O Januszu Andrzejczuku ( tak Gosia zmieniła nazwisko, bo Andrzejewicz brzmi ponoć bardziej gwiazdorsko) zrobiło się głośno parę miesięcy temu, gdy jeden z tygodników napisał, że kontroluje on córkę, mówi jej co ma na siebie włożyć, jak się malować i z kim spotykać. Pan Janusz porzucił pracę inżyniera elektryka, by móc sprawować pieczę nad karierą córki.
Ostatnio, gdy Gosia grała koncert w Warszawie, jej tata przygotował za sceną stół, na którym położył płyty i plakaty córki. Po koncercie piosenkarka przyszła i zaczęła podpisywać albumy, a jej tata przyjmować pieniądze od fanów. Plakat kosztował 2 złote, a płyta 15 złotych. To my wolelibyśmy już zamiast plakatu kupić sobie loda Dody, a zamiast płyty bilet do kina.