Za nami tegoroczna Eurowizja, która dla fanów konkursu była prawdziwym rollercoasterem emocji. Kontrowersje rozpoczęły się już od wyboru Blanki podczas preselekcji i ogromnej krytyki, która spadła na nią za występ na żywo w TVP. Po generalnych próbach szanse Polski zaczęły wzrastać w notowaniach bukmacherów, a wraz z nimi nadzieje Polaków. Ogromnym zaskoczeniem okazał się drugi półfinał, po którym Blankę chwalono za ogrom włożonej pracy, a także o niebo lepsze niż wcześniej wykonanie piosenki "Solo", którą reprezentowała nasz kraj. Artur Orzech w rozmowie z Onetem studzi jednak emocje. Ekspert stwierdził bowiem, że na jakość występów na eurowizyjnej scenie w bardzo dużym stopniu wpływają dograne chórki.
Artur Orzech, o którym śmiało można powiedzieć, że na Eurowizji zjadł zęby, nie jest zachwycony zmianami, które zaczęli wprowadzać organizatorzy konkursu. Fakt, że podczas występów na żywo reprezentanci mogą korzystać z nagranych wcześniej chórków, dziennikarz nazwał "przesadą". Orzecha nie przekonują także tłumaczenia, że takie rozwiązanie działa na korzyść widowiska, bo dzięki temu można szybciej przygotować scenę. "Według mnie dążenie do przerostu ukłonów w stronę widowiska telewizyjnego nad sztuką muzyczną jest niedopuszczalne". Eurowizyjny ekspert uważa także, że chórek może wpłynąć na to, jak ostatecznie odbierany jest utwór.
Jestem tym mocno zbulwersowany. Podczas tegorocznego finału zdarzało się, że na scenie stała trójka chórzystów, a słyszeliśmy osiem głosów. Moim zdaniem to skandal - mówi Onetowi.
Artur Orzech podkreśla także, że z tego powodu nie jest w stanie ocenić, czy Blanka rzeczywiście zrobiła postęp od czasu preselekcji. "Być może jakiś [postęp - red.] jest, ale właśnie przez te zmiany eurowizyjne, dzięki którym główny wokal może być chroniony przez nagrane na taśmę inne głosy, w tym głos głównej wokalistki czy wokalisty, trudno to stwierdzić. Kiedy głos przepuszcza się przez odpowiednie systemy wyrównujące dźwięk, niewątpliwie stanowi to wsparcie dla głównego wokalu" - dodał. Dziennikarz podsumował, że jego zdaniem technologia na Eurowizję wkroczyła zbyt mocno.
O tym, kto awansuje z półfinałów, podczas tegorocznej Eurowizji pierwszy raz decydowali wyłącznie widzowie. W sieci pojawiła się cała masa głosów, że w finale głosy jury również nie powinny być brane pod uwagę. Zwłaszcza że w tym roku fani zadecydowali, iż reprezentant Finlandii, a nie wokalistka ze Szwecji, która ostatecznie wygrała, bardziej zasługiwał na zwycięstwo. Artur Orzech nie popiera jednak tego stanowiska. Zdaniem dziennikarza poleganie wyłącznie na ocenie widzów w półfinałach miało służyć zwiększeniu oglądalność na finałowym konkursie. "Jestem zdecydowanym przeciwnikiem osadzania kryterium Eurowizji wyłącznie w głosach telewidzów, bo są ich miliony, a nie wszyscy to profesjonaliści. Czasami ci, którzy idą pod prąd, mają więcej do powiedzenia od tych, którzy idą z prądem" - stwierdził.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!