Więcej informacji na temat świątecznych hitów znajdziesz na stronie głównej Gazeta.pl
W święta, w przerwach od pochłaniana kolejnego kawałka makowca, przegryzania mandarynek czy popijana czerwonego barszczu, wielu z nas włącza telewizor w poszukiwaniu idealnego świątecznego hitu. A wybór jest duży, bo od lat powstają produkcje, których fabuła toczy się wokół Bożego Narodzenia. I jeśli po raz trzydziesty czy czterdziesty macie zamiar obejrzeć "Kevina samego w domu" - nie oceniamy. W końcu to tradycja. Komedia o chłopcu, którego rodzice zapomnieli zabrać na bożonarodzeniowe wakacje, jest oklepana, ale uwierzcie, są gorsze produkcje. Jeśli jeszcze ich nie widzieliście, polecamy trzymać się od nich z daleka (to nasze subiektywne zdanie).
Nie ma nic gorszego niż nieudane podróbki. A taką produkcją jest niestety "Alex sam w domu". Owszem, nie mylicie się, film jest inspirowany "Kevinem samym w domu". Ne mamy pojęcia, po co tworzyć niemal identyczne filmy. Gagi są oklepane, a gra aktorska bardzo niskich lotów. W tej materii "Kevin" bije "Aleksa" na głowę. W pierwszej produkcji grał wszak Joe Pesci czy chociażby Catherine O'Hara.
Wiemy, że ten film jest bardzo sentymentalny i przez to niektórzy wracają do niego w okresie Bożego Narodzenia. W końcu to jeden z popularniejszych świątecznych filmów familijnych. Nie był w Polsce tak często emitowany, jak "Kevin sam w domu", ale mieliście pewnie szanse trafić na niego kilka razy, podczas świątecznego zmieniania kanałów. Produkcja jest niesamowicie infantylna, historia banalna. A efekty specjalne? Co tu dużo mówić, źle się zestarzały. Filmu nie ratuje nawet Michael Keaton.
Niewiele osób wiele, ale w 1997 roku pojawił się sequel familijnego filmu — horror "Jack Frost", w którym więzień staje się zmutowanym bałwanem i zabija mieszkańców małego miasteczka. Brzmi jak definicja kiczu? Owszem, bo film jest zlepkiem kiczowatych sekwencji. Na tym jednak nie koniec, bo w 2000 roku do kin trafiła kontynuacja owej produkcji - "Jack Frost 2: Zemsta zmutowanego zabójczego bałwana". Film ma być jednocześnie komedią i horrorem. Naszym zdaniem nie jest jednak przerażający, ale żenujący, tak samo jak pierwsza produkcja o zmutowanym bałwanie, którego bohaterowie chcą pokonać przy użyciu suszarek. Sprawdziliśmy: z tym zdaniem zgadzają się też użytkownicy portalu filmweb.pl, którzy przyznali horrorowi 3,4 gwiazdki na dziesięć. To i tak o wiele za dużo. Pokazalibyśmy wam trailer obu filmów, ale nie chcemy wam psuć świąt.
"Zły mikołaj" to produkcja z 2003 roku, która jest uznawana za komedię sensacyjną. Tytułowy zły mikołaj to zawodowy oszust, który zatrudnia się w domu towarowym jako mikołaj, by okraść sklepy. Jak to w bywa w przypadku tego typu kina, bohater przechodzi przemianę. I tak cyniczny, wulgarny i nadużywający alkoholu oszust poznaje, czym jest empatia i dobro. A wszystko dzięki kilkuletniemu chłopcu z nadwagą, z którym się zaprzyjaźnia. Niektóre żarty w filmie przyprawiają widza o ciarki żenady. Nie brakuje seksistowskich uwag i gagów.
Najgorsze jest to, że film po latach doczekał się kontynuacji. W 2016 roku w kinach pojawił się "Zły Mikołaj 2". Stylem niewiele odbiega od części pierwszej. No, może poza tym, że do serii oburzających żartów możemy dorzucić te na temat przemocy fizycznej i jeszcze więcej niewybrednych komentarzy na temat osób otyłych.
W filmie w głównych bohaterów — przekornych i kłótliwych sąsiadów — wcielają się Danny DeVito i Matthew Broderick. I choć ten pierwszy jest świetnym aktorem i mamy do niego słabość, to nawet on nie ratuje produkcji. Akcja komedii opiera się na banalnym schemacie: dwóch sąsiadów rywalizuje o to, czyj dom będzie lepiej udekorowany na święta. Obaj marzą bowiem o tytule "króla świąt". Historia jest do bólu przewidywalna, gagi oklepane (chyba że śmieszą was przypadkowe zniszczenia bożonarodzeniowych ozdób czy zbyt mocne uderzenie śniegową kulką) i trudno się przy nich uśmiechnąć chociaż raz. Produkcja jest z 2006 roku. Aż trudno uwierzyć, że tak szybko się zestarzała.
Fabułę filmu można streścić w trzech zdaniach. Małżonkowie (Tim Allen i Jamie Lee Curtis) mają wyjechać na święta do ciepłych krajów. Ostatecznie nie udaje im się, bo córka, która wyjechała z domu, w ostatniej chwili dzwoni, że przyleci do nich na gwiazdkę. Szybko muszą (pytanie, czy naprawdę muszą) zorganizować święta w domu. Oczywiście nic nie idzie po ich myśli, a kłopoty dopadają ich w supermarkecie, na ulicy czy podczas gotowania. To ten typ filmu, który ma przekonać widza, że święta koniec końców są jednak super. Przy okazji utrwala stereotyp, że to, jak myślą o tobie sąsiedzi, znajomi czy ksiądz jest istotne. Morał też jest banalny (choć akurat z nim się zgadzamy) - nieważne gdzie spędzamy święta, ale ważne z kim.
A żebyście nie mieli nas za Grincha, który psuje świąteczną zabawę, mamy dla was listę filmów, które trudno nazywać arcydziełami, ale za to miło obejrzeć je w święta. Oto one: Świąteczne filmy, których nie znacie, a warto. Propozycje z Netfliksa, które wprowadzą was w bożonarodzeniowy nastrój