Na ekranie zadebiutował już jako mały chłopiec u boku ojca. Ale choć w duecie z Jerzym Stuhrem wystąpił nie raz, początkowo nie wiązał swojej przyszłości zawodowej z aktorstwem. Zanim dostał się na PWST, skończył psychologię. Fani pokochali Macieja Stuhra za role w komediach takich jak "Fuks", "Poranek kojota" czy "Chłopaki nie płaczą". Do śmiechu doprowadzał publiczność też wielokrotnie podczas występów w kabarecie czy jako konferansjer o ciętym dowcipie.
Ale nie dał się zamknąć w szufladce z napisem "wesołek". Dzięki występom w filmach takich jak "Wesele" czy "Pokłosie" Maciej Stuhr udowodnił, że jest niezwykle utalentowanym aktorem, znakomicie sprawdzającym się także w repertuarze dramatycznym. Jednak niektóre role, w połączeniu z nieskrywanymi poglądami politycznymi, w oczach prawicowych środowisk uczyniły z aktora wroga narodu. Maciej Stuhr rozpętał niejedną medialną burzę. Ale on - i jako aktor, i prywatnie - nie boi się wbijać kija w mrowisko.
Dzieci aktorów często dziedziczą talent po sławnych rodzicach. Nie inaczej stało się w przypadku urodzonego 23 czerwca 1975 roku Macieja Stuhra. Syn prawdziwej legendy polskiego kina i zawodowej skrzypaczki przyszedł na świat i wychował się w Krakowie. Uczęszczał do przedszkola muzycznego, a na kinowym ekranie zadebiutował jako nastolatek. I to nie u byle kogo, bo u samego Krzysztofa Kieślowskiego. W 1988 roku w filmie "Dekalog X" wcielił się w rolę Piotrka - syna bohatera granego przez Jerzego Stuhra. Wystąpił z nim też w filmie "Pogoda na jutro". Jak wspominał po latach w jednym z wywiadów, pierwszy kontakt ze światem kina u boku ojca nie był prostym doświadczeniem.
To dziwne uczucie. Zrozumiałem bowiem, jak idiotyczny zawód wykonujemy. Stoję na planie naprzeciwko człowieka, którego znam 30 lat. On coś do mnie mówi. Ja mu odpowiadam i kłamiemy w żywe oczy. W pewnej chwili nawet mi się wyrwało: Tato, co my tu robimy?
Maciej Stuhr jeszcze w szkole średniej założył wraz z przyjaciółmi kabaret "Po żarcie", który występował na wielu przeglądach, m.in. na krakowskiej "Pace". Ale "młody Stuhr" nie od razu związał przyszłość zawodową z aktorstwem. Skończył studia psychologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie obronił pracę dyplomową o zdradzającym jego zainteresowania tytule: "Reakcje publiczności kabaretowej". Następnie zdecydował się zdawać na PWST. Dziś aktor przyznaje, że znajomość psychologii przynosi mu w pracy na planie wiele korzyści. Tymczasem jako student wydziału aktorskiego Maciej Stuhr pojawił się na dużym ekranie w dwóch rolach, które zapewniły mu popularność i sympatię fanów.
Przełom milleniów przyniósł Maciejowi Stuhrowi role w filmach "Fuks" (1999) i "Chłopaki nie płaczą" (2000). Szczególnie rola Jakuba Brennera - spokojnego studenta akademii muzycznej, którego splot przypadków wplątuje w mafijne porachunki - zapewniła młodemu aktorowi wielką popularność i do dziś przez wielu jest uważana za kultową. Niestety, zdobyta wówczas sława sprawiła też, że Macieja Stuhra zaczęto kojarzyć niemal wyłącznie z repertuarem komediowym. Ale już wkrótce aktor miał pokazać, że znakomicie odnajduje się również w diametralnie innych rolach.
