Ewa Demarczyk odeszła 14 sierpnia 2020 roku. Spoczęła w Alei Zasłużonych na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Ta niespodziewana śmierć była ciosem dla wielbicieli twórczości "Czarnego Anioła", a przede wszystkim dla jej wieloletniego partnera, Pawła Rynkiewicza. Artystka zmarła kilka tygodni przed ich planowanym ślubem. A skoro do zaślubin nie doszło, mężczyzna nie jest uprawniony, by podejmować wiążące decyzje związane z pośmiertnym upamiętnieniem jego ukochanej. W tej chwili jej grób nie prezentuje się okazale – leży tam płyta tymczasowa. Rynkiewicz chciałby to zmienić, ale póki co ma związane ręce.
Artystka nie sporządziła testamentu, dlatego jej spadkobierczynią została siostra. Pani Lucyna zainicjowała już podobno zbiórkę pieniędzy na monumentalny nagrobek. Projekt pomnika rozsierdził fanów gwiazdy, którzy nazwali go "wielką pigułą". Pan Paweł dał upust swojemu rozgoryczeniu publikując na Facebooku emocjonalny wpis:
Według prawa stałem się osobą obcą, której odebrano szansę uhonorowania bliskiego, przez wiele lat kochanego człowieka – ubolewa.
W dalszej części wpisu zaznaczył, że nie ma nic wspólnego z ogłoszoną zbiórką i, według jego wiedzy, przeciwna temu byłaby sama Ewa:
To byłoby dla niej zawstydzające.
Partner gwiazdy potwierdza, że grono ich przyjaciół i znajomych solidarnie skrytykowało projekt pomnika.
Tylko ktoś kto nie znał prawdziwej Ewy mógł taki projekt wymyślić i zaakceptować. Ewa zawsze żyła skromnie i nie uznawała megalomanii. Jej siostra nie miała z nią kontaktu przez co najmniej ostatnich 30 lat jej życia, co za tym idzie można by przypuszczać, że pani Lucyna mało przez ten czas o wrażliwości swojej siostry wiedziała – napisał.
Rynkiewicz stwierdził, że Ewę należałoby upamiętnić w sposób szlachetny, ale i skromny, zamiast zaspokajać "wielkościowe ambicje rodziny". Wierni fani artystki zgodnie przyznali mu rację.
Pozostaje mieć nadzieję, że spadkobierczyni Demarczyk weźmie pod uwagę ich apele.