• Link został skopiowany

Finał "Top Chefa". Pomimo wpadek, Amaro był pod wrażeniem: Jak na największych konkursach kulinarnych świata [PODSUMOWANIE]

Marcin Przybysz triumfatorem 3. edycji "Top Chefa". Kucharz w ścisłym, piekielnie trudnym finale pokonał dwóch znakomitych konkurentów: Marcina Czubaka i Pawła Wałęsę. W nagrodę dostał czek na 100 tysięcy i staż w najlepszej restauracji na świecie, "Noma" w Danii. Przybysz, który na co dzień mieszka zagranicą powiedział, że wygrana oznacza dla niego powrót do kraju. Najprawdopodobniej zaraz po odbyciu stażu.

W finałowej walce kucharze mieli za zadanie stworzyć menu degustacyjne złożone z pięciu dań. Na ich przygotowanie dostali trzy godziny, po czym regularnie co osiem minut musieli podawać jurorom kolejne dania. Marcin Przybysz wygrał podając jako dania główne turbota z galaretką z sepii i owsianką z tapionki oraz gołębia z sosem z rabarbaru burakami i cebulą. Przystawkami były skorzonera z puree z pietruszki, rydzami, oraz kawowym creme brulee, a także pierogi przegrzebkowe i smażone przegrzebki z bulionem rybnym. Na deser podał ciastko z wędzoną śliwką i lodami ciasteczkowymi z jałowcem.

<< ZOBACZ RELACJĘ Z FINAŁU >>

Screen z Polsat

Potworna presja ze strony apodyktycznego Wojciecha Modesta Amaro , załamania bezradnych uczestników i dobrowolne odejścia z programu - to zapamiętaliśmy z poprzedniej edycji "Top Chefa". Najnowsza nie była tak dramatyczna, zamiast tego dostaliśmy kawał solidnego, kucharskiego rzemiosła wzbogaconego ciekawą rywalizacją.

Rywalizacja w kuchni, żeby była ciekawa, naprawdę nie musi przypominać wojskowego treningu na przetrwanie. Wystarczy zgromadzić w jednym pomieszczeniu nietuzinkowe osobowości i dać im zadanie uruchamiające wyobraźnię, wyzwalające kreatywność i czasu na wykonanie tak mało, że zdawałoby się, nie da się. Kucharze w " Top Chefie " regularnie udowadniali, że da się zrobić wyszukane danie, które oczaruje jurorów nawet, jeżeli mają na to zaledwie pół godziny.

Screen z Polsat

Rzeczywiście, w tej edycji "Top Chef" był grzeczniejszy. Ostrze jurorskiej krytyki nie błyskało złowrogo w świetle jupiterów tak często, jak wcześniej. Uwagi Amaro i spółki były mnie emocjonalne i bardziej wyważone. Skrytykowani kucharze po wysłuchaniu werdyktu już niekoniecznie czuli, jakby przejechał po nich walec drogowy, za to znacznie częściej odchodzili zmotywowani do pokazania się w następnej z lepszej strony.

Inna sprawa, że także pośród uczestników zabrakło w tej edycji "pistoletów", którzy nieokiełznanym temperamentem zawłaszczaliby kuchenną przestrzeń, narzucając pozostałym kucharzom rytm zachowania. Nie brakło co prawda kucharzy wyrazistych, charyzmatycznych, byli jednak wystarczająco mocno skupieni na gotowaniu, żeby w tym kulinarnym show akcent padał na "kulinarne", niż na "show". Znaczy - przerostu formy nad treścią nie było. I to pomimo najdziwniejszych niekiedy wyzwań, jakim musieli sprostać uczestnicy "Top Chefa".

Nie znaczy to, że w programie była sielanka. Amaro wielokrotnie potrafił tęgo dać się kucharzom we znaki. Pomimo, że często, częściej, niż w poprzedniej edycji, uśmiechał się do nich i dawał życzliwe porady, jego autorytet był niekwestionowany.

Uwagi szefa Amaro to takie przeciąganie gorącym żelazem. Rzeczywiście, czasami ma piekielną duszę - przyznał w jednym z odcinków Piotr Ceranowicz.
Screen z Polsat

Wybór kucharzy do tej edycji zdawał się być starannie przemyślany. Chodzi nie tylko o ich wysokie kompetencje, ale i charaktery. Inaczej, niż na przykład w "Hell's Kitchen", gdzie pomiędzy uczestnikami co chwila wybuchały otwarte konflikty, tutaj mieliśmy spokojną atmosferę. W dodatku w ostatnich odcinkach zostali już sami najmocniejsi kucharze, prawdziwa "drużyna marzeń", lub w innym porządku "drużyna śmierci". Marcin Czubak, Piotr Ceranowicz, Paweł Wałęsa, Marcin Przybysz i Bartek Witkowski, gdyby połączyli siły, to ze swoimi umiejętnościami mogliby zawojować rynek gastronomiczny w Polsce. Tutaj zaś musieli ze sobą konkurować. Była to jednak konkurencja zdrowa, na poziomie, oparta na wzajemnym szacunku kucharzy, którzy świetnie wiedzieli, że ich rywale po prostu świetnie gotują. Kiedy na przykład w jednej konkurencji stanęli na przeciwko siebie Bartek z Pawłem, Maciej Nowak z jury powiedział wprost:

Pojedynek gigantów.

