Czas świątecznych jarmarków w pełni. Bardzo się u nas zadomowiły i przyjęły. Lubimy tą atmosferę bożonarodzeniowych ozdób, smak i zapach grzańca, pierniczki i wszystkie inne cuda świata. To jednak także czas żniw dla wszelkiej maści sprzedawców, którzy nęcą klientów towarami po bardzo zawyżonych cenach. Na warszawskim jarmarku świątecznym wszystkich w tej kwestii pobiła Magda Gessler i jej U Fukiera. Byłem, zakupiłem, spróbowałem i nie mogłem uwierzyć.
Stoisko Magdy Gessler na warszawskim jarmarku nie odróżnia się od wielu innych gastronomicznych budek, które tam się pootwierały. Gdy w końcu trafiłem do przybytku królowej TVN-u, w oczy od razu rzucił mi się cennik - po polsku i po angielsku. Jeden podsmażany pieróg z kapustą i grzybami kosztuje 10 złotych. Oczami wyobraźni widziałem wielkiego jak dłoń pieroga z pysznym nadzieniem. Niestety, to był jeden, przypalony, smutny pierożek, który czuł się niezwykle samotny na tekturowej tacce. Dokupiłem więc mu dwóch kolegów, na dwóch kolejnych tackach. I były to najdroższe pierogi, jakie zjadłem w życiu. Za te trzy zapłaciłem 30 złotych (matematyka, poziom zaawansowany). Magda Gessler wielokrotnie podkreślała, że jeśli ktoś wymaga jakości, to musi za to zapłacić. Więc jak tu z jakością? Pieróg był mdły w smaku, w dodatku tak gorący, że parzył podniebienie. Po jednym odczekałem więc chwilę na dwa kolejne i wciąż zachwytu nie było. Moja babcia Władzia z Opola jest świetna w gotowaniu, a jej pierogi, serniki, czy krokiety okryły się już rodzinną legendą. No i zupełnie subiektywnie muszę stwierdzić, że te od babci Władzi są o wiele lepsze.
No, ale nie samym pierogiem człowiek żyje. W ofercie U Fukiera są inne dania. Zamówiłem więc jeszcze bigos staropolski z mięsem i grzybami na czerwonym winie. Tu muszę przyznać, że smak był powalający. Głęboki, zaskakujący, doskonale wyważony. Nie jestem fanem bigosów, ale ten był pyszny. Tylko co z tego, skoro za małą porcję trzeba zapłacić 25 złotych? To nawet najlepszy bigos stanie człowiekowi w gardle. Co dalej? Pasztecik drobiowy z mięsem za 17 złotych. Tu niestety największa wpadka. Nadzienia w pasztecie sporo, ale jest niemiłosiernie suchy i bez smaku. Takie paszteciki w popularnych dyskontach znajdziemy za trzy lub cztery złote. Ten od Gessler szału nie robi. Spróbowałem także kawy. Małej kawki z mlekiem, z najzwyklejszego ekspresu za 18 złotych. I ta bożonarodzeniowa atmosfera trochę we mnie siadła. Poczułem się nabity w butelkę. Wiedziałem, że u Gessler zapłacę słono, ale spodziewałem się wybornej jakości i solidnych porcji. Niczego takiego nie dostałem.
PRZECZYTAJ WIĘCEJ: Tyle Magda Gessler woła za uszka. Cena z kosmosu?
Na koniec tej niezbyt satysfakcjonującej wizyty w budce U Fukiera przemiły pan z obsługi zaproponował mi barszcz czerwony z sugestią, że "czerwonego barszczyku to już musi pan spróbować". Podziękowałem. Chciałbym podkreślić, że ja bardzo lubię Magdę Gessler. Uwielbiam jej osobowość, charyzmę, talenty, to prawdziwa kreatorka, wizjonerka i "królowa życia". Tylko mam zastrzeżenia, do tego jak traktuje swoich klientów. W "Kuchennych rewolucjach" daje ogromne porcje i z czułością ich karmi, stawiając na najwyższą jakość. Na świątecznym jarmarku, niczym dickensowski Scrooge zabija atmosferę.