Jak zaczęła się kariera 16-letniej "Miss Stodoły", kim był Henio Meloman i jak bawiła się Ewa Frykowska. PRL też miał swoich celebrytów

Całkiem niedawno do przepastnego wora polskich słów, uznanych powszechnie za dość pejoratywne, dołączył także termin "celebryta". To słowo pojawiło się w słowniku wyrazów obcych dopiero w 2009 roku, jednak z celebrytami spotkaliśmy się dużo wcześniej. Nawet w powojennej Polsce możemy odnaleźć osoby, które odpowiadałyby słownikowej definicji tego, kontrowersyjnego dziś, określenia. Zobacz, kogo, w zamierzchłym PRL-u, wyprzedzała jego własna sława, kogo znali wszyscy, choć nie do końca wiadomo dlaczego.
PRL PRL Screen z youtube.com

Henio Meloman

Dziś w Warszawie jest pewnie przynajmniej 10 razy więcej modnych klubów niż 50 lat temu. Jednak internet i media zmniejszają nam nieco liczbę miejsc i ogniskują całą towarzyską śmietankę w oknie naszego komputera. A dawniej wystarczyło wybrać się na miasto, żeby sprawdzić, kto z kim i gdzie. Ten kto bywał, na pewno wiedział, kim jest Henio Meloman.

Zna go każdy. Gdy nikt już nie tańczył, on jeszcze trzymał się na parkiecie. Niezniszczalny - wspomina Edyta Gietka w "Przeglądzie"

Henio Meloman, a właściwie Henryk Kurek, był jedną z barwniejszych postaci stolicy, powszechnie znaną i poważaną, mimo że na swoim koncie nie miał żadnych bardziej znaczących dokonań poza imponującą techniką taneczną. Był gwiazdą każdej potańcówki.

Słynął z tego, że najlepiej ze wszystkich tańczył. W relacjach Polskiej Kroniki Filmowej ze studenckich zabaw zawsze znajdował się na pierwszym planie, chociaż bynajmniej studentem nie był. Nie wiem nawet, czy miał maturę - pisze Cezary Prasek.

Jednak podobnie jak dziś, nie trzeba mieć wykształcenia czy nawet urody, jeżeli ma się szeroko rozumianą charyzmę.

Gdy już Henio jakąś upatrzoną dziewczynę "podtańczył", przekazywał ją w inne ręce, tym razem fundatora, który raczył chętną do zabawy alkoholem. Na końcu łańcuszka był oczywiście skuter lambretta, a czasem nawet volkswagen garbus stojący przed wejściem, który nieraz robił kilka kursów wożąc kolejne dziewczyny na chatę - czytamy w "Złotej młodzieży PRL-u".

Najlepszym przykładem na to, że Henio Meloman faktycznie był swego rodzaju celebrytą, jest fakt, iż jego postać obrosła w różnego rodzaju mity i anegdoty. Jedna z nich głosi, że pod koniec swojego życia przestał gustować w dziewczynach i przerzucił się na chłopców. Jaka jest jednak prawda? Nie wiadomo.

PRLScreen z youtube.com

Równie niejasne są dalsze losy gwiazdy stołecznych klubów. Podobno z czasem wycofał się z hucznych imprez, jednak nie z życia kulturalnego. Legendy o nim snują dziś internauci. Oczywiście jest klika teorii.

Henio Meloman żyje do dziś - to starszy człowiek, emerytowany operator kamery w TV, obecnie spędza swe emeryckie lata chodząc codziennie na wszelkie możliwe promocje książek i podobne imprezy typu "wstęp wolny"; po części "oficjalnej" pędzi co sił do stołu, żeby pić wino i w błyskawicznym tempie pożerać kanapki - ma pseudonim "odkurzacz". To smutne naprawdę, że ta kultowa postać tak się zdegenerowała - a wcale nie jest w skrajnej nędzy. Chciałem z nim kiedyś przeprowadzić wywiad, ale nie zgodził się - woli anonimowo chodzić na te "imprezy", nie chce być bardziej rozpoznawalny... - pisze Ganesz Madal4A/41:-) w komentarzach na jednym z blogów.

Jeszcze mniej optymistyczną wizję teraźniejszości Henia Melomana w tej samej dyskusji prezentuje inna internautka, Elżbieta Kozikowska.

Henio Meloman (Henryk Kurek) zmarł i został pochowany na Powązkach w Warszawie. Jerzy Iwaszkiewicz był na Jego pogrzebie. Była na pogrzebie też dziewczyna, z którą kiedyś Henio wywijał rock and rolla w Stodole, o czym przypomniała zebranym wygłaszając nad grobem ostatnie jego pożegnanie.

