"Pół plaży tutaj marzy, że kiedyś się przydarzy" - to zdanie z refrenu hitowej piosenki na przełomie lat 80. i 90. znał nie tylko każdy bywalec nadmorskich dansingów, ale i ten, kto choć na chwilę włączył "Lato z radiem". Na szczycie list przebojów królowały też utwory "Córka rybaka", "Wars wita was" i "Ciebie brak". Wszystkie te hity pochodziły z repertuaru zespołu Wały Jagiellońskie, a wykonywał je sympatyczny, słusznej budowy pan z brodą. Rudi Schuberth, bo właśnie o nim mowa, był kochany przez widzów nie tylko jako muzyk, ale również jako satyryk, aktor, a następnie też prezenter i prowadzący program "Śpiewające fortepiany". Dzięki muzyce i satyrze Rudolf Schuberth zwiedził też dużą część świata, bo uwielbiała go również Polonia. W pewnym momencie artysta zdecydował jednak, że czas wycofać się z show-biznesu. Zapragnął spokojniejszego życia bliżej natury, z dala od blasku fleszy. A ponieważ - jak przyznał jakiś czas temu - emeryturę ma skandalicznie niską, znalazł inne źródło utrzymania.
Autor jednego z najpopularniejszych wakacyjnych przebojów przyszedł na świat u schyłku lata - 30 sierpnia 1953 roku, w Gdańsku. Jego rodzina nie posiadała artystycznych tradycji, mogła się za to poszczycić dokonaniami stoczniowymi. Niemal wszyscy członkowie rodziny Rudolfa Schubertha, jak brzmi pełne imię artysty, mieli silny związek ze Stocznią Gdańską. Nic więc dziwnego, że i on sam zdecydował się kontynuować edukację na Politechnice Gdańskiej, gdzie studiował inżynierię budowy okrętów.
Tradycja rodzinna. Inżynierem budowy okrętów był mój tata, który pracował w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Był szefem zakładu C, czyli budującego trawlery-przetwórnie dla ZSSR, bo takiego wtedy mieliśmy partnera gospodarczego. Piękne były to jednostki. Pływały po morzach i oceanach, zbierały rybę, a potem dostarczały je do baz-przetwórni. Co tu dużo mówić! - pokochałem stocznię. Nasiąkłem nią. Zabierał mnie tam tata. Słyszałem ją w noc i w dzień. Mieszkaliśmy tuż przy jej bramie, w służbowym mieszkaniu. Całe środowisko mojej rodziny związane było ze stocznią. Razem jeździliśmy na wakacje - mówił Rudi Schuberth w rozmowie z "Rzeczpospolitą".
Rudolf nie był pilnym uczniem, więc nauka na Politechnice dosyć się w jego przypadku przeciągnęła - zajęła mu aż siedem lat. Nie znaczy to jednak wcale, że Rudi przez ten czas się obijał. Wręcz przeciwnie - realizował się już wówczas na scenie. Później tłumaczył, że muzykę lubił od zawsze - dobrze śpiewał, a jako chłopak słusznej postury próbował gry na kontrabasie.
"Stałem się też solidnym oparciem dla instrumentu. Nie bez znaczenia, było to, że w piwnicach znajdującego się po sąsiedzku liceum, ćwiczył pewien ważny polski zespół - Czerwone Gitary! Podsłuchiwaliśmy go, podglądaliśmy, a czerwona gitara zobaczona między futryną a zasłonką stała się ważną inspiracją. Chciałem mieć taką samą. W stoczni wystrugano mi korpus. Resztą zająłem się osobiście. Wyliczyłem proporcje i odległości progów, zająłem się ich nabijaniem. Szlifowałem, malowałem, lakierowałem. Nawijałem drut na przystawki. Skombinowałem magnesy i potencjometry. Lutowałem. Gitara po podłączeniu do radia wydała dźwięk. Ohydny. Nie stroiła. Progi cięły palce. Ale co tam: krew płynęła, ale muzyka też!" - wspominał Schuberth.
Od 1977 roku artysta współtworzył zespół Wały Jagiellońskie, który szybko stał się bardzo popularny. Grupa zagrała swój pierwszy koncert w 60. rocznicę Rewolucji Październikowej. Pod koniec lat 70. Schuberth występował też w Kabarecie TEY wraz z Zenonem Laskowikiem i Bohdanem Smoleniem. Ale utwór, który miał zapewnić mu prawdziwą sławę Rudi Schuberth nagrał dopiero w połowie lat 80.
W 1985 roku w nadbałtyckich kurortach królował przebój Wałów Jagiellońskich. Urlopowicze, nucący "Monika, ach Monika, dziewczyna ratownika" zastanawiali się jak jeden mąż, kim była tytułowa piękność, o której "pół plaży marzy, że się przydarzy". Rudi Schuberth po latach zaspokoił ich ciekawość zdradzając, że Monika istniała naprawdę, podobnie zresztą jak ratownik, którym był nie kto inny, jak sam pan Rudolf, który w młodości ukończył taki kurs. "Tekst 'Moniki' brał się z moich nadmorskich obserwacji. Patrzę, oglądam, zapisuje myśli" - tłumaczył pan Rudolf. Jego serce skradła jednak nie piękność, której "ciało opalone prawie nie osłonione/Każdy wzrokiem dotyka", lecz pewna Małgorzata. Rudi Schuberth poznał ją we wczesnej młodości i, jak twierdzi, jest jej wierny od lat.
