Maryla Rodowicz udzieliła dla najnowszej "Gali" obszernego wywiadu, w którym podsumowuje całą swoją karierę - pochwaliła się więc swoimi sukcesami, ale także pożaliła się na gorsze czasy. Za spadek popularności w latach 90. winą obarczyła rozgłośnie radiowe.
Pierwsza połowa lat 90. była dla mnie bardzo niekorzystna. Pojawiły się nowe media, nowe, prywatne rozgłośnie radiowe i nikt nie chciał grać mojej muzyki - mówiła w "Gali". -W tej branży, niezależnie od czasu czy przewrotów politycznych, każdą płytą trzeba udowodniać, że ciągle jest się dobrym.
Początek lat 90. to także początek wolnej Polski. Media żywiły niechęć do pierwszej gwiazdy PRL-u. Jednak mąż Rodowicz - Andrzej Dużyński - który wówczas wydawał kolejne płyty piosenkarki, znalazł sposób na radiową ciszę.
Tyle jesteś wart, ile twój ostatni film czy płyta - mówi dalej Rodowicz w tym samym wywiadzie. - Kiedy mąż wydał płytę "Marysia biesiadna", a potem "Złotą Marylę", których nikt nie chciał grać, wykupił czas antenowy w Radiu ZET i w RMF-ie. Oczywiście kosztowało to masę pieniędzy, ale grać musieli, bo było zapłacone.
Tak wygląda wersja Rodowicz. O komentarz poprosiliśmy jednak i drugą stronę - szefa Radia ZET w latach 90. Roberta Kozyrę. Czy mąż Rodowicz płacił Radiu ZET emisję jej utworów?
To bzdura. Mąż Maryli Rodowicz rzeczywiście zabiegał o to, by grać jej piosenki. Proponował pieniądze albo... że kupi radiu komputery. Bardzo mnie tym rozbawił, bo radio było od dawna skomputeryzowane. Nie zgodziłem się na żadną z propozycji. To chwytliwa, ale kompletnie nieprawdziwa anegdota - mówi w rozmowie z Plotek.pl Robert Kozyra.
Jak widać, Rodowicz zapamiętała tę historię nieco inaczej niż Kozyra. Kto Waszym zdaniem jest bliżej prawdy?
karo