Zaraz oczywiście odezwały się osoby, które go widziały tego samego dnia w bufecie na Woronicza czy przy Chełmskiej. Jakakolwiek jest prawda, niesamowite jest, że opowieść Henia nie skończyła się na pijackich wspominkach dnia następnego, lecz trwa jako "urban legend" do dziś.

Ewa Frykowska Ewa Frykowska Skan okładki książki

Ewa Frykowska

Jeżeli komuś można nadać tytuł "królowej życia", to z pewnością byłaby to Ewa Frykowska. Obok tej pięknej i seksownej dziewczyny nikt nie potrafił przejść obojętnie. Sama też dość wcześnie zaczęła dbać o to, by było o niej głośno. Janusz Głowacki wspomina, że nie raz widział ją w studenckich klubach.

Wpuszczał za dychę wszystkich: uczennice, badylarzy, cinkciarzy, aktorki piosenkarzy, tajniaków i 14-letnią Ewę Frykowską - pisze w książce "Z głowy".

Widziała, gdzie bywa artystyczny światek, choć, jak sama twierdzi, nie ciągnęło jej do niego, jednak też "za bardzo się przed nimi nie broniła" - otwarcie przyznała w swojej książce "Słodkie życie".

Ci starszawi panowie (...) odmładzali się, studiując w Szkole Filmowej. Kręcili się w pobliżu naszego gimnazjum. Nam dziewczynom to imponowało, Dlaczego? Bo ci podstarzali młodzieńcy popisywali się przed nimi wiedzą. Byli dla tych dziewcząt autorytetami (...). Jednocześnie pomagali wyzwolić się spod jarzma zaściankowej mentalności naszych rodziców - pisze Frykowska w książce "Słodkie życie".

17.10.2007 LODZ UL PIOTRKOWSKA GRAND HOTEL EWA MORELLE ( DAWNIEJ FRYKOWSKA , ZONA TRAGICZNIE ZMARLEGO  WOJCIECHA FRYKOWSKIEGO FRYKOWSKI ) AUTORKA KSIAZKI SLODKIE ZYCIE    FOT. RADOSLAW JOZWIAK  / AGENCJA GAZETAFot. Radosław Jóźwiak / AG

"Starszawi panowie" chętnie obracali się w towarzystwie takich dziewczyn jak Ewa - pięknych i ambitnych. W stolicy Frykowska szybko stała się równie znana jak jej znajomi - uznani twórcy i artyści.

Należała do najściślejszego grona najznamienitszych przedstawicieli złotej młodzieży PRL-u - pisze o niej Cezary Prasek. - Konkretnie zaliczała się do grupy próbujących zrobić karierę aktorek, modelek, statystek, u boku osób powszechnie znanych.

Blask sławy jej znanych towarzyszy wkrótce rozświetlił także samą Frykowską. Stała się gwiazdą stolicy.

Ewa FrykowskaSkan okładki książki

(...) Uznawano ją za jedną z najpiękniejszych dziewcząt, a do tego łatwą, z którą pragnęli kontaktu niemal wszyscy ówcześni playboye. W jej ramionach mogli znaleźć potwierdzenie swej pozycji, a z ust spić "nektar talentu" swych sławnych niekiedy poprzedników - czytamy o Ewie w "Złotej młodzieży PRL-u".

Była symbolem seksu i przedmiotem pożądania przez długie lata, mimo skandali, męża i upływającego czasu. Dziś śladem po niej i jej legendzie może być z pewnością obecność w mediach jej wnuczki Mai Frykowskiej.

Ewa Frykowska, Maja Frykowska, Maria MorelleViva!

Jednak życie Frykowskiej nie było usłane różami. Jej mąż zginął wraz z Sharon Tate w willi Romana Polańskiego, a jej syn (czyli ojciec Mai Frykowskiej) zginął w willi Karoliny Wajdy.

Hybrydy Hybrydy Stolica

Andrzej Rzeszotarski

W Hybrydach wypadało bywać, jeśli chciało się otrzeć o tzw. środowisko, czyli tych, którzy się liczą w towarzyskich elitach stolicy. Z reguły skupiał się tam studencki, artystyczny światek jednak jego granice, podobnie jak dziś, były dość elastyczne i łatwo do niego wkroczyć.