Wcześnie przeżyłem swoją pierwszą miłość. Zakwitła ona w pierwszej klasie szkoły podstawowej. To było prawdziwe uczucie, bo przywiązałem ukochaną łańcuchem do drzewa. Do dziś mam dzienniczek, w którym widnieje uwaga: Rysio przywiązał koleżankę łańcuszkiem do drzewa. No, musiała to być pierwsza miłość. Ale to był pierwszy i ostatni raz. Nie mam za sobą tabunu kobiet. Dziwoląg ze mnie, jestem stały w uczuciach, zaliczam się do długodystansowców. Póki co, mam jedną żonę - wyznał w rozmowie z pomponik.pl.
"Jesteśmy małżeństwem ze sporym stażem. Poznaliśmy się dawno temu. Ja miałam 17 lat, a mój mąż 21. Pobraliśmy się w dziesiątą rocznicę znajomości. Bardzo lubimy ze sobą przebywać. Potrafimy nawet wspólnie milczeć" - mówiła z kolei Małgorzata Schuberth w rozmowie z magazynem "Gala". Po roku para doczekała się córki, Karoliny.
Rudi Schuberth konsekwentnie budował swoją karierę showmana. Sukcesy w Wałach Jagiellońskich i Kabarecie Tey sprawiły, że otworzyły się dla niego nowe możliwości. Artysta zaczął pojawiać się na ekranie, w filmach i serialach, takich jak "13 Posterunek", "Radio romans", "Gulczas, a jak myślisz" czy "Świat według Kiepskich". Dzięki muzyce i satyrze Rudolf Schuberth zwiedził też dużą część świata. Artysta był bardzo popularny wśród Polonii, m.in. w USA i Kanadzie. A w Polsce dał się poznać publiczności również jako prowadzący teleturnieje "Rekiny kart" i "Zgadula" oraz program "Śpiewające fortepiany". Do tego ostatniego artysta miał szczególny stosunek.
Był mi bliski, bo chodziło o muzykę. Zgodzono się też na moje warunki, że nie będę miał słuchawki w uchu - bo nie chciałem suflera. Mogłem też występować bez garnituru. Przez trzy lata poznałem wielu artystów. Okazało się, że program ma również walor edukacyjny. Dziękowali mi nauczyciele muzyki. Na kanwie "Śpiewających fortepianów" prowadzono lekcje, bo najlepiej uczyć przez zabawę - przekonywał Rudi Schuberth w "Rzeczpospolitej".
Artysta zasiadał także w jury programu "Jak oni śpiewają". Ale w pewnym momencie zrozumiał, że ma dość kariery showmana. I tak, w 2005 roku zniknął z telewizji i sceny, które zamienił na sielską wieś. "Przyjechaliśmy z żoną na wycieczkę, stanęliśmy na górce z gospodynią, która nas tu przywiozła i zapytaliśmy, co tu jest do kupienia, a ona powiedziała – a łoo. I to 'a łoo', to właśnie była ta dolinka. I tak to się zaczęło. To było jak strzał amora. Zakochaliśmy się w tym miejscu od razu" - wspominał w programie "Uwaga! TVN" Rudi.
Swoją oazę spokoju małżeństwo państwa Schubertów odnalazło na Kaszubach. To właśnie tam Rudi założył gospodarstwo agroturystyczne. W rozmowie z "Życiem na gorąco" wyznał, że tam poczuł, iż może wreszcie zwolnić tempo. "Marzyłem o miejscu, gdzie mógłbym się wyciszyć, nigdzie nie spieszyć się, żyć w symbiozie z przyrodą. Wielkomiejska bieganina nigdy nie sprawiała mi przyjemności, stresowała i irytowała" - wyznał artysta. "Długo nie miałem potrzeby życia na wsi, aż do czasu, gdy wybudowaliśmy z żoną dom niedaleko miasta, a naszym oczkiem w głowie stał się ogród. Na nasz raj na ziemi trafiliśmy przypadkiem. Ale wtedy jeszcze nie był rajem - same nieużytki i zapuszczone kartofliska, kiepska ziemia bez ani jednego kamienia. Może ktoś inny przeszedłby obojętnie wobec tych niespecjalnie rokujących realiów, ale mnie intuicja podpowiadała, że warto zainwestować pieniądze. Bo to miejsce miało to coś, co przyprawiało o szybsze bicie serca" - dodał Rudi Schuberth w magazynie "Franchising".
W swoim gospodarstwie, na 18 hektarach Rudi Schuberth ma cztery domy, prywatne stawy rybne dla wędkarzy i hodowlę danieli. Wszystko to zapewnia mu utrzymanie, bo jak wyznał, z emerytury nie byłby w stanie wyżyć. Kilka lat temu wyznał, że pobiera zaledwie 1200 złotych. Na większą emeryturę nie zapracował, ponieważ przez całe życie płacił niskie stawki. "Artyści nie mają żadnych emerytur" - skwitował smutno w rozmowie z "Faktem" Rudi Schuberth.