Te słowa prof. Jerzego Bralczyka wywołały prawdziwą burzę. Językoznawca w programie "100 pytań do" stwierdził, że nie pasuje mu określenie o "adopcji zwierząt". Przyznał również, że nie jest zwolennikiem mówienia o "umieraniu" psa czy kota. - Jestem starym człowiekiem i preferuję te tradycyjne formuły i sposób myślenia. Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies umarł, będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety zdechł - przekonywał profesor.
Bralczyk nie spodziewał się chyba, z jakim sprzeciwem spotka się jego stanowisko. Językoznawca, poproszony o komentarz przez redakcję Onetu, zareagował zdziwieniem. Przyznał też, że nie śledzi internetowej awantury. - Obrazili się na mnie psiarze? - zapytał. Prof. Bralczyk dodał także, że w jego opinii "zdychanie" samo w sobie nie jest negatywne. - Jeżeli ktoś nie lubi słowa "zdychanie", to ja bym sugerował używanie takich jak "odszedł", "nie ma go". Jednak umieranie wolałbym zarezerwować dla człowieka, tak samo jak adopcję - podsumował. W późniejszej rozmowie z Pudelkiem językoznawca nie był szczególnie skory do rozmowy. Przyznał, że jest już zmęczony zaistniałą sytuacją.
Mam tego dosyć. Już tak się to teraz rozgęściło strasznie, czy zagęściło raczej. Jestem już zmęczony tym wszystkim...
- przekazał dziennikarzowi portalu, dodając, że prosi o telefon w innym terminie.
Słowa językoznawcy oburzyły dziesiątki osób. Wśród nich znaleźli się także dziennikarze Gazeta.pl, którzy postanowili odpowiedzieć profesorowi. "Zwierzęta jak najbardziej umierają. Nie zdychają, jak chciałby profesor. I zostawiają po sobie żałobę, ból i pustkę. I to jak najbardziej jest ludzkie" - przekazali w opublikowanym oświadczeniu. Oprócz tego zdecydowali się podzielić także własnymi historiami dotyczącymi ukochanych zwierzaków. Więcej na ten temat przeczytasz w tym artykule.