PRLScreen z youtube.com

Stałym bywalcem Hybryd i innych tego typu modnych miejsc był rotmistrz Andrzej Rzeszotarski. Mimo że większość modnych lokali była przeznaczona dla studenckiej braci, to jednak pieniądze czyniły bramkarzy łaskawymi. Pokazywanie się w modnych knajpach, świetne ubrania i samochody, szybko sprawiły, że 50-letni utracjusz zaczął być rozpoznawany i wpuszczany wszędzie na tzw. twarz. Z czasem zadbał też i o artystyczne dodatki.

Za Rzeszotarskim jak cień snuł się eseista i aktor Adam Pawlikowski, znany z filmu "Popiół i diament", który swym szlachetnym profilem przyciągał dziewczyny i uświetniał zabawy Rzeszotarskiego w jego wytapetowanym pięćsetkami mieszkaniu - pisze Janusz Głowacki w swojej książce "Z głowy".

Jednak nie tylko artysta przyciągał uwagę, lecz także nieosiągalne atrybuty bogacza, które kłuły w oczy swoim zachodnim błyskiem.

Rotmistrz miał czerwonego długiego forda z odkrywanym dachem i olbrzymiego kierowcę o ksywce Cegła. Jak duch z lepszego świata przesuwał się tym fordem po Nowym Świecie, wzbudzając rozpaczliwą tęsknotę i zazdrość nas, studiujących nędzarzy - opisuje dalej Głowacki.

Historia Rzeszotarskiego, choć jest intensywnie zabarwiona i błyszcząca, kończy się tragicznie. Zmiany w politycznych i milicyjnych układach pozbawiły go całego majątku i dotychczasowego życia.

Stracił wszystko. Jeszcze przez parę lat uczył w szkole geografii. Potem wyskoczył przez okno z piątego piętra - czytamy w książce "Z głowy".
Koncert w Stodole na zdjęciu Eustachego Kossakowskiego Koncert w Stodole na zdjęciu Eustachego Kossakowskiego Fot. Eustachy Kossakowski / FORUM

'Olek Naleśnik'

"Olek Naleśnik" należał do wąskiego grona najsłynniejszych stołecznych playboyów. Dziś, we wspomnieniach z tamtych lat, figuruje niestety jedynie pod tym wdzięcznym pseudonimem, jednak jego legenda wciąż jest skrupulatnie zachowana. Olek, choć sam nie miał na swoim koncie żadnego artystycznego dorobku, obracał się w środowisku tych, o których dziś możemy czytać w podręcznikach. Jego postać wspominają Janusz Głowacki, Andrzej Roman czy Marek Nowakowski.

PRLscreen z youtube.com

Jaki był więc archetyp stołecznego playboya? Przede wszystkim dobrze ubrany.

Na przykład w stylu Davida Hemmingsa z "Powiększenia" Antonioniego. Dwurzędowa granatowa marynarka na czerwonej podszewce, jasnoszare spodnie do sztylpów z prywatnego sklepu przy Rutkowskiego (dzisiaj Chmielna) lub z bazaru Różyckiego, które w tamtych czasach nazywało się bitelsówkami, do tego cienki golf z komisu w pastelowym kolorze, na dodatek jeszcze utlenione na blond włosy - opisuje Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL-u".

Trzeba było włożyć sporo wysiłku, żeby zdobyć taką garderobę. Jednak, jak wspomina Prasek, wysiłek opłacał się.

W takim stroju uchodziło się za człowieka z najlepszego towarzystwa i można było embalować dziewczęta w rodzaju Ewy Frykowskiej.

Jednak tego typu Książęta Nocy gustowali w towarzystwie nie tylko ludzi ze świata kultury. Nie mieli aspiracji, by dołączać do artystycznego światka. Wystarczała im popularność i profity z niej płynące.

Ponadto Książę Nocy cieszył się dużo większą popularnością. Widywaliśmy go w otoczeniu aferzystów handlujących złotem, obtatuowanych złodziejaszków o rozlatanym spojrzeniu, nobliwych, staroświecko ubranych pań, eleganckich hulaków, facetów z teczkami, których tytułował redaktorami, a przede wszystkim dziewczyn trudniących się wiadomą profesją. Jego głos, niski, aksamitny, nagle przechodził w świszczący szept. Słuchano go pilnie - pisze Marek Nowakowski w "Księciu Nocy".

Hulaszczy tryb życia wymaga jednak mocnego zdrowia. "Olek Naleśnik" niestety takiego nie miał.

Zmarł przedwcześnie z powodu chronicznego nadużywania alkoholu - pisze Andrzej Roman w "Czterdziestu wspaniałych".

