiety mają jaja i wiedzą, jak działać  - "podsumował" koleżankę Hładki.

Mateusz Hladki i Karolina SzostakMateusz Hladki i Karolina Szostak TVN/X-News TVN/X-News

Marcina Mellera pomogła wkręcić żona, Anna Dziewit. Numer polegał na tym, że ze wojsko, ze względu  na sytuację polityczną, "sprawdzało zasoby rezerwowe" (prawda, jak to ładnie zabrzmiało?). Mówiąc wprost, Meller został powołany do rezerwy. I tu zaskoczenie, nie było łatwo go wkręcić. Dziennikarz nie uwierzył, że żandarmeria, która po niego przyjechała, jest prawdziwa. Zadzwonił... na policję bo uznał, że ktoś go wkręca. W końcu jednak i on uwierzył.

Przepraszam, to jednak naprawdę jest żandarmeria wojskowa, a nie jacyś przebierańcy - zadzwonił na policję raz jeszcze i odwołał swoje zgłoszenie.

Chwilę potem kolejne zaskoczenie. Meller okazał się znać na broni, choć nie był w wojsku.

Jeszcze tu nie mieliśmy osoby, która nie była w wojsku, a strzelała. Powiem szczerze, potrafi pan zaskoczyć - usłyszał.

To nie koniec. Przesłuchujący go "oficer" zachęcał go, żeby w razie wojny wybrał sobie bezpieczną funkcję w wojsku. Marcin Meller, korespondent wojenny i patriota, powiedział:

Jak my napadamy, to w dziale prasowym, jak nas napadają, to tam, gdzie się przydam. Wedle armii uznania. Zakładam, że armia będzie wiedziała, do czego mogę się przydać - odparł.

To wystarczyło. Zabawa dobiegła końca, pojawiła się żona z kwiatami. Wielki szacunek, panie Meller!

Anna Dziewit i Marcin MellerAnna Dziewit i Marcin Meller TVN/X-News TVN/X-News

Ktoś umie policzyć, ile razy telewizja zmieniła się w ciągu dziesięciu lat? Wystarczająco dużo razy, żeby po takim programie móc spodziewać się wszystkiego - od wyrafinowanej nudy po żenujący banał prymitywnych intryg. Formuła wręcz zachęca, żeby pójść na łatwiznę i zbudować show z pustych klocków. Takie przecież dźwięczą najgłośniej. Tymczasem otrzymaliśmy subtelną rozrywkę na poziomie. Intrygi budowane są niespiesznie, ale konsekwentnie. Mają czytelne wiązania logiczne, które jednak łatwo zgubić, dlatego program zmusza do uważnego oglądania. To nie jest show, na które można tylko zerkać podczas prasowania czy przygotowywania kolacji.

Dobre słowo należy się także prowadzącym. Marcin Prokop i Szymon Hołownia to bodaj jedyna znana mi para showmanów, w których wykonaniu dobrze brzmią nawet suchary.

My z Marcinem nigdy nie uchylaliśmy się od patriotycznego obowiązku. Obaj byliśmy w wojsku, dlatego jak wyglądam jak Rosomak, a o nim dziewczęta na portalach piszą, że jest jak działo samobieżne - przedstawił siebie i Prokopa Hołownia.

Prawda, że urocze? Jako widz, pierwszym odcinkiem programu czuję się zbudowany.

Jacek Zalewski

Więcej o:
Copyright © Agora SA