Maciej Stuhr nie grywa raczej w serialach, ale Władysławowi Pasikowskiemu nie odmówił, kiedy reżyser w 2004 roku zaproponował mu rolę w produkcji "Glina":
"Glina" to serial wyjątkowy. Długo się wahałem. (...) Nie zapierałem się ślepo, że w serialu to w... żadnym razie. Ale na pewno miałbym problem z udziałem w serialowym tasiemcu. Tam się człowiek zapisuje do pracy na kilka ładnych lat - przekonywał wówczas Maciej Stuhr.
W tym samym roku aktor pojawił się w "Weselu" Wojciecha Smarzowskiego, a następnie w "Drogówce" tego samego reżysera. W wywiadach przyznawał, że możliwość zagrania u Smarzowskiego była dla niego niezwykle ważna.
Moja rola nie stawiała przede mną jakichś wielkich wyzwań aktorskich. Jest właściwie drugoplanowa. Ale tak bardzo chciałem wziąć udział w tym filmie, że zagrałbym nawet tort weselny, gdyby mnie o to poproszono - mówił Maciej Stuhr.
W 2012 roku Maciej Stuhr znów pojawił się w produkcji Władysława Pasikowskiego. Film "Pokłosie", opowiadający o jednej z czarnych kart w historii Polski - pogromie Żydów w Jedwabnem - przez prawicowe środowiska został odebrany nie tylko jako niezgodny z historycznymi faktami, ale posiadający również antypolski wydźwięk. Największy hejt wylał się wówczas nie tyle na reżysera, co na wcielającego się w jedną z głównych ról Macieja Stuhra. W "Pokłosiu" Stuhr gra pochodzącego z niewielkiej miejscowości mężczyznę, który wraz z bratem odkrywa przerażającą prawdę o tym, że w czasie wojny jego sąsiedzi wymordowali Żydów, współmieszkańców wioski. Za wszelką cenę próbuje ocalić pamięć o ofiarach. Jednak musi się przy tym zmierzyć z potężnym murem antysemityzmu i agresji tych, którzy nie chcą, by zbrodnia sprzed lat wyszła na jaw.
Agresja wylała się na aktora również po premierze filmu. Na internetowych forach Macieja Stuhra obrzucano przeróżnymi obelgami - nazywano zdrajcą Polski i narodu polskiego, "polakożercą" lub "pejsiastym Żydem". Aktor odniósł się do tej nagonki we wpisie na portalu społecznościowym.
Jako że z powodu udziału w filmie "Pokłosie" przestałem być uważany za Polaka w niektórych kręgach, zasiadłem sobie dziś wieczorem przed telewizorem, żeby zobaczyć prawdziwych Polaków. Niestety, nie pogłębiłem specjalnie swojej wiedzy na ten temat, gdyż wszyscy mieli zamaskowane twarze... - napisał.
W wywiadzie dla radia TOK FM aktor dodał, że taka reakcja części społeczeństwa na film w pewnym sensie go nie zaskoczyła.
Od kiedy scenariusz był znany, było wiadomo, że "Pokłosie" spowoduje ferment. (...) Z drugiej strony dla mnie to jest sytuacja nowa. Do tej pory raczej czułem się lubiany przez moich widzów, nawet przez internautów. Większość zbierała cięgi, a ja jakoś wychodziłem obronną ręką. Najwyraźniej ten czas się skończył. Ale mam nadzieję, że ci widzowie, na których mi szczególnie zależy, będą chodzić na moje rzeczy również zachęceni rolami w "Pokłosiu" czy "Obławie". A może zwłaszcza nimi. Tak na to patrzę - mówił aktor.
Na "Pokłosiu" nie skończyły się kontrowersje wokół Macieja Stuhra. Dwa lata później szerokim echem odbił się rozwód aktora z pierwszą żoną, Samantą. Znów rozpętała się nagonka w prasie brukowej i na internetowych forach. Ale ani aktor, ani jego była żona nie zamierzali biernie zbierać ciosów. W 2014 byli małżonkowie pozwali 24 wydawców prasy kolorowej i serwisów internetowych o show-biznesie za nieprawdziwe publikacje naruszające ich prywatność. Wygrali m.in. z wydawcami serwisów Pudelek.pl i Fakt24, a odszkodowanie w wysokości 100 tys. zł przekazali na rzecz Łódzkiego Hospicjum dla Dzieci. Rok później, w 2015 roku Maciej Stuhr poślubił Katarzynę Błażejewską. Para doczekała się syna Tadeusza.
Maciej Stuhr nie boi się głośno wyrażać swoich poglądów. Wydaje się nawet, że igranie z opinią publiczną i podsycanie społecznych podziałów wśród Polaków sprawia mu pewien rodzaj przyjemności. Wystarczy wspomnieć galę rozdania Orłów, nazywanych polskimi Oscarami, podczas której Maciej Stuhr pojawił się jako gość honorowy. Aktor wręczał statuetkę w kategorii Najlepsza aktorka drugoplanowa. Podczas swojej zapowiedzi zażartował ze wszystkich gorących tematów politycznych, jakimi żyła wówczas opinia publiczna. Pojawiły się więc takie hasła, jak "gorszy sort", "wyklęci", "Wałęsa" i wreszcie "miało być poważnie, a państwo mają tu polew". Żarty z katastrofy Smoleńskiej wywołały oburzenie prawicowych mediów. TVP poświęciło im nawet czas w głównym wydaniu "Wiadomości".
Z perspektywy lat Maciej Stuhr przyznaje, że to było szaleństwo:
W pewnym sensie wyjście przed publiczność i zażartowanie na temat pewnej marki rosyjskich samolotów było szaleństwem z mojej strony. Natomiast nie nazwałbym się człowiekiem szalonym, raczej niepokornym - powiedział w rozmowie z Plejadą.
W tej samej rozmowie aktor dodał także, że angażowanie się w politykę i kontrowersyjne tematy społeczne są przejawami jego buntowniczej natury:
Z jednej strony słyszę, że jestem grzeczny, a z drugiej, jak sam pan zauważył, wzbudzam emocje swoimi wypowiedziami. Może po prostu znudził mi się wizerunek grzecznego faceta, za którego wszyscy mnie mieli i ta moja działalność facebookowo-publicystyczna jest pewnym odreagowaniem? Bo ja w sumie lubię być niegrzeczny, ale w takim niekonwencjonalnym sensie - przekonywał Maciej Stuhr.
Aktor wśród wielu jest postacią kontrowersyjną, ale ma też rzeszę fanów, którzy cenią go za talent aktorski i działalność charytatywną. Choć angażuje się w wiele ważnych kwestii, takich jak prawa osób LGBT+, uchodźców, a także tematy społeczne - został nawet dawcą szpiku kostnego - pozostał skromny. Kiedy zostając dawcą szpiku, uratował pewnej dziewczynce życie, studził medialne zachwyty, tłumacząc:
Dla mnie to wielkie wydarzenie. Ale czy to takie heroiczne zgodzić się na kilka zastrzyków, a potem pójść do szpitala na parę godzin? Mnie to w pewnym sensie nawet mniej kosztowało, niż ta dzisiejsza podróż do Gdańska i zagranie dwóch półtoragodzinnych recitali, i to w dzień po prowadzeniu ceremonii wręczania Orłów. Jeśli chodzi o stres, nerwy i wysiłek to dużo bardziej wyczerpujące. Ale tak naprawdę znaczenie ma tylko tamto wydarzenie. Jeżeli gwiazdorstwo ma mieć jakiś głębszy sens, to tylko wtedy, kiedy słyszę, że po mojej wizycie w telewizyjnym programie, w którym opowiadałem o przeszczepie, na drugi dzień zgłosiło się tysiąc nowych dawców. Dla mnie to namacalny skutek gwiazdorstwa. Tego, że mam jakiś wpływ na ludzi, w tym jest ukryty głębszy sens. O wiele prawdziwszy niż pokazywanie się na czerwonych dywanach - wyznał Maciej Stuhr w wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego".