Maciej Dowbor aktywnie prowadzi media społecznościowe, na których przeważają humorystyczne nagrania. Razem z żoną Joanną Koroniewską prezenter szybko zdobył sympatię rzeszy internautów, którzy cenią sobie szczerość i naturalność pary. Tym razem jednak prowadzący "Dzień dobry TVN" zabrał swoich fanów do Londynu. Wycieczka ta jednak nie zapisze się w jego pamięci pozytywnie.
Kiedy małżonka Dowbora zapytała go, jak podoba mu się pobyt w Anglii, ten nie mógł odpędzić się od negatywnych podsumowań. Prezenter narzekał m.in. na zatłoczone przez turystów ulice i koszmarną pogodę. Następnie 46-latek zaczął wyliczać, które z atrakcji wyjątkowo go zawiodły. Według niego, Big Ben się spóźniał, zaś w parku jego oczom ukazały się "przerośnięte łabędzie na sterydach". To jednak nie wszystko. Mąż Koroniewskiej zdradził, że był świadkiem kradzieży. Czym prędzej musiał ruszyć na ratunek Włoszce, kiedy "obrabował ją Ninja na e-bike'u (rowerze elektrycznym - przyp.red)".
Prawdziwy dramat rozegrał się jednak, kiedy Dowbor zgłodniał. Wówczas za angielskie śniadanie, które niemal stawało mu w gardle, musiał zapłać 100 złotych. "Paragony grozy za ohydne żarcie" - rozgoryczony podpisał zdjęcie, na którym widzimy posiłek, z którego nie był zadowolony.
Okazało się, że rozczarowanie Dowbora nie minęło nawet wtedy, gdy wracał do Polski. Przelot trwał... 16 godzin, co było spowodowane tym, że musiał przesiąść się w Gdańsku i dopiero stamtąd ruszyć do Warszawy. Jak twierdzi, bilety w sumie wyniosły go tyle, ile zapłaciłby za podróż do Stanów Zjednoczonych. Wszystko przez to, że sam pomylił daty. Na tym jednak jego uwagi się nie kończą. Tak zwaną wisienką na torcie był... kiepski internet. - Zapomniałem dodać, że w Londynie jest tragiczny zasięg w telefonie, a 5g to chyba nigdy nie łapie - podsumował w rozmowie z Koroniewską.