Leopold Tyrmand

Najsłynniejszym playboyem PRL-u był z pewnością Leopold Tyrmand. Jego twórczy dorobek nie rozsławił go aż tak, jak jego własna działalność towarzyska, którą dziś nazwano by zapewne PR-em. W pewnym momencie plotki o nim zaczęły wyprzedzać jego twórczość.

Tyrmand to postać nietuzinkowa. Pisząc w roku 1954 swój osławiony sekretny dziennik, nie był jeszcze autorem bestsellera "Zły", ale już błyszczał na towarzyskim firmamencie stolicy najjaśniejszym światłem. Bo Tyrmand był wtedy najbardziej znanym warszawskim playboyem.

Tyrmand, jak na swoje czasy, miał doskonałe wyczucie opinii publicznej, wiedział gdzie ma bywać i jak się zachowywać, aby o nim mówiono.

Jak przystało na przedstawiciela elity, bywał on głównie w miejscach uchodzących za elitarne, snobistyczne - w klubie u dziennikarzy na Foksal, w Kameralnej na Krakowskim Przedmieściu - wspomina Prasek.

Jako jeden z pierwszych zaczął świadomie oddziaływać na ludzi swoim wizerunkiem.

Wymyślił dla siebie zupełnie nową kreację życiową - jej atrybutami były modne ciuchy, młode dziewczyny i ekskluzywne miejsca na spędzanie wolnego czasu. Odniósł zadziwiający sukces. Znalazł rzeszę wdzięcznych naśladowców i wszedł z tego powodu na karty historii - pisze o nim Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL-u".

Towarzyski sukces przełożył się na zwiększoną popularność jego dzieł. Było to słuszne posunięcie, dziś oczywiste, jednak 50 lat temu nikt nie przypuszczał, że taka taktyka będzie dla Tyrmanda szczęśliwa. Tym bardziej, że nie miał urody playboya.

Tyrmand nie miał warunków, aby brylować na ówczesnych salonach towarzyskich. Nieco podstarzały jak na playboya, do tego biedny, bez mieszkania i szans na stabilizację. Gdyby chociaż miał urodę amanta, ale wręcz przeciwnie - był niski, dość brzydki, nosił silne szkła - czytamy u Cezarego Praska.

Leopold TyrmandLeopold Tyrmand / autor Piotr Janowczyk - Potret z cyklu "Galerii Osobowości Kultury"

Teresa Tuszyńska Teresa Tuszyńska kadr z filmu

Teresa Tuszyńska

Choć dla wielu osób pierwszym skojarzeniem z PRL-em nie są huczne imprezy i modne bankiety, to jednak życie towarzyskie także i w poprzednim ustroju miało się dobrze. Wiele zawodowych kontaktów zawiązało się przy setce wódki w Hybrydach czy Stodole. A że muzyka i atmosfera tych miejsc wyostrzały zmysły, artyści często odnajdywali w nich swoje muzy.

Teresa TuszyńskaTeresa Tuszyńska

Bywaniu w modnych miejscach swoją karierę zawdzięcza Teresa Tuszyńska. Piękna aktorka uwielbiała taniec i muzykę. Wyróżniała ją także zjawiskowa wręcz uroda. Miss Stodoły była na językach wszystkich, którzy trzymali rękę na pulsie nocnego życia stolicy.

W Stodole dostrzegł ją fotograf Andrzej Wernicki, który zrobił Tuszyńskiej pierwsze zdjęcia. Ukazały się one w piśmie "Kobieta i życie".

Pokazałem najpierw grafikom. Byli oszołomieni. Dali ją na okładkę wielkanocnego numeru - mówi dla "GW" Wernicki.

To nie spodobało się matce 16-latki, która zrobiła fotografowi karczemną awanturę. Jednak dziewczynę ciągnęło do wielkiego świata.

Wiernicki nie odpuszcza. Czuje, że ta dziewczyna ma jakąś przyszłość i że grzechem byłoby ją zmarnować. Szuka okazji, żeby pokazać Teresę światu. Tym bardziej że Teresie zależy - chce bywać, pokazywać się - pisze w swoim artykule Jacek Kowalski
Krystyna Mazurówna. Krystyna Mazurówna. arch. prywatne

Krystyna Mazurówna

Uroda i wrodzony seksapil pomogły w karierze nie tylko Ewie Frykowskiej. Z dobrodziejstw swojego wyglądu korzystała także Krystyna Mazurówna, choć w nieco inny sposób niż np. "Ewa Maria Morelle". Mazurówna ukończyła szkołę baletową w Warszawie, pracowała w Teatrze Wielkim, więc jej obecność w środowisku była jak najbardziej uprawniona. Jednak gdyby nie zjawiskowa uroda, zapewne jej losy potoczyłyby się inaczej.