Poza rzeczonymi "gigantami" na pewno zapamiętamy z tej edycji postać Artura Augustyńskiego, "Wujka". Powiedzmy szczerze, jego umiejętności kucharskie nie były na miarę Top Chefa, miał jednak wielkie serce, w nim niezgłębione pokłady szczerości, a każde zadanie traktował jako osobistą przygodę. Kiedy w jednym z odcinków trzeba było ugotować pierogi, postanowił odtworzyć te, które w dzieciństwie robiła jego mama. Podczas prezentacji dania łzy płynęły mu po policzkach.

Te pierogi przypomniały mi dzieciństwo, mamę, która miała czas. Jestem taki uczuciowy, zwłaszcza jeżeli ktoś porusza temat dzieciństwa - tłumaczył się później.

Kiedy opuszczał program, jury doceniło jego autentyczną miłość do gotowania i ogromną wrażliwość. Dostał tygodniowy staż u Kurta Schellera.

Myślę, że to ty z tej edycji głęboko zapadniesz w nasze serca - uśmiechnęła się wtedy do niego Ewa Wachowicz.

Wachowicz miała rację. "Wujek" zapadł nie tylko w pamięć, ale i w serca, a piszący te słowa z uznaniem przywołuje jego postać, jako być może nawet bardziej charakterystyczną dla tej edycji, niż jego mocniejsi w kuchni koledzy.

Screen z Polsat

Swoją drogą, "Wujek" uczestniczył w bodaj jedynej nieprzyjemnej aferze jesiennego "Top Chefa". Nie z własnej woli, dodajmy od razu. Jeden z kucharzy, Karol Wojciechowski, przywłaszczył sobie frytkownicę aktualnie używaną przez "Wujka", jej zawartość wyrzucając na podłogę. "Wujek" zobaczył, co się dzieje, ale nie skomentował tego nawet jednym słowem. Po prostu przyjął do wiadomości, że jego danie będzie uboższe o zawartość frytkownicy i pracował dalej. Klasa zachowanie, pod wrażeniem byli i jurorzy i pozostali kucharze. A Wojciechowski dostał czerwoną kartkę i w niesławie pożegnał się z programem.

W finale dostał szansę na rehabilitację i trzeba przyznać, uczciwie ją wykorzystał. Na początku programu wylosował czarny nóż, co oznaczało, że będzie mógł pomóc jednemu z finalistów. Marcin Czubak nie życzył sobie takiego pomocnika, ale ten na szczęście zdecydował się pomóc późniejszemu wygranemu, Marcinowi Przybyszowi.

Nie bój się, nie wyrzucę ci niczego z frytkownicy - zapowiedział pomocnik.

Niestety, nie obyło się bez wpadki. Creme brulee nie wyszedł Karolowi jak trzeba. Sos zważył się. Karol przyznał, że nie zrozumiał należycie polecania partnera. Na szczęście zmotywowało go to do zdwojonego wysiłku.

Cały czas byłem w gotowości. Cały czas goniłem, żeby coś pomóc. Musiałem wytężyć się na sto procent, żeby pomóc Marcinowi. Nie chciałem go zawieść.
Takie rzeczy zdarzają się w kuchni. Nie ma co panikować. Bum, ciach, robimy to jeszcze raz - podsumował wpadkę Marcin Przybysz.

Po zwycięstwie Marcin podziękował Karolowi za pomoc, co można uznać za pełną rehabilitację kucharza.

Screen z Polsat

Finał to ten etap podróży kulinarnej uczestników show, że właściwie nie ma prawa stanąć w nim do walki ktoś, kto znalazł się tam przypadkiem. Tutaj chyba jedank został pobity jakiś rekord, ponieważ poziom był absolutnie wysoki. Ewa Wachowicz, mówiąc na początku programu do kucharzy, że są "himalaistami" wśród kucharzy, nie pomyliła się. Oni rzeczywiście osiągnęli szczyt.

Pokazaliście absolutną petardę w tej kuchni i jestem dumny, że mamy takich kucharzy. Mamy taki finał, którego nie powstydziłyby się największe konkursy kulinarne świata. Szacunek - powiedział tuż przed ogłoszeniem wyniku Wojciech Modest Amaro.

To nie była kurtuazja. Właściciel restauracji z gwiazdką Michelin był autentycznie pod wrażeniem umiejętności kucharskich trójki uczestników. Cóż, nie próbowaliśmy dań, więc wierzymy na słowo.

Zobacz wideo
Więcej o: