Urlop Adrianny Biedrzyńskiej z córką Michaliną w Ameryce dobiegł właśnie końca. Aktorkom nie jest jednak dane wrócić spokojnie do kraju. Ich samolot powrotny do kraju został odwołany przez burzę i zmuszone są spędzić dodatkową dobę w Miami. Pokój w hotelu, który dostały w ramach rekompensaty, niestety nie spełnił ich oczekiwań. Gdy po długim oczekiwaniu udało się im w końcu do niego dostać, zaczęły nagrywać na Instagramie serię rozemocjonowanych filmików. Żądają odszkodowania, wymieniając wszystkie niedogodności, z którymi muszą się teraz zmierzyć. A miało być tak pięknie.
Cierpliwość nie jest mocną stroną Adrianny Biedrzyńskiej i Michaliny Robakiewicz. Choć sytuacja na lotnisku była dla wszystkich niespodziewana i można się spodziewać, że wielu turystów tak jak one, znalazło się w podobnej sytuacji, panie zaskoczył czas oczekiwania na transport do hotelu czy później zakwaterowanie w nim. "Najpierw czekaliśmy pięć lat na autokar, teraz czekamy pięć lat na hotel. Mamy już swoją ekipkę, no bo wiecie, samolot pełen Polaków, jest strasznie śmiesznie, hejo przygodo" - ironizowała Michalina, którą publiczność może kojarzyć z "Klanu" i "Na Wspólnej". Aktorka nie wzięła jednak pod uwagę, że burza, przez którą odwołano samolot, jest niczyją winą. W czas oczekiwania na rozwiązanie sytuacji wliczyła też oczekiwanie na samolot, gdy nie było jeszcze wiadomo, że nie wyruszy w drogę.
Organizacja jest tragiczna, wszyscy są potwornie zmęczeni po siedmiu godzinach czekania. Ja sobie poradzę, ale są też ludzie starsi i ludzie z malutkimi dziećmi, a teraz zaczęła się zabawa z listą pokoi, na której nie wszyscy są i zamieszanie jest spore. Transport jutro na lotnisko mamy zapewnić sobie sami - narzekała na Instagramie Michalina Robakiewicz.
Po zakwaterowaniu się w pokoju do głosu doszła też Adrianna Biedrzyńska. Okazuje się, że warunki hotelowe mocno zaskoczyły gwiazdę "Barw szczęścia". Aktorce i jej córce towarzyszyła znajoma prawniczka i właśnie nią postanowiła postraszyć polskie linie lotnicze. "Panie Lot, ja nie popuszczę... Mam nadzieję, że pan Lot odezwie się do nas. W takich warunkach się mieszkać nie da" - stwierdziła Adrianna Biedrzyńska. "Zrobię aferę, żądam odszkodowania. Ja w takich warunkach nie będę mieszkać" - grzmiała niezadowolona i oburzona.
Dostaliśmy grzyba w pokojach. Śmierdzące pokoje, ohydne, nieotwierające się okna. Jesteśmy na jakimś zadupiu w Miami Beach, w życiu bym tutaj nie weszła do tego hotelu. Jutro okazuje się, że nie mamy transportu na lotnisko do Miami, a to jest kilkadziesiąt kilometrów i kilkaset dolarów. O 11:00 mamy opuścić pokoje, a lot o 20:00 - żaliła się.