Początek czwartej edycji "Top Chefa", mówiąc oględnie, nie zachwycił, a konkretnie kucharze. Oczywiście pod warunkiem, że siedząc przed telewizorem, bez możliwości degustowania potraw, możemy oceniać ich kwalifikacje. A przecież zadanie, jakie mieli do wykonania w pierwszym odcinku nie było trudne, sytuowało się znacznie poniżej poziomu, na którym zwykle widzieliśmy uczestników "Top Chefa" w akcji. Mieli przygotować danie z... jajkiem w roli głównej.
Rozpieszczony poprzednimi edycjami programu, gdzie popisy kucharzy były równie wirtuozerskie, co solistów w filharmonii, ostrzyłem sobie zęby na nie lada wizualną ucztę. Wojciech Modest Amaro podzielił wszystkich na dwie grupy. Podzielił też jajko: jedna z grup miała do dyspozycji tylko białko, druga tylko żółtko. I 40 minut na przygotowanie dania.
Chaos, nerwy, kiepska organizacja pracy, chwilami panika. Znamy to z każdego z wcześniejszych odcinków i wiemy, że tak być musi. Na końcu i tak zapanuje spokój, to znaczy nad wszystkim zapanuje Amaro. Nerwowość w pierwszym odcinku jest jednak inna, bo pierwsze danie jest jak wizytówka, musi być ekstra, nikt nie chce zrobić złego pierwszego wrażenia.
Najpierw zrób to, co masz sprawdzone. Nie eksperymentuj z pierwszym daniem - radziła jednej z uczestniczek Ewa Wachowicz .
Dość rzec, że niemal nikt z pierwszej, "białkowej" grupy, nie ustrzegł się błędów. W dogrywce wylądowała Dorota Kaczmarek. Zrobiła danie z białkiem bez białka. Gorszego błędu nie można było popełnić. Dorota już żegnała się z programem. Był płacz, łzy i przekonanie, że to już koniec. Tymczasem trafiła do dogrywki i nikt nie miał wątpliwości, że słusznie.
<< TAK BYŁO W PIERWSZYM ODCINKU >>
Screen z Facebook.com/Dorota KaczmarekZachwycony kucharzami nie był nawet Amaro, ale miał dla nich radę.
Im szybciej pozbędziecie się tremy wynikającej z prestiżu programu, kamer, tym lepiej dla was.
Pierwsze zderzenie z lokomotywą za wami, trzeba się wziąć do gotowania - dodał Maciej Nowak .
Po miażdżącej recenzji jej dania, do którego nie dodała podstawowego składnika, Dorota odzyskała animusz.
Pokażę dzieciom, że nie jestem mazgajem, jestem silna i będę walczyć - zapowiedziała.
Druga, "żółtkowa" grupa, również nie popisała się inwencją. Spora jej część poszła drogą automatycznego skojarzenia: mamy żółtko, to zrobimy sos holenderski. Wśród tej ekipy był Jacek Majcherek. Teraz jest szefem kuchni w jednej z sopockich restauracji, wcześniej terminował w kopenhaskiej Nomie, najlepszej restauracji świata, szkolił się też w jednej z restauracji samego Gordona Ramsaya. Jeżeli komuś kibicowałem, to właśnie jemu. Z takimi referencjami oczekiwałem petard.
Udało ci się zniszczyć smak każdego z produktów, które tu położyłeś. Żaden z nich nie smakuje niczym - ocena Amaro była jak petarda, która wybucha w ręku. To opinia, jaka Kaczmarek otrzymał po zaprezentowaniu makaronu z cukinią i jarmużem.Screen z Facebook.com/Jacek Majcherek
To wystarczyło, żeby wraz z Rafałem Niewiarowskim, drugim "makaroniarzem" (tak ich nazwał Amaro), stanęli do "raportu".
Rafał, ty parę więcej nut smakowych wniosłeś, szpinak był doprawiony, ale się nie udało. Jacku, twój makaron okazał się totalną klapą, mamałyga, nic tam mi nie smakowało. Więc dostaniesz szansę, bo wiem, ile jesteś wart i w dogrywce spotkasz się z Dorotą - zapowiedział Amaro.
Dorota, szefowa kuchni na jednym z pływających po Bałtyku statków i Jacek, zdobywający doświadczenie u najlepszych. Zadanie, z jakim mieli sobie poradzić nazywało się... kotlet mielony.
Wiedziałam że to jest to, co będę robić - entuzjazmowała się Dorota.
Więcej umiaru w jego okazywaniu okazał Jacek.
Czy to jest na poziomie Top Chefa? Nie sądzę.
Być może nie oglądał poprzednich edycji programu, gdzie pozornie najprostsze potrawy okazywały się najbardziej podstępne.
Dorota postawiła na zwykły, klasyczny kotlet. Jacek poszedł w kuchnię śródziemnomorską. Efekt? Wizualnie danie Jacka zwalało z nóg.
Jacka talerz kolorowy, piękny, mój tradycyjny - mówiła (z zazdrością?) Dorota.
To, co zrobiła Dorota było dla mnie niewystarczające - Jacek też chyba wolał swój talerz.
Dorota podała mielony z surówką z kapusty i frytkami z buraków czerwonych. Jacek pulpety wołowe z amarantusem, sosem pomidorowym i ziemniakami.
Je się oczami, jak zobaczą, jak to wygląda, będą pamiętać nie smak, a wygląd - Jacek wciąż był pewny swego.
Poległ na smaku.
Jest tu paradoks gastronomiczny. Coś jest eleganckiego, z prezentacją gastronomiczną, ale przebija to coś, co cudownie smakuje, ale za to jest nie do końca zawodowo zaprezentowane - Nowak najlepiej podsumował to, co zobaczyli i skonsumowali jurorzy.
Werdykt? Jednomyślny. W sumie słuszny, bo jedzenie najpierw ma smakować, a dopiero potem wyglądać... Odpadł Jacek. Pomylił się fatalnie co do jurorów. Zapamiętali rewelacyjny smak kotletów Doroty i taki sobie pulpetów Jacka.
Musisz ten potencjał, który posiadłeś przez lata, jakoś wykorzystać, a teraz poproszę cię o spakowanie noży i opuszczenie programu - zakończył Amaro rytualną formułką.
Kucharze, którzy nie są w stanie poradzić sobie z najprostszymi składnikami (jajko, mielone mięso). Potencjalny gwiazdor programu, z doświadczeniem, za jakie pozostali być może daliby się pokroić na plasterki, odpada już w pierwszym odcinku... co jest grane? Sięgam pamięcią wstecz i przypominam sobie, że początki poprzedniej edycji też nie były łatwe dla kucharzy, a co za tym idzie, dla widzów również. Wystarczy jednak przypomnieć sobie porywający finał , żeby nie tracić otuchy. "Top Chef" to program, który z wolna się rozpędza i doprawdy, trudno po pierwszym odcinku wyrokować, co kucharze jeszcze pokażą na talerzach.
I jeszcze jedno: Amaro umie zmotywować kucharzy, żeby wycisnęli z siebie wszystko, co mają najlepszego. Oczywiście tylko z tych, którym starczy sił, żeby podołać wyzwaniom. Niemniej chcę wierzyć, że parada rozczarowań, jakich dostarczył pierwszy odcinek, wiązała się ze stresem uczestników. Bo w takie rzeczy, że w pierwszym odcinku z powodu braku umiejętności odpada ktoś, kto się szkolił w restauracji Ramsaya, nie wierzę ani przez chwilę.
Screen z PolsatJacek Zalewski