Monika Banasiak znana jest przede wszystkim jako była żona słynnego gangstera "Słowika" - Andrzeja Banasiaka, jednego z przywódców gangu pruszkowskiego. Kobieta odsiedziała swoje w więzieniu, a teraz wróciła do wyuczonego zawodu. Obecnie w roli pielęgniarki walczy na pierwszej linii frontu z koronawirusem.
W rozmowie z "Super Expressem" zdradziła, jak wygląda jej codzienność. Jak przyznała, praca, którą obecnie wykonuje, wymaga od niej niezwykłej siły i determinacji:
Jest trudno i sytuacja wymaga od medyków niewątpliwie szeroko rozumianych umiejętności, ale również ogromnej siły woli. Dokładnie tak jakbyśmy byli na pierwszej linii frontu.
Kobieta dodała, że wciąż wiele nie wiadomo na temat samej natury wirusa. Bywają dni ciężkie zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Zauważyła, że pracownicy medyczni posiadający rodzinę muszą być szczególnie ostrożni, aby nie przenieść wirusa do domu.
Przez cały czas jest ciężko psychicznie i fizycznie. Ludzie, którzy mają rodziny, muszą wrócić do domu. Bardzo często nie wracają, żeby chronić bliskich przed zakażeniem. To ogromny wysiłek.
Banasiak zwróciła uwagę na problem niskich zarobków, z jakimi zmaga się polska służba zdrowia. Jak przyznała, pielęgniarki pracują nierzadko potrójnie, a nawet poczwórnie, żeby zarobić na chleb:
To jest niemoralne, żeby ludzie za tak ciężką pracę mieli tak niskie wynagrodzenie. Dlatego pielęgniarki pracują na trzech, czterech etatach, bo pieniędzy jest za mało. Ja pracuję w trzech miejscach, na jednym etacie i dwóch umowach zleceniach.
Dodała, że przez intensywny tryb życia zawodowego nie ma czasu na życie prywatne. Pracuje nawet w w weekendy.
Nie mam życia prywatnego, moje soboty i niedziele to 24 i 48 godzin pracy, natomiast w dni wolne chodzę do innych miejsc na umowę zlecenie, gdzie pracuję 14 godzin. Przychodzę do domu spać, przeprać rzeczy i idę na kolejny dyżur. Daję radę, jestem zdrowa i silna.
Imponuje wam przebranżowienie "Słowikowej"?