Ona (...) mogła uchodzić za boginię seksu - pisze o Mazurównie Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL-u".

Krystyna MazurównaPlotek Exclusive

Tancerka były niczym kolorowy ptak w szarej rzeczywistości lat 60. Nie było takiego, co by się za nią nie odwrócił i nie marzył o jej witalności i młodzieńczej radości. Niebawem "niewysoka, szczupła nastolatka, mocno umalowana", bywająca na modnym MDM-ie, stała się prawdziwą gwiazdą nie tylko baletu, lecz także życia towarzyskiego stolicy.

Jej życie osobiste silnie przeplatało się z zawodowym. Konkubina Toeplitza, kochanka Sławomira Mrożka, żona pianisty Wacka Kisielewskiego i aktora Tadeusza Plucińskiego - czytamy we wspomnieniach Praska.

Mają tak znamienitych kochanków nic dziwnego, że osiągnęła artystyczny sukces w Europie. Jednak w Polsce swoją sławę zawdzięcza w dużej mierze aktywności również na polu towarzyskim.

Krystyna MazurównaPlotek Exclusive

Stoją: Irena Grudzińska, Jan Lityński, Adam Michnik. Siedzą z przodu: Jan Tomasz Gross w objęciach Aleksandra Smolara. Z tyłu: Jan Kofman, Barbara Skowrońska. Warszawa, 1967 r. Stoją: Irena Grudzińska, Jan Lityński, Adam Michnik. Siedzą z przodu: Jan Tomasz Gross w objęciach Aleksandra Smolara. Z tyłu: Jan Kofman, Barbara Skowrońska. Warszawa, 1967 r. Archiwum Włodzimierza Kofmana

Jan Lityński

Jednak sławę na mieście można było zyskać nie tylko pojawiając się w modnych miejscach. Ci co szli nieco pod prąd lub może raczej płynęli obok głównego nurtu, czyli tzw. "bananowa młodzież" także miała swoich celebrytów. Sztandarowym przedstawicielem tej nieco offowej grupy, był m.in. Jan Lityński, którego dziś kojarzymy przede wszystkim jako statecznego polityka.

Byliśmy grupą przyjaciół, spotykaliśmy się przy brydżu, na urodzinach, wyjeżdżaliśmy razem na wakacje - wspomina Lityński w "Polityce"(nr 8/2008) - Różniło nas od reszty studentów to, że nie chodziliśmy na duże imprezy. (...) Nie interesowała nas taka masowa kultura studencka.

01.1980 Warszawa  Zebranie czlonkow i wspolpracownikow KSS KOR w mieszkaniu Jacka Kuronia na Zoliborzu n/z L/P Waclaw Holewinski , Jan Cywinski , Henryk Wujec , Zofia Romaszewska , Jan Litynski  fot. Tomasz Michalak/FOTONOVA  SLOWA KLUCZOWE:  Cywinski czb czlonek demokratyczna Holewinski Komitet Obrony Robotnikow KOR KSS KOR Kuron Litynski mieszkanie opozycja opozycja demokratyczna prl Romaszewska Warszawa wspolpracownicy wspolpracownik Wujec zebranie ZoliborzFot. Michalak/FOTONOVA EAST NEWS

Zamiast big-beatu bananowa młodzież słuchała wówczas Okudżawy czy Wysockiego. Większość Polaków miała mimo wszystko wstręt do wszystkiego co rosyjskie, nawet jeżeli, jak zauważa Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL-u", byli to przedstawiciele radzieckiej opozycji. Bananowcy stronili od opozycyjnych prądów z Zachodu: jazzu, francuskiej nowej fali, kubizmu, surrealizmu. Nie mieli więc także czego szukać w modnych warszawskich klubach, które narzucały swoje standardy. Bananowcy albo nie chcieli, albo nie umieli im sprostać.

Nic dziwnego, że nie chodzili na potańcówki do Hybryd czy Stodoły. Przede wszystkim nie umieli modnie tańczyć, a także modnie się ubrać, mogli więc czuć się tam nieswojo. Także ich dziewczyny, które lubiły intelektualne i polityczne dyskusje, ale chodziły w rozciągniętych swetrach i z przetłuszczonymi włosami - opisuje środowisko Lityńskiego Cezary Prasek w "Złotej młodzieży PRL-u".

Więcej o: