Z jednej strony mieliśmy równo, niezmiennie na wysokim poziomie i z minimalną liczbą pomyłek tańczącą Anię Wyszkoni w asyście Jana Klimenta. Z drugiej - mniej opanowaną, falującą i potrafiącą nieokiełznaną energią przykryć niedostatki warsztatowe Agnieszkę Sienkiewicz, którą opiekował się Stefano Terrazzino. W starciu perfekcji z temperamentem zwyciężył temperament. W finale drugiej edycji jurorzy: Iwona Pavlović, Michał Malitowski, Andrzej Grabowski i Beata Tyszkiewicz byli jedynie "ciałem doradczym". Zwycięzców wytypowali widzowie w głosowaniu SMS-owym. Sienkiewicz i Terrazzino byli kompletnie zaskoczeni wynikiem.
To przecież tylko zabawa
Patrząc, jak tańczą Anna Wyszkoni i Jan Kliment można było dojść do przekonania, że to murowani faworyci. Wyszkoni na parkiecie czuła się tak, jakby to było jej środowisko naturalne. Nawet nie można powiedzieć, że w trakcie programu robiła jakieś znaczące postępy, ponieważ już od początku prezentowała bardzo wysoki poziom. Tego poziomu nie trzymała za to Agnieszka Sienkiewicz, która dostawała raz lepsze, raz gorsze noty. A mimo to zwyciężyła. Werdykt był stronniczy? Widzowie się nie znają, lub co gorsza, okazali się niesprawiedliwi?
Po pierwsze, musimy pamiętać, że to zabawa, a nie profesjonalny turniej taneczny. To między innymi dlatego w jury mamy takich amatorów, jak Andrzej Grabowski i Beata Tyszkiewicz. Mają oni pełne prawo głosować według własnego upodobania nawet, jeżeli nie znają figur, które oceniają. Po drugie, widzowie (spośród których większość zapewne ma o tańcu nie większe pojęcie od Grabowskiego i Tyszkiewicz) mają takie samo prawo głosować na ulubieńców bez względu na to, jak tańczą. To jest wpisane w formułę programu. Teoretycznie show może wygrać najgorsza z par i to będzie ok. Bo chodzi o zabawę. Naturalnie, im lepiej pary tańczą, tym zabawa jest lepsza.
Można zaryzykować twierdzenie, że Agnieszka Sienkiewicz wygrała, bo była sympatyczna, seksowna, uśmiechała się, oczywiście świetnie tańczyła, ale do tego popełniała błędy, które można było jej wybaczyć. Ania Wyszkoni, pomimo niewątpliwego uroku osobistego, była w swojej chłodnej perfekcji w jakiś sposób niedostępna, stwarzała dystans. Wynik, owszem, może zaskakiwać, a nawet powinien, żeby zabawa była ciekawsza, ale tylko w tej mierze, w jakiej wynika to z zabawy, a nie dlatego, że coś było nie w porządku.
Poza tym, już z poprzedniej edycji wiemy, że można nie być faworytem i wygrać . Niezbadane są sympatie widzów...
AkpaWysoki poziom show
Taniec to jedna z tych "nieśmiertelnych" rozrywek, która w telewizji chyba nigdy nie straci na popularności. Wbrew obiegowej opinii o niskiej jakości telewizyjnej rozrywki, akurat to show wymaga od uczestników talentu i ciężkiej pracy. Żeby show było widowiskowe, a Kryształowa Kula w zasięgu ręki, tancerze naprawdę muszą się przyłożyć. I najwyraźniej przykładają coraz bardziej, bo show jest coraz bardziej widowiskowe, a poziom coraz wyższy. Potwierdzali to zresztą sami jurorzy.
Pięć punktów w tej edycji nie znaczy to samo, co w poprzedniej - mówiła w jednym z odcinków Iwona Pavlović.
Rzeczywiście, chociaż wspaniale tańczące w poprzedniej edycji Joanna Moro i Aneta Zając pozostawiły po sobie niezatarte wrażenie, to z tej edycji bez wątpienia zapamiętamy obie finalistki: Annę Wyszkoni i Agnieszkę Sienkiewicz.
Obie były objawieniem tej edycji programu. Agnieszkę Sienkiewicz zapamiętamy tyleż ze świetnego zachowania na parkiecie, co z seksownych kreacji. Aktorka względnie gładko doszła do finału, zyskując po drodze uznanie i sympatię i jurorów, i widzów.
mat. prasoweKogo zapamiętamy?
Anna Wyszkoni, perfekcyjnie prowadzona przez Jana Klimenta, od początku szybowała jak strzała, regularnie zgarniając najwyższe noty. W dodatku, a nie jest to regułą, lubili ją widzowie, mający dzięki swoim głosom potężną moc odwracania werdyktu jurorów. Tancerze regularnie się o tym przekonywali - jedni boleśnie, inni wręcz przeciwnie.
Do tych drugich należał na pewno Michał "Misiek" Koterski, który szybko stał się kimś w rodzaju "maskotki" programu. Tańczył fatalnie i nie był w stanie poczynić nawet najmniejszych postępów, choć jego trenerką była Janja Lesar, która w poprzedniej edycji Dawida Kwiatkowskiego doprowadziła aż do półfinału. Para niemal w każdym odcinku po głosowaniu jurorów zajmowała ostatnie miejsce, a i tak przechodziła dalej, bo widzowie chcieli oglądać nieporadnego tancerza.
Z dużym wdziękiem zatańczyłeś po prostu tragicznie - podsumował jeden z jego tańców Michał Malitowski i to chyba wyjaśnia tajemnicę długiego powodzenia Koterskiego w programie.Screen z Polsat
W pewien przewrotny sposób show miało pedagogiczny charakter przynajmniej dla jednej z uczestniczek. Niemal na naszych oczach "Bożenka z Klanu" dorosła i przemieniła się w kogoś, kim tak naprawdę zawsze była, choć może nie w masowej świadomości: w Agnieszkę Kaczorowską, piekielnie seksowną aktorkę. Gdyby wcześniej zapracowała sobie na taki wizerunek, być może Polska nie przeżywałaby z wypiekami na twarzy utraty dziewictwa przez serialową Bożenkę. Tak czy owak, po jej występie w "Tańcu..." chyba ostatecznie rozstała się z prześladującym ją od lat wizerunkiem.
Początkowo wydawało się, że występ Jaśka Meli w tym show będzie miał w sobie coś z heroizmu. Gwiazda, bo już można tak o nim mówić, wyraźnie zapowiedział, że nie życzy sobie taryfy ulgowej i chce być oceniani tak, jak pozostali uczestnicy. I rzeczywiście tak było, niepełnosprawność nie była przeszkodą i Mela odpadł dopiero w połowie edycji.
Interesująco zaprezentował się Artur Dziurman w mocno egzotycznej dla siebie dyscyplinie artystycznej, jaką jest taniec. Aktor, ze swoją posępną twarzą mrocznego uwodziciela miał ze wszech miar warunki, żeby siać wśród płci pięknej niebywałe spustoszenie, i do pewnego stopnia rzeczywiście to robił. Kiedy odpadł, show straciło jednego z najbardziej wyrazistych uczestników.
Jacek Zalewski